Złe czasy, dobre czasy, boskie czasy
https://thebeervault.blogspot.com/2018/02/ze-czasy-dobre-czasy-boskie-czasy.html
Familijne wypady w słowackie góry w okresie świątecznym stały się u nas już w zasadzie tradycją. I los, a raczej pogoda, nas dotychczas rozpieszcza. Zawsze się nam udaje trafić na najlepsze z możliwych w grudniu połączenie śnieżnej bieli i bezchmurnego nieba. Zima w mieście zwykle jest mało przyjemna – śnieg jest brudny, kierowy sądząc po minach znajdują się ze złości na siebie nawzajem w stanie przedzawałowym, jest stresująco, brzydko, zimno i człowiek nie może się doczekać, kiedy w końcu dojdzie do domu/knajpy/pracy (skreślić niepotrzebne).
Tymczasem wyjeżdżając w góry, najlepiej w miejsce stosunkowo mało turystyczne, jakim jest pograniczna część Spiszu, pod warunkiem trafienia na odpowiednie warunki pogodowe, trafia się na ciszę i piękno natury. Bielutki śnieg pokrywający pola, drzewa, góry, ale i drogę (łańcuchy bywają wskazane), a nad tym wszystkim błękitne niebo i sunące nisko nad górami, ale jednak przyjemnie grzejące podczerwienią słońce. To wygląda wręcz bajkowo.
Co prawda dzień przed sylwestrem 2017/18 nie wszystko było bajkowe. Koleś na nowosądeckich blachach, który jadąc z naprzeciwka w okolicach słowackiego Zdiaru nagle zajechał mi drogę, próbując skręcić na parking, myślami był już zapewne na stoku. Zdołałem wymanewrować ślizgający się z góry samochód między tamtego patałacha a zaspę. Nie wiem do końca jak to zrobiłem, że ani nie zatrzymałem samochodu w samej zaspie ani nawet nie otarłem się o jegomościa (brakowało 2-3cm), ale kiedy zdołałem w końcu zatrzymać auto przejechawszy wzdłuż jego samochodu po całej długości, nawet Ania nie protestowała, kiedy w mocno wulgarny sposób wydarłem się na najwidoczniej ślepego, przerażonego kierowcę. No ale udało się bez draśnięcia – najwidoczniej zarwanie sesji zimowej na drugim roku studiów na rzecz driftowania w Need For Speed Underground 2 koniec końców mi się opłaciło.
W końcu dojechaliśmy do celu, którym nie był żaden stok, tylko położony za Tatrami Poprad. Wszak nie napisałbym pewnie o tej wycieczce, gdyby wśród jej składowych zabrakło piwa.
Wpierw udaliśmy się do znanego nam już minibrowaru Tatras, wszak należało się posilić. Na miejscu okazało się, że część piwospisu uległa sezonizacji, tak więc do strawy można się było nawodnić nowymi piwami. Sam browar od czasu ostatniej wizyty nie zmienił się ani o jotę i tylko cały czas się zastanawiam, czy właściciel też już doszedł do wniosku, że zainstalowanie w kiblach stanowisk bidetowych bez termostatów (norma w ciepłych rejonach Azji), zasilanych w tym miejscu siłą rzeczy lodowatą górską wodą, to nie był do końca trafiony pomysł.
W każdym razie, zarówno zupa piwna jak i policzki wołowe były trafionymi pomysłami na gastro, a i piwnie Tatras może tym razem nie zachwycił tak jak ostatnio, ale zademonstrował jak na browar restauracyjny wysoki poziom.
Jednym piwem nawet zachwycił, mianowicie India Pale Lagerem (ekstr. 15%, alk. 5,9%). Połączenie chlebowości uzupełnionej o charakterystyczne nuty brzeczki z silnym, cytrusowym nachmieleniem, czystym profilem, miękką fakturą i podkreśloną, ziołowo-grejpfrutową goryczką wypadło świetnie (7,5/10). American Wheat (ekstr. 10%, alk. 3,8%) wypadł nieco wodniście, ale z drugiej strony takie połączenie cytrusów z przewodnią rolą grejpfruta, delikatnych nut pszenicy i umiarkowanej goryczki jest bardzo pijalne, no i rześkie. Dobre (6,5/10). Na koniec zamówiłem dwa pilsy. Pils 11 (ekstr. 11%, alk. 4,2%) przekonał chlebowością, delikatnym nachmieleniem i miękką, umiarkowanie mocną ziołową goryczką. Dobrze wykonany klasyk (6,5/10). Panko (ekstr. 12%, alk. 4,9%) był również chlebowy, brzeczkowy, goryczkę z kolei miał bardziej podkreśloną. Można się przyczepić do delikatnych jabłkowych nutek aldehydowych głęboko w tle, ale piwo nadrabiało tę niedoskonałość resztą. Smaczne (6,5/10).
Po tym udaliśmy się na popradzki jarmark bożonarodzeniowy. Kameralny, jak całe miasto i w zasadzie jak wszystko w Słowacji, pomijając Bratysławę, Koszyce i browar w Hurbanovie. Rozgrzani miodem pitnym skierowaliśmy się ku jedynemu multitapowi w mieście.
Większość czytelników zapewne kojarzy kultowy praski multitap Zlý Časy, być może najbardziej znaną wśród miłośników craftu knajpę w stolicy Czech. Pewien Słowak postanowił swój multitap w Koszycach nazwać Dobré Časy, co jest oczywistym kuksańcem w stronę Pragi. Po jakimś czasie otworzył drugi wielokran o tej samej nazwie właśnie w Popradzie. Dość szybko doszło do nawiązania współpracy z położonym nieopodal, przeżywającym ponoć kłopoty natury finansowej, chyba niezrozumianym przez lokalsów minibrowarem Buntavar. Efektem tego, multitap dorobił się własnego kontraktu, względnie minibrowar dorobił się firmowego multitapu. Jakkolwiek by sprawy nie interpretować, na piwnej mapie Słowacji przybyła marka o nazwie God Times, podczas gdy Buntavar, z tego co się orientuję, całkowicie przestał warzyć pod swoją pierwotną banderą.
Dobré Časy są położone zaraz przy parkingu na początku głównego deptaku w centrum miasta, dojazd jest więc bajecznie prosty, a parkowanie w weekendy bezpłatne. Wizualnie pub jest albo nie do końca przemyślany albo po prostu nie do końca trafia w moje gusta. Poddasze jest całkiem przytulne, boczne pomieszczenie przy sporym ruchu wyzbyte atmosfery prywatności, a główna część z barem nieco sterylna i chaotyczna. Ale w odpowiednim towarzystwie ma to swój urok. Filary wewnętrzne są obklejone kapslami, ściany pokryte malowidłami piwnymi, jest trochę cegieł, kamienna podłoga, całkiem klimatyczne oświetlenie, a pośrodku pomieszczenia stoły barowe z krzesłami na wysięgnikach. Z głośników leci muzyka, której się słuchało, kiedy chodziłem do liceum, czyli od sasa do lasa, vel od Doorsów po Cypress Hill.
Należy podkreślić, że technicznie ujmując jest to z jednej strony pub, z drugiej również restauracja, nie dziwi więc, że miejscówka ma obsługę kelnerską, nota bene stereotypowo hipsterską, z brodami i dziarami (mężczyźni), mocnym makijażem, piercingiem i dziarami (kobiety), poubieraną w koszule flanelowe (unisex). Plusem i minusem jest oferta piwna.
Otóż plusem jest to, że oferta na 15 kranach jest rotacyjna (aktualne menu wydrukowane na zwykłych kartkach znajduje się na każdym stole) i obejmuje sporo piw browaru God Times. Minusem jest to, że poza Kalteneckerem, który ma w knajpie własną lodówkę, wypięto się chyba programowo na pozostały słowacki craft, tak więc na kranach króluje craft czeski, uzupełniony kilkoma średnio ciekawymi piwami z Belgii. Warto wspomnieć, że druga lodówka była wypełniona kilkudziesięcioma różnymi piwami, od Clocka i Matuskę po Mikkellera, w niespodziewanie atrakcyjnych cenach. Z pragnienia więc w tym miejscu nie zginiecie.
Fajnie też, że można zamówić deskę piw, tzw. ochutnavkę, którą przynoszą w miniaturowych wersjach szkła craft master one. Skupiłem się na piwach z God Times. Bozsky Weizen (ekstr. 12%, alk. 5,1%) był wprawdzie mocno bananowy i silnie goździkowy, ale brakowało mu jakielkolwiek słodowości, miękkości, a i wanilii, choć to ostatnie to już moja fanaberia. Trochę wodnisty, wszedł jako tako, ale to za mało (5,5/10). EPA (ekstr. 14%, alk. 5,9%) zapewne jest warzona wedle receptury piwa o tej samej nazwie z Buntavaru. No i niestety, nie zrobiła takiego wrażenia jak kilka lat temu w Svicie. Zresztą – piwa z Buntavaru mocno pogarszały jakość z każdym kilometrem przejechanym poza browar, więc się temu nie dziwię. Anyway, piwo słodowe, przyjemnie chlebowe, półpełne, ze średnio mocnymi nutami toffi oraz czerwonych owoców. Przyjemne (6,5/10). Fajný Med'ák (ekstr. 13%, alk. 5,4%) zaskoczył in plus, bo miód był w nim bardzo delikatny, tak jak i słodycz, a za to goryczka była podkreślona. Poza tym piwo słodowe, chlebowe, lekko chmielowe. Taki przyjemny pils z ledwo wyczuwalnym dodatkiem miodu, który w nim wylądował zapewne jeszcze przed fermentacją (6,5/10). Pils US (ekstr. 11%, alk. 4,2%) wyszedł najlepiej – podkreślone nachmielenie, nuty kwiatów oraz cytrusów, mocna ziołowa goryczka, lekki i wytrawny wydźwięk. Bdb (7/10). Nie przepadam za przesadnie piernikowymi piwami, ale Christmas American Porter (ekstr. 15%, alk. 6,5%) wypadł smacznie. Jak imbirowy piernik w czekoladzie z dodatkiem suszonej śliwki oraz cierpkawym, amyżowo-lukrecjowym finiszem (6,5/10).
Piwa z God Times były więc generalnie na solidnym poziomie. Szkoda tylko, że jak już nadmieniłem – nie można było ich porównać w knajpie z innymi słowackimi craftami. Zwróciłem więc swoją uwagę ku czeskiemu Chomoutowi z Ołomuńca, którego dwie najwyżej oceniane ajpy żytnie były akurat dostępne w wersji lanej. Nežná Bára (ekstr. 13%, alk. 5,5%) łączy granulatowo-ziołowe nuty chmielowe z lekkim cytrusem, ale i lekką skarpetką. Gęstość jest delikatnie podbita żytem, więc pełnia jest większa niż ekstrakt sugeruje. Fajne, szkoda tylko, że chmiel był nieco zwietrzały (6,5/10). Režná Bára (ekstr. 16,9%, alk. 7%) jest jeszcze mocniej nachmielonym piwem, również częściowo ziołowo-granulatowym i cytrusowym, ale bez nut starego chmielu. Jest pełnia i oleistość. Jest też w posmaku tchnienie marchewki, ale jestem w stanie to w zasadzie wybaczyć ze względu na bardzo udaną resztę, która rzeczoną wadę przykrywa w zadowalającym zakresie. Bardzo dobrze się to pije (6,5/10).
Czego chcieć więcej? Ano hermelina. Był dobry, choć jak na mój gust zbyt świeży, ale na tyle smaczny, że dałem radę dopić wyjątkowo parszywego czeskiego pilsa, którego nieopatrznie do niego zamówiłem.
Skoro hermelin zjedzony, to można się było udać w drogę powrotną.
Na koniec słówko o sylwestrze, który nietypowo zaliczyliśmy w termach. Koncepcja jest ze wszech miar słuszna i godna polecenia. Na terenie głównego basenu Term Bukovina zorganizowano dyskotekę ze zwodzoną sceną, fajnymi tancerkami i miłymi dla oka pokazami. Minusem był krótki czas trwania imprezy – od 21 do 2, wymuszony zapewne względami bezpieczeństwa, jako że niektórym po alkoholu odbija, co może się różnie skończyć w połączeniu z wodą. Rozczulająco wypadły też kolejki po jedzenie, które sprawiły, że nie zjedliśmy niczego, bo skoro impreza trwa ledwie 5 godzin, to szkoda marnować jedną godzinę na stanie przed paśnikiem. Piwnie również rozczarowało. Ja rozumiem, że obiekt obsługuje Grupa Żywiec, ale taka sama sytuacja ma miejsce w Termach Chochołowskich, gdzie jednak oprócz standardów można zakupić Paulanera, Murphysa oraz piwa z Cieszyna oraz żywieckiej serii ‘crafty’. A w Bukowinie dostępny był jedynie regularny Żygiec, Desperados i Warka Radler. Zdecydowanym plusem była strefa saun, do której dokupiliśmy dostęp. Nie jest to z całą pewnością najlepsza tego typu strefa w Polsce, ale fajnie, że jest kilka różnych łaźni parowych, no i w związku z tym był to pierwszy sylwester, z którego wyszedłem mniej struty niż na niego poszedłem. Wszystko wypociłem i czułem się świeżo i rześko, jak na wakacjach. Dopiero kiedy sobie uświadomiłem cenę przejazdu taksówką z Bukowiny do Kacwina w ten wieczór, zaczęło mi się znowu kręcić w głowie.
Niemniej jednak, polecam.
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń