Loading...

Maczetą Ockhama przez gąszcz polskich debiutantów A.D. 2017

Mam kolejną okazję, żeby pochylić się nad radosną twórczością rynkowych debiutantów z tego roku. Tym razem są to browary Hoppy Lab, Brovca, Socho, Kazimierz oraz Alternatywa, a także kontraktowcy Sandomierz, Marcel, IgnisAbyss i Gorzka Prawda. Początkowo wpis miał obejmować tylko trzy z powyższych i ukazać się na przełomie wiosny i lata tego roku, ale ciągle mi wpadało do zapasów coś nowego, więc wpis miarowo pęczniał, aż osiągnął rozmiary, które zupełnie nie są przystosowane do kultury obrazkowej czasów obecnych. Ale to u mnie w zasadzie standard.

Należy pamiętać, że każde z poniższych piw to egzemplarze z pierwszych warek, poza chyba Sandomierzem, który debiutował kilka miesięcy wcześniej nim się pojawił w moich okolicach. Należy mieć to na uwadze, bo niektóre piwa zostały uwarzone po raz kolejny, a nawet i być może dwa razy, w związku z czym nie można wykluczyć (choć i nie należy zakładać), że browary poprawiły ich formę. Niniejszy wpis stanowi więc w zasadzie zapis tego, z jaką formą poniższe podmioty zadebiutowały na rynku.

Z Hoppy Lab kupiłem na początku dwa piwa na trzy, nie do końca ufając owocom pracy piwowarów. Akurat w tym wypadku jednak moja ostrożność okazałą się być nie do końca uzasadniona.

AIPA 14,3 (ekstr. 14,3%, alk. 4,9%) to zdecydowanie pozytywne zaskoczenie. Grejpfrut, z białymi nutami owocowymi na uzupełnienie. Słodowa podbudowa jest w sam raz na balansowanie swoją drogą dalekiej od przegięcia goryczki. Soczysta, klasyczna ajpa, bardzo dobrze zrobiona (7/10). Co ciekawe, AIPA 15 (ekstr. 15%, alk. 5,2%) podeszła mi mniej. W aromacie cytrusy, herbata, trochę mango oraz ananasa. W smaku potwierdza się, że herbacianość odróżnia ją od swojej niższej ballingowo siostry. Piwo jest raczej łagodne, poziom intensywności sytuuje je bliżej APA, choć ma wytrawny, ale nie rozgoryczony (hue) finisz. Byłoby w porządku, jednak w miarę ogrzania pojawiły się zbożowo-kukurydziane nuty, które negatywnie zaważyły na całościowym wrażeniu (5,5/10). Cascadian Dark Ale (ekstr. 16%, alk. 6,7%) dostarcza innych doznań, niż chce tego opis na kontrze. Otóż jest jednak czekoladowo, w finiszu z kolei trochę kawowo-palono, co skutkuje lekkim kwaskiem. Podpisałbym się z kolei pod słowami producenta o nutach owoców leśnych, choć skojarzenie z jeżynami które miałem, nie było do końca dosadne. Na dokładkę mamy tutaj trochę cytrusowo-żywicznych nut od chmielu. Bardziej niż prawilna BIPA jest to więc a la stout amerykański, choć nie szkodzi – jest to zbalansowane, pijalne, smaczne piwo (6,5/10).

W końcu zdecydowałem się również na niemiecką klasykę z Hoppy Labu, czyli Hefeweizena (ekstr. 12%, alk. 4,5%). Mamy tutaj głównie chleb bananowy z bardzo dojrzałego banana, okraszony subtelnym goździkiem. Zabrakło wanilii oraz finezji, ale na takim fundamencie da się budować. Budowniczy jednak częściowo zawalił sprawę, wskutek czego przejrzałe owoce, bananowe, choć i kojarzące się z gumą balonową, w smaku już są zbyt intensywne, a zarazem wyzbyte kontrapunktu, co tutaj siada na rześkości piwa, mimo niskich parametrów i kwaskowych nut w smaku. Wyszło więc zbyt przejrzale i zbyt słodko, żeby to piwo mogło funkcjonować tak jak pan Bawarczyk przykazał. Ale niezłe jest, szczególnie jak na polskiego butelkowego weizena (6/10) Session IPA (ekstr. 12%, alk. 4%) wygląda i pachnie jak sok z białego grona. Pachnie dodatkowo jak taki sok z dodatkiem kwiatu bzu i cytrusowymi nutkami w tle. No i nie ma karmelu, co można wywnioskować z barwy. Stosownie do parametrów jest to piwo bardzo lekkie i bardzo rześkie, z nieco podbitą goryczką, ale utrzymujące balans. Spełnia wszystkie założenia udanego piwa na lato, dobrze się je pije i nie ma karmelu, uwaga powtarzam, nie ma karmelu. Jest proste, nie jest nadmiernie intensywne, ale zdecydowanie sprawia przyjemność. Najs (7/10).

Werdykt dla Hoppy Lab – naprawdę nieźle, będę trzymał kciuki.

Z Alternatywy kupiłem wszystkie debiutanckie piwa browaru, ufając owocom pracy piwowarów, którzy to – wnioskując z autoprezencji fejsbukowej – są pełni wiary w sukces. Był to błąd.

No bo miało być fajnie, bo browar ze Śląska, a Śląsk to wungiel, zaś wungiel to miłość. Niemniej jednak jedyne co mi się spodobało, to rodzaj butelek (kojarzą mi się z czeskim Kocourem, od którego w pewnym sensie zacząłem lata temu swoją przygodę z craftem) oraz pomysł na nazwy piw, podobny do tego z angielskiego Brew By Numbers. Czyli mamy wzór ‘n#n2’, gdzie n to gatunek piwa, a n2 to jego podgatunek. I tak zaczynamy od 1#1, czyli Vermont IPA (ekstr. 15%, alk. 6,5%). Bukiet to amalgamat białych owoców, grejpfruta, zboża, okołomiodowej cukrowości oraz nutek potliwych. Wszystko tak mało intensywne, że trzeba wziąć potężny wdech, żeby cokolwiek wyczuć. Smak jest podobnie mało wyrazisty, o soczystości nie może być mowy. Delikatny chmiel, zboże, echa okołosiarkowe i tyle. Pić się da, ale jest słabe (4/10).

Alternatywa 1#2 to Biała IPA (ekstr. 15%, alk. 6,5%). Chmiele ponownie głównie wyparowały w siną dal, no ale pozostały witbierowe przyprawy. Skórkę pomarańczy lubię prawie zawsze, z kolei kolendra tutaj trąci mocno mydłem, a to lubię tylko czasami, i to nie w piwie. Więcej, skojarzenie mydlane jest tak mocne, że piwo wydaje się być w tej części trybutem dla kostki z pisuaru. W smaku ponownie bardzo mdłe, mydlane, lekko słodkawe, lekko gorzkie, w miarę lekkie dzięki pszenicy. Werdykt podobny jak powyżej – pić się da, ale słabe. No, słabsze. (3,5/10). Alternatywa 2#1, a więc American Pale Ale (ekstr. 12%, alk. 5%) to już jednak porażka na całej linii na wszystkich możliwych frontach. Udało się bowiem zrobić piwo jeszcze mniej intensywne od dwóch powyżej. Piwo jest niemalże wyzbyte smaku i zapachu. Serio. Goryczkowa woda z echami zboża oraz cytrusów (te ostatnie to wręcz echa echa), z łodygowym finiszem. Do zlewu z tym. Przypomina mi się śnięty już chyba Bro’Warszawski (2/10).

Miałem sobie dać spokój z tym Alterpiwem, bo szkodza szczępić sakwę z dukatami, ale jeszcze dokupiłem 4#1 Americański Pils (ekstr. 12%, alk. 4,5%). No bo rudzianina Mateusza z Brokreacji lubię, więc chciałem być na tyle miły, że pochwalę browar z jego miasta. Najwyżej jedno z jego piw zjadę w najbliższym czasie dla równowagi. Ale nie, nie zjadę. To znaczy, może i zjadę, ale na pewno nie dla równowagi. Otóż ta Alternatywa w formie pilsa amerykańskiego to znana już śpiewka – woda, woda, przebłyski owocowe, woda, lekka ale sucha, ściągająca goryczka, no i nutki herbaciano-trawiaste w charakterze listka figowego. A, i jeszcze delikatne masełko w tle. Ma wprawdzie trochę ciała, ale pod względem intensywności bukietu jest to typowy wodniak, a pod względem kompozycji piwny inwalida. Szkoda czasu, pieniędzy i zdrowia na takie niewypały (3/10).

Werdykt dla Alternatywy – it's a prank, bro.

Ignis, czyli po łacinie ogień, to żaden ogień, przynajmniej na chwilę wejścia na rynek. No bo taki Bujny Książę (ekstr. 12%, alk. 4,4%) to wyjątkowo mało intensywna mieszanka żywicznego cytrusa, trawy i siarki, punktowana przesterowaną, mocno nieprzyjemną goryczką, taką z gatunku wykręcających żuchwę. 70 IBU przy 12 Blg i znikomym aromacie oraz smaku to jednak trochę dużo. No i mam wrażenie, że część użytego chmielu nie była pierwszej świeżości, zaś spośród witowych dodatków od biedy można wyczuć skórki cytrusowe, kolendry z kolei już nie uświadczyłem. (3/10). Dalej wcale nie jest o wiele lepiej. W Żabim Porcie (ekstr. 12%, alk. 4,5%) są obecne co prawda nutki cytrusowe, ale ponownie nikłe. Dość wyraźna była w mojej butelce za to dzika infekcja, która sama w sobie nie stanowiłaby jeszcze czynnika dyskwalifikującego piwo, sparowana jednak z niezwykle płaskim smakiem, niskim nasyceniem oraz szorstką, nieprzyjemną goryczką spowodowała, że dopiłem tylko do połowy (3,5/10). Stosunkowo najlepiej wypadło Małe Ciche (ekstr. 11,8%, alk. 4,3%), pils z konkretną, ale niestety ponownie nieprzyjemną, szorstką i łodygową goryczką. W aromacie trochę nut klasycznych odmian chmielu, jasnego słodu oraz jabłek, a w smaku poza wspomnianą goryczką również na mój gust ciut zbyt dużo słodyczy resztkowej. Tutaj nic się do siebie nie klei, ale jak na polskiego pilsa zawsze mogło być jeszcze gorzej (4/10).

Werdykt dla Ignisa – ostatni płomień zgasł.

W Sandomierzu nie istnieje żaden działający browar, niemniej jednak kontraktowiec warzący w umiejscowionych częściowo spory kawał drogi od Sandomierza browarach Zapanbrat, Twigg i Gryf, obrał sobie za nazwę Browar Sandomierz. Po tym jak rozprawiliśmy się z zawartą implicite w nazwie regionalnością tego tworu, trzeba go jednak pochwalić za piękne, kolorowe, fantazyjne etykiety autorstwa Leszka Kostuja. W tej kwestii jest to czołówka polskiego craftu.

No dobrze, a co z piwami? Tu już nie wygląda to tak różowo. Szaman Łąkowy (ekstr. 12%, alk. 4,9%) to tak zwany weizen plus, czyli w tym wypadku weizen z suszonym jabłkiem i skórką dzikiej róży. No i ja osobiście tej drugiej nie wyczuwam, natomiast co do pierwszego, to ich nuty można znaleźć również w niektórych konwencjonalnych weizenach. Jeśli jednak wykreślimy niecodzienne dodatki i potraktujemy piwo jako zwykłego weizena, to nadal szał nie daje o sobie znać. Piwo jest wyraźnie goździkowe, jabłkowe, kwaskowe, lekko słodkawe i delikatnie słodowe, z drożdżowym posmakiem. Raczej mało owocowe jak na weizena, a przy tym nieprzesadnie rześkie. Byłoby do zapomnienia, gdyby nie ta etykieta (5/10). Lepiej wypadł Leśny Mędrzec (ekstr. 13%, alk. 5,2%). Tutaj odwrotnie niż w Szamanie, dodatki zdominowały piwo kompletnie. I to trochę na jedno kopyto – dodatki witowe, czyli kolendra i skórka pomarańczy są mocno wytłumione, trochę trawy cytrynowej się gdzieniegdzie przewija, natomiast większość puli zagarnęła dla siebie mięta. W aromacie daje to nuty pokrewne tanim landrynkom miętowym z lat 90-ych. W smaku jest lepiej, mniej landrynkowo, a mięta przyjemnie chłodzi gardło. Niezłe piwo, choć z witem ma niewiele wspólnego (6/10).

Werdykt dla Sandomierza – … fajne etykietki.

Kontraktowiec Marcel zdecydował się na image naśmiewający się z korpolangłydżu na poziomie bezbecji oraz na warzenie piw w Marysi. Ups. Case APA (ekstr. 14%, alk. 5,7%) powitało moje zmysły ulotnym cytrusem dosłownie zatopionym w karmelu. Żeby jeszcze przy niskiej intensywności chmielu przynajmniej słodowość była charakterna, ale nie – to piwo jest takim karmelowo opiekanym pitu pitu z przebłyskami miodowymi i lekką goryczką. Wypisz wymaluj poziom wannabe craftu – wskoczmy na falę, byle jak, przecież nas poniesie. Poniosło, ale na grządkę, w której wylądowały dwie trzecie zawartości butelki. Kolejny piniondz w błoto, pardon, w ziemię (2,5/10). Casual Friday (ekstr. 14%, alk. 5,6%) jest trochę lepszy, ale tylko ze względu na dodaną limonkę, a raczej jej intensywność, która z jednej strony sprawia, że z bazowego american wheata w zasadzie nic nie czuć, ale skoro już się cukry skarmelizowały, to jednak robi wrażenie rozpuszczonej limonkowej landrynki z dwutlenkiem węgla. Zawiesistej landrynki, której do rześkości daleko jak stąd do Timbuktu. Trunek mdły jak gadka korposzczurów, w sumie jest to więc piwo dopasowane do wizerunku, jaki ten kontraktowiec sobie narzucił (3,5/10).

Werdykt dla Marcela – shut it down, bro.

Browar Socho wziął swoją nazwę z rodzimego Sochaczewa, mnie jednak kojarzy się z dzielnicą Soho w Londynie, która po spacerze w roku 2006 z kolei kojarzy mi się z klubami ze striptizem oraz jadalniami azjatyckimi, w których za niezjedzenie talerza do końca w opcji all you can eat grożą kary finansowe, więc trzeba niejadalną zawartość talerza upychać po kryjomu w doniczkach z palmami (to autentyk). Co kto lubi. Socho IPA (ekstr. 16%, alk. 6,25%) nie da się zbytnio lubić. Pełnawe, lekko słodkie, lekko gorzkie, zamulające piwo o aromacie i smaku cytrusowych karmelek. Ponownie nieumiejętnie zrobiona polska IPA, jakich jest zbyt wiele na rynku. Cóż można powiedzieć – żeby nie kombinować z zasypem? Żeby uważać na temperatury? Żeby dopracować proces pasteryzacji? (4/10). Problemu z karmelem nie ma American Wheat (ekstr. 11%, alk. 4,25%), co nie znaczy że jest o wiele lepiej. Niezbyt intensywne motywy cytrusowe i trawiaste, na słodowej, lekko cukrowej bazie. Mało zdecydowane, mimo absencji karmelu też nie jest rześkie. Kolejne nudne piwo do zapomnienia (5/10).

Werdykt dla Socho – tu potrzeba sporo pracy.

Tym samym przechodzimy do kontraktowca Gorzka Prawda i jego american stouta o nazwie Sowa (ekstr. 15%, alk. 5,1%). Gorzką prawdą jest to, że „Have a pint of relax” nie jest poprawną angielszczyzną. Gorzką prawdą jest to, że wbrew twierdzeniu na etykiecie, Magnum nie jest chmielem amerykańskim. Gorzką prawdą jest to, że to piwo jest mętne jak błocko pod wrocławskim blokiem w lecie 1997. Gorzką prawdą jest to, że popielniczkowy, wytrawny, totalnie przechmielony na goryczkę, niedochmielony na aromat, nadmiernie kwaskowy stout amerykański to nie jest nic dobrego. Gorzką prawdą jest to, że ja na to piwo wydałem zarobione uprzednio piniondze (3,5/10). Piniondze wydałem też na Lisa, ale tego akurat tak bardzo nie żałuję. Fajnie, że zrobiono red ajpę i sprzedaje się ją jako takową, a nie jako west coasta, jak to ma w zwyczaju część konkurencji. No i jak to w red ajpie – karmel, karmel i karmel, aczkolwiek częściowo przypalony, zmiksowany z przejrzałym ananasem. Lekka słodycz i dosadna goryczka, co przy takiej dawce karmelu jest wręcz nieodzowne. Niezłe piwo, może dlatego, że tutaj ten karmel był zamierzony, a to czuć (6/10).

Werdykt dla Gorzkiej Prawdy – wyczuwam gorycz porażki, choć źle nie życzę.

Jako następnego odhaczyłem fizyczny browar rzemieślniczy Brovca, czy tam broVca. Twór jednego człowieka, Tomasza Michalskiego, który po 196 warkach przestawił warzenie z domowego na komercyjne. Zadbano więc o odpowiednie tło dla tworzenia.

A z piwami, przynajmniej na początku, jest różnie. Redskins (ekstr. 15%, alk. 5,7%) to east coast IPA, za które to określenie browar ma u mnie plus, bo jak już wspomniałem, sporo polskich podmiotów warzących robi karmelowe ‘west coast IPA’, udając, że przecież wcale nie pada. Co więcej, zasyp został tu umiejętnie skomponowany, takie ciasteczka w karmelu uzupełnione o nuty suszonych owoców to naprawdę fajna rzecz, szczególnie w połączeniu z klasycznie amerykańskim, cytrusowo-żywicznym nachmieleniem. Kłopot mam ze smakiem, który jest lekko kwaskowy, wodnisty, mało intensywny, nawet goryczka jest niemrawa. Aromat jest więc obiecujący, smak z kolei rozczarowuje. Lekko powyżej średniej (5,5/10). BXL (ekstr. 15,2%, alk. 7,3%) wypadł lepiej, mimo że jest to blond belgijski, a więc styl niezbyt spektakularny, a przy tym nie do końca łatwy do okiełznania. Przy średnim ciele okraszonym nutami ciasteczek, gros bukietu przypada na efekty pracy drożdży, które to efekty wypadły zadowalająco. Silna guma balonowa, banan, morela, goździk oraz delikatnie pieprzne klimaty. Piwo jest słodkawe, ułożone, smaczne (6,5/10).

Werdykt dla broVcy – może coś z tego jeszcze być. Sprawdzę za jakiś czas.

Browar Kazimierz nazwę swoją bierze nie od dzielnicy Krakowa, ale – jeśli stylizowana na drzeworyty oprawa graficzna strony internetowej jest miarodajna – od Kazimierza Wielkiego, człowieka, który według pewnych źródeł zgwałcił węgierską arystokratkę Klarę Zach, która wszystko przypłaciła dodatkowo obcięciem warg, nosa i palców u rąk, po tym jak jej ojciec w akcie zemsty przeprowadził nieudany zamach na węgierskiego króla, którego małżonka z kolei podobnież umożliwiła rzeczony gwałt. Sprawa nie jest wcale jednoznaczna, niemniej jednak smrodliwa. I oto Żytko (ekstr. 15%, alk. 6,5%), czyli żytnia ajpa z Kazimierza, smrodliwa nie jest ani trochę. Jest wyraźnie cytrusowa, cytrynowa, pomarańczowa, grejpfrutowa, a jasna barwa idzie tutaj w parze z kompletnym brakiem karmelowych nut w aromacie, co jednak w polskich warunkach jest warte uznania (wiem, powtarzam się). Jako uzupełnienie można wymienić wodę kolońską oraz ziołowe nutki z okolic rumianku oraz… koperku. Nie jest źle, a w smaku dodatkowo jest faktycznie po żytniemu oleiście, ale piwo cierpi na lekki brak aromatyczności, co szczególnie przy zagęszczonym przez żyto ciele daje się trochę we znaki. Wciąż jest jednak smaczne, a brak karmelu jest jednym z jego głównych atutów. Gdyby żyto nie zagęszczało go ponad miarę (mierzoną ogólną intensywnością), byłoby jeszcze lepsze (6,5/10).

Aledźwiedź (ekstr. 17%, alk. 7,2%) jest typowo polską, a więc lekko paloną black ipą z podkładem kojarzącym się z mokką z lekkim dodatkiem cukru kandyzowanego, co w moich oczach nie przynosi mu ujmy. Warstwa chmielowa obraca się w klimatach cytrusowo-żywicznych, a na goryczkę chmielu nie pożałowano, przez co to dość treściwe piwo ma zdecydowanie wytrawny finisz. To jest bardzo dobre (7/10). Pochwalić z kolei nie ma za co kazimierzowej Aldony (ekstr. 12%, alk. 5%), summer ejla o nikłym aromacie. Coś tam cytrusowego się przewija, coś słodowego, śladowo kwiaty, choć i mydlane nutki. W smaku mamy kontynuację z aromatu, czyli oszczędnie dosmaczoną wodę. To nie jest tak, że się tego nie da pić. To jest tak, że wolę sobie do Cisowianki wsadzić zerwanej w ogródku mięty. Wychodzi i lepiej i taniej (4/10). Następnie wziąłem się za Coffee Milk Stout Kara Mustafy, czyli wiyncyj cukru, mniyj alko (ekstr. 14%, alk. 3%). Pachnie to to zeschłą czekoladą trzeciego sortu, jak przeterminowana o rok bombonierka z Goplany, jest tutaj trochę fasolkowej kawy i taniej podróbki Mon Cheri. Wbrew pozorom nie jest zalepiająco słodkie, a trawiasto-ziołowa goryczka wręcz jest w świetle całości odrobinę zbyt dosadna. Szkopuł jednak tkwi we wrażeniu obcowania z wyrobem czekoladopodobnym zmieszanym z niezbyt smaczną kawą, czego dopełnia finisz, w którym kawa i fasola łączą swoje siły z popiołem. Wypiłem bez uczucia obrzydzenia, ale nie było to najlepsze piwne doświadczenie w moim życiu. Jest tutaj sporo do poprawy (4,5/10).

Werdykt dla Kazimierza – jest fundament do rozwoju, vel mogło być gorzej, a może będzie lepiej. Będę obserwował.

Browar kontraktowy Abyss (czyli otchłań), piwo Ayahuasca (ekstr. 19%, alk. 8%), do tego pasująca etykieta, mogąca być okładką którejś z działających obecnie 1 345 672 kapeli deathcoreowych. Nawet nazwa piwa automatycznie wywołuje u mnie skojarzenia z takim bardzo fajnym szansonem. No i opis 'muddy tea ale' oraz tekst "Piwo do picia – ma smakować, nie budzić podziw." No w takim wypadku, to jeśli nawet będzie wyglądało jak błoto z kałuży, to nikt nie powinien mieć większych zastrzeżeń. A wygląda jak błoto z kałuży. W ramach dodatków fungują tutaj mięta biblijna oraz herbata, choć nie wiem jaka. Strzelam, że jakaś mocno przyprawowa, bowiem piwo pachnie korzennie niczym piernik. Gałkowato, cynamonowato, imbirowato, jest ziele angielskie oraz mięta, rzecz jasna. W smaku nadal piernik zmieszany z jakimś korzennym Haribo o lukrecjowo-anyżowym posmaku. Herbacianych tanin nie wyczułem, z kolei w finiszu to gęstawe niczym rozwodnione błoto piwo robi się wodniste, przy czym o niemrawej goryczce nie sposób powiedzieć, żeby cokolwiek punktowała. Nie jest to specjalnie smaczny wywar, a w dodatku mam wrażenie, że nie wie, czym do końca chciałby być. Ja rozumiem, że jak się warzy w Beer Bros, to powstaje pewna pokusa przekraczania barier stylistycznych, ale ja w tym piwie nie odnajduję żadnej przemyślanej koncepcji, żadnej nici przewodniej. Wydaje się być rezultatem wciepania wszystkiego co się dało do gara, bez przemyślenia efektu końcowego. Czasami takie podejście skutkuje dobrym piwem, ale tylko incydentalnie, czego Ayahuasca jest całkiem dosadnym potwierdzeniem. (4/10)

Werdykt dla Abyss – dużo gorzej być nie mogło.

Zdaję sobie sprawę, że debiutantów w tym roku było dużo więcej, ale biorąc pod uwagę, że z powyższych tylko dwa (Hoppy Lab oraz Kazimierz) uwarzyły piwa, które z miłą chęcią bym powtórzył (Session IPA z Hoppy Lab swoją drogą faktycznie ponownie zagościła u mnie w szkle), a spośród reszty niektóre podmioty zaprezentowały się wręcz tragicznie… więc jeśli weźmiemy to pod uwagę, a dodatkowo pamiętamy, że rok wcześniej na rynku debiutowały takie browary jak Łańcut, Piekarnia Piwa czy Browar Zakładowy, to jednak trochę smutno się człowiekowi robi.

recenzje 7265483805759596165

Prześlij komentarz

  1. Że też Ci się k...a pić tyle tego chciało?! :-O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już tak mam, że jak widzę w sklepie nową markę, to próbuję. Czasami lepiej byłoby tę kasę przeznaczyć na coś bardziej zabawnego. Nie wiem, może na stepującego niedźwiedzia ;)

      Usuń
  2. Muszę spróbować tego Hoppy Laba. Szczególnie aipa i session podchodzi mi z tego co piszesz. Ciekawe zestawienie i bardzo dobrze że obszerne w treść, przyznam że mógłbym poczytać nawet więcej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już pracuję nad nowym zestawieniem debiutantów.

      Usuń
  3. Dzięki za recenzje - parę stoisk mi odpadło przed Warszawskim Festiwalem Piwa :)
    legart

    OdpowiedzUsuń
  4. Kara Mustafy którą piłem na WFDP była świetna.

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)