Polski craft 2017 roku na ciemno
https://thebeervault.blogspot.com/2017/11/polski-craft-2017-roku-na-ciemno.html
Drugi z trzech tematycznych wpisów przekrojowych dotyczących polskich craftów 2017 roku tyczy się piw ciemnych. Nie jest ich zbyt wiele, ale to być może dlatego, że RISy i bałtyckie porterisy zachowałem sobie na wpisy odrębne. Ponownie uczulam na fakt, że recenzje umieszczone są w kolejności mnij lub bardziej chronologicznej, co oznacza, że piwa na początku wpisu mogą być obecne na rynku w tej chwili już z późniejszych warek.
Bednary, browar piw ciemnych. Osteroida (alk. 4,4%), lekki stout z dodatkiem wywaru z ostryg, pachnie z jednej strony płatkami gorzkiej czekolady i palonym ziarnem, z drugiej ma mineralną, słonawą nutkę, której człowiek oczekuje po stoucie ostrygowym. W smaku z kolei króluje jednowymiarowa paloność, przy czym piwo jest wodniste, więc w tej swojej jednowymiarowości i tak mu brakuje intensywności. Skorupiaki przewijają się w tle, wraz z wzrostem temperatury coraz bardziej. W aromacie pojawia się wyraźna nuta targu rybnego, ale z drugiej strony smakowi brakuje dosadniejszej słoności. Trochę na pół gwizdka to wyszło. (5/10)
Chyba pierwszym i dotychczas jednym z niewielu ciemnych piw w portfolio Rockmilla było Mystery (ekstr. 16%, alk. 7%), czyli coffee black IPA. Sam pomysł na piwo trafiony – nieraz zalałem sobie już w szkle espresso czarną ajpą i uznałem efekt za zadowalający. W Mystery kawa nie jest dominantą, a raczej funkcjonującym w tle dodatkiem. Trzon to żywica, cytrusy i odrobina gorzkiej czekolady. Płatki owsiane z kolei dały piwu spodziewaną gładkość, kontrując jego delikatną kwaskowość. Błotnisty wygląd wprawdzie nie robi zachęcającego wrażenia (dlatego kamionka > szkło), ale pije się to piwo dobrze. Koniec końców jednak robi na mnie zbyt mało zdecydowane wrażenie. Jest tutaj wszystkiego po trochu, ale całość nie jest tak przebojowa jak inne piwa Rockmilla. No ale tak czy owak dobre, mimo że najgorsze z pierwszych piw Rockmilla, co świadczy o pułapie, z jakiego startowano. (6,5/10)
Night Wolf (ekstr. 16%, alk. 6,3%) pełnił rolę lodołamacza w przypadku mojego stosunku do wyrobów Szpunta. Było to pierwsze ich dobre, nay, bardzo dobre, nay, świetne piwo które piłem. I zarazem pierwsze, które nie powstało w Korebie. Co jest bardzo wymowne. Czas sprawdzić jego formę. Połączenie gorzkiej czekolady, popiołu, wafli, ziemi oraz spalin, z którymi mi się torf tutaj akurat kojarzy. Co się nota bene świetnie zgrywa z etykietą. Szorstki aromat stoi w kontrapozycji do miękkiej faktury i pełnego ciała. To jest świetne piwo, obecnie chyba jeszcze lepsze niż za czasów debiutu. (7,5/10)
Długo się mitygowałem przed odkapslowałem Night Wolf Extreme (ekstr. 16%, alk. 6,3%). Tak jak lubię torfowe stouty, tak nie przepadam za nadprezencją tego rodzaju słodu, który od pewnego progu intensywności wywołuje we mnie wspomnienia serialu MASH, gdzie w szpitalu polowym podczas wojny koreańskiej kikuty żołnierzy po amputacjach były polewane litrami jodyny. I właśnie tym pachnie Night Wolf Extreme – szpitalem i jodyną. Podbudowa słodowa wraz z hojną dawką czekolady jest jednak nadal obecna, nie jest więc tak, że torf wyparł resztę nut poza obręb percepcji. W smaku zwraca uwagę aksamitna gładkość, fajnie kontrastująca z rubasznością aromatu, przy czym finisz naznaczony jest jednak cierpką nutką, wybrzmiewając ziemisto-mineralnie. Bardzo fajne piwo, choć wolę łagodniejszą wersję podstawową. (7/10)
W przerwie między trzaskaniem piw z owocami kontraktowiec Deer Bear wziął się za piwo z kawą. Hay Ray (ekstr. 16%, alk. 5,9%) wyszedł całkiem konkretnie. W aromacie bardzo dużo świeżo zmielonej kawy, a trzeba nadmienić że uniknięto w tym wypadku efektu kapar/fasoli. Płatki owsiane napompowały trochę ciało piwa i dały fakturze czynnik gładkości, z drugiej strony jednak nie wygładziły całkowicie kawowej kwasoty. Ergo - brakuje tutaj moim zdaniem odrobiny laktozy. Sama kawowość jako taka (pomijając kwasek) jest jednak na tyle przekonująca, że częściowo pozwala zapomnieć o tym mankamencie. Dobre piwo. (6,5/10)
5 słodów, palony jęczmień, owies, dwa chmiele, laktoza, orzechy laskowe, migdały, płatki owsiane, płatki kokosowe, płatki kukurydziane czekoladowe, rodzynki – imponująca lista składników, dużo kombinowania, tyle że efektu w przypadku alebrowarowego Sweet Geek ( ekstr. 14%, alk. 4,7%) niestety nie czuć. Piwo pachnie jak czekoladowo-owsiankowy stout z dalekim echem kawy oraz domieszką wafelków i popiołu. W smaku ani laktoza ani płatki owsiane nie dały mu gładkości, wręcz przeciwnie, piwo jest nieco kwaskowe i jeży język. Wafelkowość jest fajna, czekolada utrzymuje się na poziomie spotykanym w stoutach bez wyszukanych dodatków, a goryczka jest ciut cierpka. Niezłe piwo, choć nie mogę się oprzeć myśli, że wyszło inaczej niż miało wyjść. (6/10)
Czasami jest tak, że browar o średniej renomie potrafi zaskoczyć średnio ocenianym piwem. Śmietanka Warszawska autorstwa Bazyliszka (alk. 4%) jest takim piwem. Prostym jak światłowód, acz efektownym. Mocno czekoladowym, jest to w zasadzie piwna wersja kakao. Werjsa kremowa, gładka, lekka, sesyjna, z niskim poziomem paloności. Jest tylko delikatnie kwaskowe, co w żadnym wypadku nie przeszkadza. Wypiłem niejedną szklankę, bez sformułowania jakichkolwiek zarzutów. (7/10)
Z początku myślałem, że Nanuk (ekstr. 20%, alk. 8,5%) to doskonały przykład pustego marketingu. No bo poza słodem wędzonym olchą w piwie wylądowały również płatki debowe, ale nie byle jakie, tylko wyheblowane z kawałka zatopionego na dnie Bałtyku statku. wiecie, Browar Okrętowy, Bałtyk, statek, te sprawy. Podejrzewałem więc, że takie stare drewno po gruntownym oczyszczeniu przez sól i drobnoustroje aromatycznie niczego nie wskóra, jednak drewno i wanilia są w tym piwie w rzeczy samej wyraźniejsze od nieco ulotnej wędzonki. Poza typową dla porterów czekoladą można tutaj jeszcze wyniuchać trudną do doprecyzowania korzenność, która może być wynikiem współpracy wymienionych już elementów. Rozgrzewające i ułożone piwo. Nie porywa, ale buja. (6/10)
Nie zaliczałem się nigdy do fanów polskiego Imperatora. Ani tego dziesięcioprocentowego mózgotrzepa ani zespołu metalowego. Co do ostatniego jednak, czasami sobie puszczałem kawałek, który otwierał składankę Novum Vox Mortis z bodajże 1998 roku, ale nawet tam wolałem Luks Okutę, czy jakoś tak. Time Before Time (ekstr. 20%, alk. 9,2%) jest hołdem Piwoteki dla tej kapeli i samo piwo wyszło bardziej strawne od muzyki. Początkowo piwo robi wrażenie żywiczno-czekoladowego niczym klasyczne polskie black ajpy. Pojawiają się akcenty owocowe wpadające nieco w landrynę, co jednak wspomniana baza raczej dobrze przykrywa. w smaku przewija się jeszcze lukrecja i ziołowość, z której to wyłania się bardzo mocna, charakterna goryczka, wręcz ekstremalna. Wbrew woltażowi pije się to piwo raczej szybko, alkohol udało się dobrze ukryć. Fajna sprawa, a gdyby goryczka mniej zalegała, to byłoby jeszcze lepiej. (6,5/10)
Wędzony porter plus wędzona papryka. Jak to się robi dobrze, to pokazał Mikkeller (Texas Ranger), a jak nie najlepiej, niestety Artezan. Ay Caramba! (ekstr. 18%, alk. 8%) oferuje nie do końca zintegrowane połączenie ciemnej czekolady i ogniskowej wędzonki, okraszonej nutami popiołu, brązowego cukru, delikatnej śliwki, a i pewną tytoniowość tutaj wyczułem. Papryczki dały piwu głównie pikantność, która jednak wydaje się być nieco odklejona od reszty, jak to często bywa w piwach z ostrym dodatkiem. Brakuje więc większego zespolenia poszczególnych komponentów. (5,5/10)
W Browarze Zakładowym Mleczarz (ekstr. 16%, alk. 5,5%) pracował w pocie czoła, aż się spopielił. W aromacie sporo spalenizny i popiołu w połączeniu z kawą z mlekiem, praktycznie przy absencji czekolady. Jest fajnie, ale spodziewałem się po tym zbyt palonego, ergo kwaskowego smaku. No i spotkała mnie miła niespodzianka, bowiem laktozowa gładkość i słodycz, której na szczęście daleko jest do silnej, w zasadzie w pełni wygładzają jakikolwiek ewentualny palony kwasek, mimo że i w smaku palone ziarno gra w zasadzie pierwsze skrzypce. Nie zaliczam się do fanów stylu, ale naprawdę dobrze to wyszło, gładko i pijalnie. (6,5/10)
Ciemne, mocne grodziskie rzecz jasna nie jest już grodziskim, mimo podstawy zasypu, którą i w przypadku White Is Black (ekstr. 15,4%, alk. 6,2%) stanowi słód pszeniczny wędzony dębem. Kooperacja Nepomucena i włoskiego Borderline faktycznie daje po zmysłach delikatną (jak to w grodziskim) wędzonką, ale poza tym mamy tutaj mieszaninę ziarna i słodkiej czekolady, czy wręcz dmuchanego ryżu. Klasycznej paloności tutaj nie ma, słowo ‘prażone’ lepiej oddaje istotę pociemnienia. Piwo ma również zdecydowanie więcej ciała od pierwowzoru, a goryczka z kolei trzyma się podobnie w ryzach. Najważniejsza kwestia – czy takie ciemne, podbite „grodziskie” ma rację bytu? Wydaje się, że są na ryku obecne piwa o profilu zbliżonym do tego, które nie są określane mianem ciemnych wariacji jasnego stylu. Ale z drugiej strony wiadomo, że brzytwa Ockhama nie działa w marketingu. (5,5/10)
Ponoć historia Bloody Belfegora z SzałuPiw (ekstr. 24,4%, alk. 9%) to opowieść o belgijskim strongu, który wyszedł zbyt słodki, więc trzeba go było czymś zbalansować, no i wybór padł na czarną porzeczkę. Jeśli zaiste jest to na swój sposób piwo z przypadku, to nie ma to najmniejszego znaczenia w świetle tego, jak piwo się prezentuje, albowiem prezentuje się świetnie. Czarna porzeczka dominuje, choć jest uzupełniana przez ciemnogronowo-winne klimaty. Jest czekolada i melasa, dużo śliwek, no i trochę sosu sojowego (ja lubię). Piwo jest winne, kwaskowe, lekko słodkie i przede wszystkim mocno owocowe. Nie mam się do czego przyczepić. (7,5/10)
Kontraktowiec Tattoed Beer zapisał się w mojej pamięci ładnymi, choć niestety wypaćkanymi hostessami oraz raczej kiczowatymi etykietami. Ta od Naughty Nun (ekstr. 19%, alk. 8,3%) jest najbardziej kiczowata z nich wszystkich, a poezja podwórkowa na jej boku to już mocny cringe, ale samo piwo jest lepsze niż się spodziewałem. Smakuje w zasadzie wyraźnie lżej niż można wyczytać z parametrów. Są żywiczne chmiele, jest pumpernikiel i lukrecja. Słody dobrze grają z nachmieleniem, a całość wprawdzie nie jest zbytnio intensywna, ergo wyrazista (goryczka również nie zwala z nóg, choć z drugiej strony alkohol jest dobrze ukryty), ale jest w porządku. (6/10)
Jak już nieraz wspominałem, nie przepadam za sytuacjami, w których spodziewam się piwa – używając kolorystyki aromatów – czarnego, a dostaję mocno brązowe. Taka sytuacja miała miejsce z Julesem od Birbanta (ekstr. 19,1%, alk. 7,8%). Aromat ciasteczek w karmelowo-czekoladowej polewie, dodatkowo obtoczonych syropem klonowym. Jest wprawdzie i subtelna kawa, ale sprawia wrażenie odklejonej od trzonu. Jest też mniej subtelna nuta emulsji. W smaku dopiero dołącza do bukietu trochę paloności oraz przypalonej skórki chlebowej. Emulsja z czasem staje się mniej wyczuwalna, a zmysły bardziej skupiają się na podkreślonej goryczce piwa. Jest nieźle, ale jako rzekłem – zbyt brązowo na mój gust. (6/10)
Niewiele ponad jedną czwartą piw z tego wpisu bym powtórzył. Co jest dla mnie dość odkrywcze, kiedyś bowiem hołdował przekonaniu, że piwa ciemne są bezpieczniejsze dla konsumenta od piw jasnych, ciemne słody bowiem pozwalają przykryć część wad i w rezultacie jest większa szansa, że piwo będzie na poziomie. A tu klops, bo statystyka tego wpisu mówi co innego. Cóż, nie należy zbytnio ufać utartym przekonaniom. Statystykom też nie, swoją drogą.