Loading...

Czterech debiutantów

Debiutantów na blogu, bo na rynku to trzech z nich jest już od co najmniej dwóch miesięcy, co jak na galopujący polski craft jest całkiem sporo. Mamy więc reprezentanta Podkarpacia, czyli mikrobrowar Eureka, który sobie sprytnie zarezerwował na gmailu nazwę użytkownika browarrzemieslniczy. Mamy kontraktowca Hoplala, tworzonego przez dwie dziewczyny. Mamy kontraktowca z własnymi tankami, czyli Rockmill, w którym piwowarem jest utytułowany piwowar Andrzej Miller. I w końcu mamy świeżutki narybek w postaci inicjatywy kontraktowej Harpagan z ich faktycznie młodziutkimi, niedawno stworzonymi piwami. Jedziemy z tym koksem.

Zaczynamy od Eureki. Belgian Session Pale Ale (ekstr. 9%, alk. 4%) dostaje okejkę za niskie parametry, ale zarazem bardziej wyrazisty smak niż oczekiwałem. Jest to przy tym piwo trochę dziwne. Można wyczuć skórkę pomarańczy, kolendra gdzieś tam w tle chyba majaczy, natomiast piwo pachnie trochę jak gotująca się brzeczka, do której przed chwilą wsypano granulat chmielowy. Czyli chlebowo-ciasteczkowa baza, plus taka nierozwinięta, quasi ziołowa chmielowość, która w smaku wychodzi mocniej niż w aromacie. Sesyjne jest, i owszem, natomiast co do belgijskości, to może są tam jakieś estry głęboko w tle, nic więcej. Wbrew pozorom niezłe, choć zdecydowanie mniej belgijskie niż – jak zakładam – miało wyjść. (6/10)

Coffee Stout (ekstr. 13,5%, alk. 4,5%) bez dodatku kawy? Szanuję pomysł. Wykonanie jednak nie do końca. Browar Eureka podszedł do sprawy w ten sposób i wprawdzie uzyskał nieco wyraźniejszą kawowość niż w konwencjonalnym stoucie, jednak w triadzie kawa-czekolada-prażone ziarno to ostatnie wiedzie tutaj prym. W dodatku właśnie w formie prażonego ziarna, a nie klasycznej paloności – zbożowy rodowód jest tutaj aż nazbyt wyczuwalny. Piwo ma ciała stosownie do płytkiego odfermentowania, natomiast odpowiedni zasyp zapobiegł powstaniu słodyczy, co sumarycznie wyszło całkiem ciekawie. Mimo że z początku byłem trochę rozczarowany piwem, po paru łykach zaczęło mi nawet smakować. Proste i bez pretensji. Niezłe. (6/10)

Lemon & Tea (ekstr. 14%, alk. 5,5%) swoim bytem nawiązuje w jakiś sposób do Ice Tea Ale od Beer Bros, ale wyszło gorzej. Piwo charakteryzuje się mało intensywnym aromatem cytrusowym, w którym dodana skórka cytryny wyszła ostrawo, zaś odchmielowe cytrusy raczej słodko. W smaku mamy tutaj trochę słodowej, zbożowej, chlebowej, lekko opiekanej podbudowy – nawet więcej niż trochę, zbyt dużo jak na mój gust, żebym mógł odebrać to piwo jako rześkie. Jest trochę chmielowo, choć posmak już idzie w kierunku monachijskim, märzenowym. W aromacie swoją drogą cytrusy zanikają wraz z ogrzaniem i zostajemy sam na sam z raczej słodowym, niezbyt rześkim piwem, w którym wbrew nazwie nic nie chce zrobić mocnego wrażenia – czy w te czy we wte. (5/10)

Przejdźmy do kontraktowca Hoplala, dzieła dwóch dziewczyn. Wizerunkowo dało im to dwa dodatkowe punkty na start, co jednak pewnie częściowo zostało zniwelowane niedawnym mieszaniem swojej produkcji z bieżącymi rozgrywkami politycznymi. To zostawmy jednak na boku, przechodząc do piwa, które jak w każdym wypadku na tych łamach musi bronić się samo.

Hoplala weszła na rynek trójpakiem, którego trzecią część stanowi Psze Kulturalna (ekstr. 13%, alk. 5,6%), hefeweizen chmielony na zimno vel 'citrus weizen'. Przedrostek „hefe-” potraktowano bardzo dosłownie – w piwie pływało tyle glutów, że wprawdzie nie był to absolutnie poziom Ediego Niefiltrowanego, ale nawet tak nie robiącej sobie zwykle nic z wyglądu piwa osobie jak ja zrobiło się trochę niewyraźnie. Na szczęście aromat to częściowo inna bajka. Goździkowy, drożdżowy, z gumą balonową połączoną z solidnym, cytrusowym, lekko melonowym kopem. W smaku z kolei odzywają się nutki słodowe w sensie piekarnianym, owoce stają się mniej wyraźne, no a wskutek zdecydowanego przedrożdżowania piwo chyba wyszło bardziej zawiesiste i mniej rześkie niż miało być. W dodatku w ustach robi się już po paru łykach nieprzyjemnie mącznie, co ujemnie wpływa na ogólne doznania w takim stopniu, że piwo ciężko dopić. Generalnie więc fajny pomysł, niezły aromat, natomiast reszta leży. (3/10)

Piękna Mądra Zdolna (ekstr. 13%, alk. 5,4%) niestety trzyma poziom. Mało intensywny melanż zielonego cytrusa, subtelnego kiwi, świeżo skoszonej trawy i motywów siarkowych w aromacie to nic przyjemnego, natomiast podbite ciało – stawiam na efekt zagęszczenia przez płatki owsiane – sprawia, że piwo nie orzeźwia. Mogłoby być w takim razie przynajmniej soczyste, ale niestety – smak jest wodnisty, pusty, lekko trawiasty, lekko słodowy, zakończony tępą, choć i delikatnie pieprzną goryczką. W takiej formie jest to archetyp piwa nijakiego. (4/10)

Dotychczas piłem tylko jedno piwo z dodatkiem opuncji (gose ze Sierra Nevady) i szczerze mówiąc, nie wiem do końca jak taka świeża opuncja pachnie i smakuje, ale Wczasy w Acapulco (ekstr. 13%, alk. 5,3%) mają faktycznie nutę, która jest pokrewna tej w napoju Kaktusowym z Tymbarku. Trochę może pokrewną melonowej, ma w sobie też coś z gumy balonowej. Tyle tylko że w tej „cactus ipa” jest jej bardzo mało, zaś innych nut jeszcze mniej. Inaczej mówiąc – to piwo niemalże nie posiada aromatu. Więcej, niemalże nie posiada również smaku. Być może miało być zbalansowane, wyszło jednak bardzo wodniste. Jestem na nie. (3,5/10)

W Harpaganie znaleźć możemy twarze znane m.in. z Jana Olbrachta oraz SzałuPiw, toteż i były stosowne oczekiwania wobec tego projektu.

Zacznijmy od yangu z debiutanckiego dwustrzału. Imbryczek Destrukcji (alk. 5,6%) jest mocno herbaciany w bardzo przyjemny, ziołowo-liściasty, nieco bergamotkowy sposób. W aromacie herbata przy niskiej temperaturze jest nieco tłamszona przez cytrusowe nuty chmieli, wraz z ogrzaniem jednak zyskuje na intensywności. Piwo jest faktycznie zalegająco gorzkie, taninowe, ale w moim odczuciu nie przegięto w tym temacie – po prostu wyszło nieco zadziorne, ot co. No i zaleganie goryczki prosi się o szybki następny łyk, który ponownie powoduje zaleganie, i tak dalej. Bardzo fajnie się to piło. (7/10)

Zupełnie odwrotnie niż Świszczypałę (alk. 5,8%). Mamy oto farmhouse ejla fermentowanego kveikami, z dodatkiem gesho, czyli takich patyków z Etiopii, co to prawie nikt nie wie jak smakują. Rezultat powala na ziemię, ale niestety w negatywny sposób. Przy czym nie jestem pewien czy to gesho czy kveiki są winne zaistniałej sytuacji, ale że piłem już jedno ohydne piwo na kveikach, to obstawiam to drugie. W czym rzecz – otóż piwo jest z jednej strony korzenne. Można wyczuć korzeń imbiru czy gałkę muszkatołową. Pewnikiem są to właśnie te patyki. I to jest w zasadzie ta dobra strona piwa. Dobra, ale mało intensywna. Dominują wszak nuty, które określiłbym jako połączenie mocno odstanego rosołu z psią karmą z puszki marki Chappi. Taką z wołowiną w galarecie. I to pewnie wpływ tych nieszczęsnych kveików. Być może taki efekt był zamierzony, być może są ludzie, którym to bardzo odpowiada. Dla mnie to piwo niemiłosiernie śmierdziało. W smaku było trochę lepsze, dysponowało przyjemnie miękką fakturą i pojawiła się w nim niespodziewana nuta kawy, ale ze względu na aromat nie byłem w stanie wypić nawet małej porcji. (2/10)

Browar kontraktowy Rockmill (kontraktowy, a jednak ze wstawionymi do browaru Bytów własnymi tankami. Czyli powiedzmy, że „browar bezwarzelny”.) zachwycił ludzi z północnego zachodu Polski. Resztę niby też, ale słyszałem też głosy, że "Andrzeja Millera stać na więcej", toteż i nie miałem wobec Rockmilla wygórowanych oczekiwań.

I cóż się okazało? Otóż każde z debiutanckich piw, przynajmniej w wersji butelkowej, moim zdaniem wyszło co najmniej bardzo dobre. Ot, taki Chemistry (ekstr. 13%, alk. 5,5%). Piękny przykład gumy balonowej w piwie, jest mango, brzoskwinia, w finiszu melon, w tle dyskretne siano. Fajnie owocowe, umiarkowanie gorzkie, bardzo rześkie i wysoce pijalne. Bez zastrzeżeń. (7/10)

Dalej, Play For Me (ekstr. 12%, alk. 5%). Piwo lekkie i bardzo rześkie, mocno cytrusowe, delikatnie tropikalne i zbożowe, umiarkowanie gorzkie, z krótkim finiszem. Proste i efektywne, z wysoką pijalnością. Ponownie nie mam uwag. (7/10)

Jeszcze lepiej wyszła belgijska IPA Hopdigger (ekstr. 16%, alk. 6,5%). Aromat z nutami brzoskwini, moreli, pieprznych fenoli, delikatnym goździkiem, a wszystko to podszyte cytrusami. W smaku jest trochę słodyczy, miękka faktura, owoce jeszcze bardziej dominują nad przyprawowymi aspektami niż w aromacie. Mocno aromatyczne piwo z wyraźnym belgijskim sznytem i średnio mocną goryczką. O takie belgian ipy nic nie robiłem. (7,5/10)

Coffeecat  (ekstr. 18%, alk. 6,5%) z kolei udowadnia, że nie każde piwo z kawą musi wonieć fasolką typu bob i kaparami. Świeżo zmielona kawa, więc zamiast efektu strączkowców uzyskano efekt Tschibo, z elementami kawowego (a więc i czekoladowego) Merci. Solidna pełnia, smak jest konsekwentnie wypełniony kawą, z miejscem na subtelny wtręt lukrecjowy. Bardzo dobry coffee stout. (7/10)

Uwarzony na urodziny Chmielarni Marszałkowskiej amerykański pejl ejl Maverick (ekstr. 12,5%, alk. 7%) to piwo proste jak konstrukcja cepa, bardzo udane i rewelacyjnie pijalne. To jest potęga cytrusowych nut chmielowych, których natłok umieszczono na wątłej zbożowej podbudowie, dbając zarazem o balans, czyli między innymi umiarkowaną goryczkę. Pije się to szybko jak wodę, co jest rzecz jasna komplementem. No i bardzo ładnie wygląda. (7,5/10)

Mały przegląd debiutantów został jednoznacznie zdominowany przez Rockmilla. To jest wręcz zastanawiające, że każde dotychczas uwarzone piwo jest na bardzo wysokim poziomie. Absolutnie nie czekam na potknięcie, mam nadzieję, że dobra passa będzie trwała wiecznie, ale jest to wręcz niesłychane, że debiutant od samego początku trzaska takie dobre piwa. Należą się więc gratulacje. Z Harpaganem póki co na dwoje babka wróżyła, ale Imbryczka to bym się chętnie jeszcze napił, z Eureką nie jest wprawdzie źle, ale to jak na dzisiejsze czasy póki co trochę za mało, Hoplala z kolei nie pokazała niczego, co mógłbym pochwalić.

recenzje 6713348549484442486

Prześlij komentarz

  1. Z tym Rockmillem mam problem. Jedynym piwem, którego spróbowałem z tego browaru była bodajże "coffee dark IPA", nazwy nie pomnę. Piwo było całkiem dobre, ale była to po prostu ciemna IPA, a po kawę udałem się do kuchni i zaprzyjaźnionego ekspresu. Wkurzyło mnie to rozpasane nazewnictwo i odstawiłem Rockmilla na bok. Jak widzę mam sporo do nadrobienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat coffee dark ipa to moim zdaniem ich najsłabsze piwo, choć wciąż uważam je za smaczne.

      Usuń
  2. Z tym Gesho to w internetach piszą, że to taki etiopski chmiel. Masz rację, że u nas prawie nikt nie wie jak te "patyki" (i liście) smakują. Murzynów przecie polska husaria z buta i piką (szablą?). Proponuję się przyjrzeć Harpaganom pod kątem polskiej racji stanu i szerzenia poglądów kosmopolitycznych i euroentuzjastycznych :-) Z tymi patykami jeszcze nam tu jakichś choróbsk nawloką!

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)