Polskie lekkie piwa na lato 2017
https://thebeervault.blogspot.com/2017/07/polskie-lekkie-piwa-na-lato-2017.html
Analogiczny wpis rok temu doczekał się sporej popularności, więc nie ma przeciwwskazań, żeby w roku obecnym zrobić drugą (a nawet trzecią) część. Jak zdefiniować piwo na lato? Powinno być raczej lekkie, do 5% (choć sztywnych widełek nie warto zakładać), a przy tym rześkie. Słoneczno-sesyjne. Takie być powinno. Jak praktyka jednak pokazuje, szczególnie na odcinku rześkości polskie browary często polegają na polu walki. Poniżej pobojowisko z pojedynczymi triumfatorami.
Lekkie i rześkie piwa absolutnie nie muszą, z wręcz nie powinny być wodniste, a taki casus przydarzył się niedawno Artezanowi. z jego Dziecinadą (ekstr. 10%, alk. 4%). Aromat jest niezły, wszak jest zdominowany przez cytrusy okołogrejpfrutowe, delikatnie melonowy, choć są też obecne nuty granulatowe, które faktycznie mogą się kojarzyć z cebulką. Smak niestety jest mało wyrazisty, gorzki, lekko zagęszczony żytem, ale w części poprzedzającej goryczkę mało intensywny, wodnisty, wręcz nudny. Szkoda, bo Artezan pokazał już przecież, że potrafi takie piwa zrobić w formie bomb aromatycznych (4 Latka czy Zagraniczne). Dziecinada jest tylko średnia. (5/10)
Pigwon z Bednar (alk. 4,13%) jest witem podrasowanym owocami pigwowca i pigwy. I jeśli zgodnie z etykietą, w piwie nie wylądowały przyprawy używane w konwencjonalnych witach, to rzeczona pigwa swoją gruszkowo-jabłkową, zupełnie marginalnie waniliową słodyczą (jeśli ktoś nie jadł nigdy pigwy) całkiem zgrabnie zastępuje skórkę pomarańczy, a przynajmniej jej słodki wariant. Przy czym nie ma jej tutaj zbyt wiele, aromat jest słaby i wymaga jakiejś bardziej zadziornej kontry. W smaku z kolei być może pigwowiec (bo to trochę inna rzecz niż pigwa) jest odpowiedzialny za lekki kwasek. Koniec końców jednak pomysł na piwo oceniam za nieudany. Pigwa jest mdława, pigwowiec kwaskowo-ostrawy. Połączenie na papierze może wyglądać nieźle, ale rezultatem w tym wypadku jest bardzo mdłe piwo, przy okazji niedogazowane. Delikatny chlorofenol w tle, nabierający na sile wraz z ogrzaniem, naturalnie nie pomaga, chyba że ktoś lubi pić bandaże. Tutaj trzeba nadmienić, że jest to bodajże najstarsze piwo w tym wpisie, więc w nowej warce może tego problemu już nie być. Tak czy owak, bardzo słabe. (3/10)
Słodowy Dwór jest jednym z najlepiej przeze mnie ocenianych polskich browarów. Patrząc na niskie na ogół oceny ich wyrobów umieszczane w internecie przez innych konsumentów, zastanawiam się, czy mi się trafiają wyjątkowo dobre butelki, czy innym wyjątkowo złe, czy też problem leży zupełnie gdzie indziej. Jakby nie było, Mgły Pszeniczne (ekstr. 12,5%, alk. 5%) to kolejny udany produkt z Harasimowicz, a przy tym do bólu klasyczny. Dominują estry, dając nuty banana oraz gruszki, balansowane bardziej subtelnym goździkiem, z którego wydaje się wyłaniać ledwo uchwytna gałka. Baza słodowa jest biszkoptowa, a przy okazji bardzo miękka, kontrowana delikatnym drożdżowym kwaskiem. Tutaj przydałoby się jedynie trochę podkręcić nasycenie, reszta jest bez zarzutów. (7/10)
Waszczukowe dotychczas przekonywali mnie piwami ciemnymi, jasnymi zaś niezbyt (z wyjątkiem hefeweizena). Barbara Cwaniara (ekstr. 12,5%, alk. 4,9%) podtrzymuje tę tendencję. Miękka pszeniczna podbudowa słodowa, trawa cytrynowa oraz odchmielowe, ‘amerykańskie’ nuty owocowe to zazwyczaj recepta na przynajmniej dobre piwo, tutaj jednak zarówno w aromacie jak i w smaku wyszło trochę mdłe. Wbrew swojej lekkości nie jest więc specjalnie rześkie. Ergo – mogło być jednak lepiej. (5,5/10)
Raduga idzie w owoce. W Dr. Jekyll (ekstr. 12%, alk. 4,6%) czuć praktycznie tylko dodane yuzu. Skojarzenia obejmują grejpfrut, limonkę, białe grono i niektóre odlewy z plastiku. Rześki, ostry aromat. Rześki jest też smak, w którym na wierzch wychodzą jednak również landrynowate naleciałości, jak w cukierkach cytrynowych po złotydziwietnaście za paczkę. Druga rzecz, że cierpkość yuzu skojarzyła mi się trochę z cierpkością słodzika. Wciąż nieźle, ale liczyłem na więcej. (6/10)
Weizen z marakują. Co mogło pójść nie tak? No, jednak coś mogło, stąd i Trapeze od Radugi (ekstr. 12%, alk. 4,6%) jest dobre, ale jednak nie spełniło do końca moich oczekiwań. Piwo podstawowe oferuje tutaj tylko peryferyjne akcenty piwniczne, drożdżowe ale i bananowe, poza tym jednak jest tylko nośnikiem dla pulpy marakui. Ta ostatnia chyba nie chciała się do końca rozpuścić w piwie, co wizualnie stwarza problem natury estetycznej, ale i w smaku owocuje (nomen omen) zawiesistością, która częściowo niweluje w Trapeze jego potencjał niesienia orzeźwienia. Kolejna rzecz – uwielbiam marakuję, stąd zdominowany przez nią aromat mi pasował, smak z kolei moim zdaniem trochę za bardzo ulega cierpkości tego owocu. Reasumując - jest dobrze, ale warto popracować nad tym, żeby było jeszcze lepiej. Na obecnym etapie jest to kwaskowy, marakujowy odpowiednik Eau de Janeiro z Freigeista. (6,5/10)
Circus, kolejne owocowe piwo od Radugi (ekstr. 15%, alk. 6,3%) na ogół chyba ludziom smakuje, ale ja czasami niestety muszę odstawać od reszty. Dodany grejpfrut dominuje, przy czym ze względu na pozostałe składniki (jak zakładam) ma słodki, różowy charakter. Smak to w prostej linii kontynuacja aromatu, tyle że na tym odcinku robi się na domiar złego landrynkowo, toteż i przy nikłej goryczce Circus smakuje trochę jak lekko niedogazowany, cięższy radler. Niezbyt. (4/10)
Pierwszym ciemnym witbierem jakiego piłem był bodajże March Of The Penguins ze szkockiego Williams Bros. I uważam ten kierunek za słuszny – ciemny zasyp komponuje się tak dobrze z witowymi przyprawami, że nie piłem chyba jeszcze niczego ewidentnie słabego w tym paragatunku. Roman Holidays Yuzu z Radugi (ekstr. 12%, alk. 5%) nie jest tutaj wyjątkiem, choć poza przyprawami wylądował tutaj owoc yuzu. No i w aromacie jest to totalne yuzu. Nie miałem wprawdzie sposobności skosztowania tego cytrusa saute, jednak opisowo w tym piwie wyszedł jak połączenie perfumowej skórkowości kumkwata z omal ziołową nutką limonki. Towarzystwo yuzu dotrzymują kolendra i czekoladowa słodowość, choć miałem również skojarzenia z eukaliptusem. W smaku kolendra zanika, podbudowa czekoladowa okazuje się być raczej wątłej natury, a yuzu robi z czasem wrażenie zbyt perfumowego. Jednak z drugiej strony ta osobliwa perfumowość wespół z lekkim kwaskiem czynią to piwo bardzo rześkim. Ogółem rzecz biorąc jest więc dobrze. (6,5/10)
Niby nikt nam nie wmówi że białe jest białe, toteż i witbier od Piwowarowni jest ciemny. Czar Światowita (ekstr. 12%, alk. 3,5%) pachnie atrakcyjnie. Kolendra łączy się ze słodami, skórka pomarańczy nieco osładza ulotne nutki czekolady deserowej, a z pewną dozą fantazji można sobie wyobrazić tego dodanego falafela, znaczy się kmin rzymski. Choć chyba faktycznie łatwiej sobie go wyobrazić niż wyczuć. Fajnie, że nie ‘przeciemniono’ tego piwa, które to wprawdzie stosownie do woltażu jest bardzo lekkie, ale najpóźniej po trzech łykach zmywa początkowe rozczarowanie rzadką konsystencją i zaczyna legitnie smakować. Od witbiera jest bardziej słodowe, co działa na niekorzyść intensywności przypraw, ale jako całość przekonuje. Nie tak bardzo jak wspomniany wyżej March Of The Penguins, ale powiedzmy, że to piwo to taki Tupot Małych Stóp na miarę polską. To i nawet dyskretna zapałka w posmaku nie przeszkadza. (7/10)
Słodowiec od Karuzeli (ekstr. 12,5%, alk. 4,7%) wprawdzie ma być 'hoppy pilsem', ale faktycznie czyni zadość swojej nazwie, czyli jest piwem raczej słodowym, dodane nowofalowe chmiele tworzą raczej mało konkretną nadbudowę, wzbogacając piwo o nuty cytrusów, a nawet kiwi. Co mi się w tym akurat piwie spodobało, to że ciemniejszych słodów z zasypu praktycznie nie czuć. Goryczka na czeskim poziomie. Ok, ale Urquell lepszy. He, he. (6/10)
Amerykańskie gose, czyli Hugo Goss od Hopium (alk. 4,7%), nie zostanie moim ulubionym gose. Trochę słodowych nut i cytrusów w aromacie, subtelna skarpetka, z kolei w smaku już fest cytrusy, przy czym pomarańcze i cytryny robią wręcz wrażenie pokrewne Plussszowi. Rześkie jest, nie powiem, słonawe z kolei tylko śladowo, zaś goryczka jednak mogłaby być w tym wypadku moim zdaniu ciut mniej wyraźna. Rozklekotane. (5/10)
Faktorię sobie jakiś czas temu odpuściłem, ale zrobiłem wyjątek, bo kolega polecił mi Belle Starr (ekstr. 12,1%, alk. 4,7%). Chyba po to, żebym sobie przypomniał, dlaczego sobie Faktorię odpuściłem. Otóż ta „session apa” (srs?) równie mocno jak cytrusami zmieszanymi z małą dawką egzotycznych owoców trąci karmelem. I to bardzo. Nie jest więc piwem sesyjnym jak APA, ani tym bardziej jak 'sesyjna APA'. Muli, nudzi, szybko znika w otchłani niepamięci. (4/10)
Deer Bear poczyna sobie śmiało z piwami kwaśnymi, względnie kwaskowymi. Stardust Cryo Mosaic Sour Ale (ekstr. 12%, alk. 4%) został zakwaszony w kotle lactobacillusem i ubogacony kul… chmielowo pudrem chmielowym Mosaic, który jako pierwszy zastosował na naszym krajowym poletku bodajże Birbant. Rezultat pachnie jak połączenie lactobacillusowej jogurtowości znanej z berliner weisse z moszczem jabłkowym, który to zapach kojarzy mi się mocno z dzieciństwem, kiedy z jabłek robiło się w warstwowym garnku z aluminium syropy do użycia poza sezonem. Jako kolejną komponentę wyróżniłbym agrest, cytrusy i zioła, choć szczególnie w smaku przewija się też nuta iglakowa, jak również chlebowa. Nawiasem mówiąc, chmiele dają o sobie znać wyraźniej właśnie w smaku niż w zapachu, a z kolei kwasek jest daleki od przegięcia. Sporo nut, ale nie klei się to do końca. Piwo robi wrażenie takiego, które nie wie, czym do końca chce być – nie jest przegięte w żadnym kierunku, ale brakuje mu wyrazistości. Drogę idealnego połączenia kwasu z chmielem wyznaczyła Pinta swoim Kwasem Epsilon, do którego Stardust niestety nie ma startu. (5/10)
Stardust Cryo Citra jest, jak się można domyśleć, piwem bardzo podobnym, tyle tylko że trochę bardziej cytrusowym, nachmielenie wydaje się być też trochę bardziej intensywne. Poza tym to samo, czyli lekki kwasek, trochę jogurtu, moszcz jabłkowy, agrest, ogólne wrażenie sokowości ale i niezdecydowania. Chleba tutaj z kolei nie wyczułem, wskutek czego jest to bardziej prawilny kwas. Nadal jednak bez szału. (5,5/10)
Pomijając kwasy, Deer Bear dość konsekwentnie kroczy ścieżką piw owocowych. Tropical Weizen (ekstr. 12,5%, alk. 4,8%) jest umiejętnie skomponowany – wybijająca się bergamotka dobrze się komponuje z weizenowym goździkiem. Uniknięto tez wytrawnego efektu herbacianego – dodane ananas i mango dbają o wystarczającą soczystość piwa. No i właśnie – ono jest soczyste, ale nie słodkie, tylko po weizenowemu lekkie i kwaskowe. Bardzo dobre piwo na upały, nie mam zastrzeżeń. (7/10)
Powiedzenie, że „PINTA umie w kwasy”, jest prawdziwe częściej niż nie, co wprawdzie nadal świadczy o pewnej incydentalności, ale sprawy idą w dobrym kierunku, czego przykładem jest Kwas Jota (ekstr. 11,5%, alk. 5,1%). Piwo gęstawe, z dobrze wyczuwalnym kwasem mlekowym. Trochę kiszonki można wyczuć, co mi jednak nie przeszkadzało. Dużo czerwonej i czarnej porzeczki, a na dodatek cierpkość budząca skojarzenia z aronią. Owocowość wespół z konsystencją oraz wspomnianymi nutkami mlecznymi warunkują podsumowanie tego trunku jako kwaśnego jogurtu owocowego w formie piwa. No i mimo gęstości pozostaje rześkie za sprawą kwasku oraz owoców. Świetne. (7,5/10)
Dobry lager nie jest zły, a Tap Lager z Pracowni Piwa (ekstr. 12%, alk. 5,2%) to taki właśnie dobry, pijalny, prosty lager. Chmielony tylko Cascadem jest wcieleniem sesyjnej łagodności. Delikatna słodowa podbudowa, nieprzegięta goryczka, średnio mocne nachmielenie na aromat, cytrusowe, choć i subtelnie ziołowe. Tak powinno smakować solidne piwo stołowe. (6,5/10)
Pokaźna powłoka cytrusowa z nutką liczi pozwala na przebicie się przez delikatne akcenty ciasteczkowe. Cwinga od bieruńskiego Hajera (ekstr. 12%, alk. 4,8%) pachnie w zasadzie trochę jak APA, choć w smaku umiarkowana ale raczej ziołowa goryczka oraz nuty słodu pilzneńskiego nawiązują może nie tyle do istoty lagerów, ale do tego, co się w przypadku tego typu piw często przewija. Piwo wyszło nieco słodkawe, z kolei w przypadku lagerów nowofalowych wytrawność jest przeze mnie chyba nawet bardziej pożądana niż w tych klasycznych. Nachmielenie w aromacie obiecuje większą wyrazistość smaku, który koniec końców jednak trochę przymula. Takie sobie. (5,5/10)
Tak jak za drinkami ze względu na słodycz nie przepadam, tak gin z tonikiem szanuję. Nie jest jednostronnie słodki – posiada cierpkość dla balansu oraz cytrynowy kwasek, stąd jest orzeźwiający. Pomysł na piwo o smaku tego drinku jest z pewnością niecodzienny, aczkolwiek już na poziomie konceptualnym wydawał mi się nieco chybiony. Żółta Łódź Podwodna (ekstr. 12,5%, alk. 5,3%), wspólne dzieło Piwoteki i Browaru Okrętowego, potwierdziła moje obawy. Otóż w aromacie jeszcze jest w porządku – czuć cytrynę, nawet jałowiec jest całkiem wyraźny, stąd i skojarzenie z drinkiem nie jest absolutnie wymuszone. Już na tym odcinku można wychwycić nuty słodowe, co nie jest niczym nagannym – problem polega na tym, że w smaku ta słodowość wysuwa się na przód, tłumiąc tym samym rześkie dodatki, a przy okazji piwo okazuje się być zawiesiste, co jest przeciwstawne względem rześkości drinku, który ma emulować. Nie ma tutaj za bardzo czego pochwalić. (4,5/10)
Problem nazewniczy z Blue Sunshine (ekstr. 12,9%, alk. 5,4%) polega na tym, że słowa "jagoda" oraz "borówka" oznaczają w różnych częściach Polski coś zupełnie innego, gdzie tymczasem blueberry to borówka, czyli no, błękitna jagoda, jak zwał, tak zwał. W aromacie jest jej tutaj naprawdę sporo, choć w smaku doskwiera jednak zbytnia wytrawność. Borówki robią przez to wrażenie nie do końca dojrzałych, a wskutek cierpkiego finiszu skojarzenie ziołowości ustępuje wrażeniu, że oprócz borówek napakowano tutaj dodatkowo aronii. I to skojarzenie nie funkcjonuje tutaj w tak przyjemny sposób jak w Kwasie Jota. Niezłe piwo, ale brakuje mu soczystości. (6/10)
W soury zaczął się bawić Szpunt, i to na wysokim poziomie. Przy pasujących jak ulał do pory roku parametrach (ekstr. 10%, alk. 3,5%) wypuszczono na rynek dwa owocowe kwasy fermentowane lactobacillusem. I wszystko się tutaj do siebie klei – obydwa piwa są bardzo rześkie, a zarazem podszyte jogurtowością, która symuluje ciało, nie czyniąc ubytku rześkości a jednocześnie zwodząc zmysły, którym wydaje się, że balling jest jednak trochę wyższy. Przy tym Sourness Raspberry jest jednoznacznie malinowym, nieco pestkowym piwem, a z kolei w Sourness Blackcurrant pierwszym skojarzeniem jest sok z czarnej porzeczki, ale i tutaj pewne nutki kojarzyły mi się z malinami. Dzięki użyciu swojskich owoców piwa wywołały u mnie wspomnienia wczasów u Babci na wsi ćwierć wieku temu. To są naprawdę fajne, zbalansowane owocowe kwasy, nic tylko polecać. (7/10)
Z trochę większymi parametrami (ekstr. 11%, alk. 4,5%) wystartował z kwasem browar Maryensztadt. Nie tylko parametry są tutaj większe, ale i kwaśność, która penetruje rejony ekstremalne. Wizualnie Sourtime Czarna Porzeczka przypomina Kwas Jotę z Pinty, względnie mętny, wyciskany sok z czarnej porzeczki, zwieńczony czerwonawą pianą. To piwo wygląda tak rześko i owocowo jak smakuje – jest cudownie soczyste, przy czym przypomina miks ciemnych owoców, bo poza czarną porzeczką można wyniuchać jeżynę oraz aronię, przy czym cierpkość kojarzona z ta ostatnią jest delikatnie balansowana w smaku wtrętami jogurtowymi. To jest świetna rzecz i życzyłbym sobie, żeby Maryensztadt szedł tą właśnie drogą. (7,5/10)
Na koniec zostawiłem sobie gwiazdę wpisu, póki co najlepsze typowo letnie piwo z Polski, które piłem w tym roku. Summer Freakout z Piwnego Podziemia (ekstr. 12,9%, alk. 5,2%) czyni swojej nazwie zadość. Jest to mocarne uderzenie cytrusowych chmieli wzmocnionych skórką cytrynową, niesamowicie rześkie, umiarkowanie gorzkie. Cytrusy, cytrusy, cytrusy, absolutny brak karmelu, cytrusy. Na jedno kopyto? Absolutnie tak, ale za to jak przyjemnie to kopyto galopuje. Super piwo. (8/10)
Poza Słodowym Dworem, ocenianym przeze mnie zwyczajowo (i to nie z przekory) podług tytułu najgłośniejszego dzieła pewnego włoskiego tradycjonalisty integralnego oraz Piwnym Podziemiem, którego Summer Freakout to wzór piwa na lato, cieszyć się z tego zestawienia tak naprawdę mogą chyba tylko te browary, których owocowe kwasy omówiłem z tej okazji. Nota bene zauważyłem, że nadal chętnie sięgam po piwa, po których obiecuję sobie aromatycznego orzeźwienia, mimo że w większości wypadków taki wybór kończy się mniejszym bądź większym rozczarowaniem.
Trapeze wyglada jak kupa. Mimo ze jest ok to wygladad totalnie nie zacheca do sprobowania :( okrutne to. Nawet metnosc u doktorkow wyglada o niebo lepiej
OdpowiedzUsuńMnie wprawdzie nie odstręcza, ale prawdę mówiąc, to też nie do końca rozumiem tego ciśnienia na mętność piw. Ok, piwa coraz częściej wyglądają jak sok, ale co w tym fajnego?
UsuńCzytam twojego bloga od dobrych kilku lat (zdecydowanie mój ulubiony) i widzę, że zgadzam się z twoimi recenzjami w jakiś 95%. Summer Freakout - jedno z lepszych lekkich piw jakie piłem. Raduga z yuzu - miałem dokładnie te same odczucia.
OdpowiedzUsuńJedynie Stardust Cryo Mosaic Sour Ale oceniłem na 6,5. Nie skupiłem się jednak na tym piwie, tylko wypiłem wieczorem do serialu.
Ogólnie bardzo fajne zestawienie.
Dzięki za dobre słowo!
UsuńPierwszy raz tu trafiłem i to przez przypadek z polecenia, że niby jesteśmy znajomymi przez jakiegoś znajomego wspólnego :) ale zostanę na dłużej. Z sesyjnych letnich piw ostatnio piłem ciekawe piwo z chmielologii (sesyjne ipa) z trawą cytrynową i naprawdę fajną goryczką z amer. chmieli. A z bardzo słabych to doctor brew - citra session ipa (jakieś takie rozwodnione i citry tam tyle że trzeba się wysilać żeby coś poczuć i jeszcze jakieś gluty pływają nie wiem czy z białka czy z płatków owsianych czy z drożdży ale ogólnie dramat... i nie było wcale przeterminowane choć sprawdzałem 3 razy bo nie mogłem uwierzyć w ten smak)
OdpowiedzUsuńO widzisz, Chmielologia jeszcze w moim szkle nie gościła, spróbuję, jak gdzieś ją znajdę. Co do DB, to oni generalnie ostatnio ponoć mają bardzo poważne problemy ze zmętnieniem piw. I raczej jest to kwestia drożdży. Wprawdzie nie przywiązuję uwagi do wyglądu piwa, ale takie gluty mnie odstręczają.
UsuńJa w domu robie piwo wiec nie przeszkadza mi mętność ale takie badziewie pływające w piwie to lekka przesada. Ale może jakaś trefna warka mi się trafiła. Co do chmielologii to dorwałem w Auchan.
Usuń