Loading...

Polskie Imperium 3

Ostatni przegląd krajowych stoutów imperialnych wylądował na blogu w grudniu 2017 roku, więc już najwyższy czas na odkurzenie tego cyklu. Na początek coś zaległego, bo szkic do tego wpisu był gotowy na ubiegłą wiosnę, niemniej jednak w pewnym sensie aktualnego, jako że trzon wpisu stanowi porównanie Samca Alfa z Zawiszą Czarnym. Obydwa piwa w wersji lanej – z pierwszych warek! – stawiam na równi ze sobą. Są to prawdopodobnie najlepsze polskie piwa, jakie dane mi było do tej pory pić. Z butelkami sprawa ma się trochę inaczej. Ale pomijając Łańcuta oraz Artezana, we wpisie znalazły się również mniej bądź bardziej ciekawe RIS-y z innych polskich browarów. Niektóre są nadal w ofercie, inne nie. Trzeba pamiętać, że wszystkie piłem w zasadzie na świeżo, krótko po premierze.

Widawa Grand Prix Russian Imperial Stout (ekstr. 22%, alk. 8,9%) jest piwem ciekawym, bowiem brązowe, nieco melasowe nutki skojarzyły mi się w nim nieco z rumem oraz w wersji rozszerzonej z czekoladkami z rumem, chociaż intensywność nut czekoladowych akurat jest w tym piwie na średnim poziomie. I mimo tych brązowych nut, piwo jest zdecydowanie palone, co wychodzi szczególnie w finiszu. Nie jest to nic dla team słodyczka, słodyczy nie ma tutaj bowiem zbyt wiele, jest za to ciało, wytrawny finisz oraz lekko kremowe uczucie w ustach. Dobre to jest. (6,5/10)

Przejdźmy teraz do kiepskawego kontraktowca Wrężel i jego RISa Slyrs Barrel Aged (alk. 11,5%). Bawarska whisky, więc zapewne kontynentalna dębina. No i to piwo pachnie tak mocno suchym drewnem, że właściwie pachnie jak sauna fińska. Czekoladowo-palona, waniliowa, lekko owocowa sauna fińska z dębiny, no ale jednak. Pamiętamy jednak również, że te beczki przechodzą przez Widawę, w której grasuje brettanomyces widawiensis, pamiętamy casus leżaka Solipiwko, wobec czego powinna nas mniej dziwić szczątkowa, ale jednak moim zdaniem obecna w tle nutka, która powinna odstraszać śmiałków od leżakowania tego piwa. Na tym etapie ona nie męczy – męczy z kolei brak ciała jak na RISa, no i skorelowana z tymże brakiem, zbyt oczywista alkoholowość. Alkoholowość może zachęcać do leżakowania, wspomniana nuta powinna do tego zniechęcać. I tak źle, i tak niedobrze. To piwo to Antygona polskiego craftu. (5,5/10)

Wrężel Hogshead Single Malt (alk. 11,5%), hę? Nawet głowy warchlaka narysowali na kartoniku, kiedy tymczasem hogshead to rodzaj beczki, a piwo było leżakowane w beczkach po torfowym Bowmore. Nie wnikam, kto zawinił – czy kontraktowiec nie wiedział, w czym w końcu leżakuje jego piwo, czy to firma obsługująca go marketingowo, ale wyszło zabawnie. Piwo wyszło jednak nieźle. Silna czekolada wspomagana jest przez nuty palone oraz whiskaczowe, przy czym w odróżnieniu od piw leżakowanych po Laphroaigu, tutaj i sama beczka dała coś więcej od siebie, wskutek czego piwo trochę pachnie drewnem. W finiszu pojawia się akcent mineralny, natomiast problemem jest z mojego punktu widzenia ponownie niedostateczna pełnia oraz zbyt wyraźna alkoholowa cierpkość. Jest ok, może z czasem będzie jeszcze lepiej, tym bardziej, że tutaj już nie wyczułem nutki, potencjalnie zwiastującej zniszczenie. (6/10)

Stout z kawą nie trącący fasolą to trudna rzecz. Niewielu się ta sztuczka udaje, nie udała się również Birbantowi, przy czym w przypadku El Jaguaris (alk. 10,5%) skojarzenia ze świeżo otwartą paczką ziarna są jednak na tyle silne, że częściowo niwelują ten problem. W smaku kawa paczkowo-fasolkowa dominuje, mniej prominentne są nuty gorzkiej czekolady oraz palone, zaś w finiszu pojawia się akcent waniliowy. Ciało jest niespecjalnie pełne jak na RISa, finisz trochę pusty i krótki, a i alkoholowa cierpkość się jednak pojawia. Z cała pewnością nie jest źle, ale mogło być lepiej. (6/10)

Dwupakiem risowo-leżakowym kusi Piwoteka. I o ile wobec podstawowego Łódź i Młyn można było mieć obiekcje, że był w momencie debiutu rynkowego jeszcze nie do końca ułożony (choć mi bardzo smakował), o tyle wobec wersji Sherry BA (ekstr. 29,7%, alk. 13,8%) takich obiekcji wysuwać nie ma jak. Pełno tutaj nut drewnianych, kojarzących się ze starym kredensem, wnętrzem galeonu albo po prostu bednarnią, są też spodziewane owoce (wiśnie, śliwki, żurawina, jarzębina pewnie też), wyczuwalne są kawowo-palone motywy piwa bazowego, a co najważniejsze – jest to kompleksowość typu symfonicznej, wszystko gra ze sobą. W smaku pełne, lekko kremowe, kwaskowe, owocowo-drewniane. Bardzo ciemne słody odzywają się dopiero w stosunkowo wytrawnym, gorzkim finiszu, z kolei alkohol został ukryty zaskakująco dobrze, piwo nawet specjalnie nie grzeje przełyku. Beczka przejęła je w znacznym stopniu, wskutek czego RISa w tym wszystkim nie ma zbyt wiele. Czy jest to minus? Moim zdaniem nie, mało popularny rodzaj beczki odcisnął na tym piwie swój stempel, czyniąc go trunkiem na polskim rynku oryginalnym. A przy okazji bardzo smacznym. (7/10)

Co ciekawe, to samo piwo w wersji Bowmore Whisky BA (ekstr. 29,7%, alk. 13,8%) nie jest chyba nawet w połowie tak mocno pod wpływem beczki jak wersja Sherry BA. Nie żeby był to zarzut – torfowy Bowmore wraz z delikatnie waniliowymi akcentami suchej dębiny jako podkreślenie owocowego, palonego stouta imperialnego na poziomie koncepcji nawet bardziej mi pasuje. Widzę tutaj jednak trzy problemy. Jednym są nuty czerwonych owoców, zdecydowanie mniej ułożone i mniej ciekawe niż w wersji Sherry, za to szorstkie. Dwa, to cierpkość piwa, co od razu przekierowuje nas do obiekcji numer trzy, czyli jednak zbyt oczywistej alkoholowości. W wersji podstawowej alko odebrałem jako dość ułożone, tutaj jednak jest wzmocnione, wręcz bimbrowe. No i jest jeszcze czwarty problem – ja tutaj czuję trochę aldehydu. Ta sztuczka się więc nie do końca udała. (5,5/10)

Birbant Oz Whisky BA (ekstr. 24,5%, alk. 10,5%) generalnie wywołał zachwyty, które nie były podzielane przez mniejszość. Do ostatniej zaliczają się Tomek z Piwnych Podróży oraz Jurek Brewery, którzy w wersji lanej na PTP wyczuli mocny aldehyd octowy. Ufam im w tej kwestii, a jako że większość jednak nie wyczuła, to najprostszym rozwiązaniem zagadki jest natlenienie części partii, które poskutkowało takim ambarasem. I oto mój egzemplarz również jest aldehydowy. Może nie bardzo mocno, ale zielone jabłuszko jest jak najbardziej obecne. Szkoda, bo wyraźne nuty gorzkiej czekolady, okraszone brązowym cukrem, drewnianą wanilią i subtelnymi ciemnymi owocami z rejonu porto oraz cygarem to podstawa dla świetnego piwa. No ale nie do końca pykło. W dodatku zbyt oczywista alkoholowość niepotrzebnie pomniejsza odczucie pełni, ergo – piwo wymaga dopracowania. Jednak obie wady nie do końca rujnują pozytywne doznania płynące z obcowania w tym trunkiem. Ma ciekawy bukiet, średnią głębię i wyraźną słodycz balansowaną średnio mocną (choć częściowo alkoholową) goryczką. Pije się je nieźle, jednak ma potencjał na dużo więcej. (6/10)

Jako że Szpunt robi jednego z najlepszych krajowych torfiaczy (Night Rider), to nie dziwne, że w końcu pojawiła się na rynku również interpretacja imperialna. Eclipsed (ekstr. 26%, alk. 10,5%) to sprawa dla #teamszpital, wali bowiem jodyną jak klasa biologii w polskiej podstawówce w roku 1995. Logicznym uzupełnieniem byłyby czekoladowe nuty odsłodowe, ale zamiast tego przez torf przebijają się chmiele. Ciekawe. W smaku pojawia się w końcu niemrawa czekolada, problem jednak polega na tym, że smak jako taki jest raczej mało ekscytujący. Piwo ma całkiem konkretne ciało, jest zdominowane przez torf, ale jest to dominacja tyleż dobitna, co uzyskana małym nakładem energii, jako że inne nuty po prostu giną w tle. Ciało nie jest więc wypełnione sensowną treścią. Albo inaczej – treść jest całkiem sensowna, ale wypełnia ciało tylko do połowy. Tak więc Night Wolf pozostaje niepobity, tutaj mamy do czynienia ze stosunkowo mało intensywnym smakowo, a za to wagowo ciężkim torfowym RISem. Jest niezły, ale liczyłem na więcej. (6/10)

Względem RISów Rockmilla były spore oczekiwania. Jeśli chodzi o podstawową wersję Going Dark (ekstr. 25%, alk. 10%), nie do końca zostały one spełnione. Aromat jest na średnim poziomie intensywności. Jest gorzka czekolada, paloność, lukrecja, orzechy włoskie, ale i aldehyd octowy, którego tutaj rzecz jasna być nie powinno. W smaku uaktywnia się kawa w posmaku, jest pełnia, nieprzegięta słodycz, a nawet względna głębia. To byłoby prawdopodobnie bardzo fajne piwo, gdyby nie było lekko wadliwe, ergo: jego potencjał nie został w pełni wykorzystany. W takiej formie jest tylko niezłe. (6/10)

Skoro już wiemy, jak wypadła podstawka, to jak to wyszło w wersji Jack Daniels Barrel Aged? Otóż i w tej odsłonie Going Dark straszy aldehydem octowym, i to bardziej intensywnie niż w podstawce. Poza tym jest oczywiście gorzka czekolada, paloność, a nawet pumpernikiel, no i kokosowe oraz waniliowe nuty białej dębiny, ale aldehyd psuje tutaj sporą część zabawy. Szkoda, bo szczególnie w gładkim smaku połączenie ciemnych słodów i amerykańskiego drewna robi bardzo zintegrowane wrażenie, zaś balans słodyczkowo-goryczkowy odzwierciedla ten z podstawki, jeno piwo jest ciekawsze. Bez wady byłoby naprawdę fajnie. Ale nie ma co gdybać. W takiej formie dodatek beczki częściowo wygładza wadę, ale jej nie eliminuje. (6/10)

Kawko i Mlekosz był świetnym piwem. Czy imperialna wersja najlepszego chyba produktu Piwowarowni, czyli Kawko i Mlekosz Nu Pagadi (ekstr. 24%, alk. 8%) jest imperialnie świetna? No nie bardzo. Aromat kawy przypomina tutaj zapach świeżo otwartej paczki ziaren względnie aromat unoszący się w palarni kawy. Innymi słowy, udało się uniknąć efektu fasolkowego, a to już jest coś. Niebagatelną ilość laktozy czuć już przez nos, a i wanilia rozjaśnia bukiet. W smaku jest gorzej. Natura kawy jest po mojej linii, natomiast laktozowej (oraz waniliowej) słodyczy jest w moim odczuciu zbyt dużo, a mimo to nie wygładza ona jednak do końca kwasowości, która w lekko popiołowym finiszu robi się niezbyt przyjemna. Inaczej rzecz ujmując – przeskalowanie dało koniec końców dużo gorsze piwo od podstawki, zbyt słodkie i zbyt kwasowe zarazem, a jednocześnie nie dysponujące głębią smaku, której człowiek oczekuje od tego gatunku. Słabo, niestety. (4/10)

Swoim pierwszym RIS-em, serwowanym na One More Beer Festival 2017, Pinta zaliczyła niedoleżakowany falstart. RIS Factor (ekstr. 30%, alk. 11,5%) wypadł niestety niewiele lepiej. Z jednej strony mamy tutaj przekrój czekoladowych klimatów, od gorzkiej czekolady przez kakao po likier czekoladowy, z drugiej jest tu tyle aldehydu, co w worku papierówek zebranych u mnie na ogrodzie bezpośrednio z drzewa. Przyjemnie gęste, treściwe, nie przesłodzone piwo z melasowymi i palonymi posmakami, no ale po cholerę tyle tego zielonego jabłka? Alkohol z kolei jest stonowany i piwo ma zdecydowanie potencjał, ale nie w takiej postaci. Miałem pecha, bo nie wszyscy ten aldehyd mieli, ale też nie ma co zaklinać rzeczywistości – piwo w moim szkle rozczarowało. (4,5/10)

Dimi3ri (ekstr. 24%, alk. 11%) z browaru Łańcut ukazał się na rynku bodajże zupełnie bez zapowiedzi. Tak jak pokazowe piwo browaru, czyli Zawisza Czarny, jest to RIS leżakowany w beczce po Jacku Danielsie. Od Zawszy odróżnia go między innymi większa wytrawność oraz mniejszy udział beczki w bukiecie. W aromacie mamy tutaj kawę, orzechy, paloność, gorzką czekoladę, a równorzędnie kokos, migdały i słabszą wanilię, czy też po prostu bourbon – natężenie beczkowych nut w bukiecie nie przytłacza więc piwa bazowego, co dla jednych może być atutem, a dla innych mankamentem. Piwo jest dość gęste, gładkie, oszczędnie nasycone. Jako rzekłem, jest bardziej wytrawne od Zawiszy, ma też słabiej ukryty alkohol, choć ten ostatni jest obecny w formie szlachetnej – nie sądzę, by kogokolwiek po łyku otrzepało, skoro u mnie nie było takiej reakcji. Jest wprawdzie bardziej wytrawne od Zawiszy, ale nie nazwałbym go zdecydowanie wytrawnym, na modłę amerykańskiego Old Rasputina chociażby. Smakowo panuje tutaj balans, a szczególnie w finiszu RIS oraz beczka przeplatają się, tworząc bardzo zgrabny duet złożony z bourbonowej słodyczy oraz stoutowej, palonej goryczki. Świetne piwo, które jest warte większej uwagi. (7,5/10)

Rzutem na taśmę we wpisie wylądował Imperialny Stout od Jana Olbrachta (ekstr. 24%, alk. 9,5%). Dobrze, że wylądował, pokazuje bowiem większości piw w tym przeglądzie ich miejsce w szeregu. Esencjonalna ciemna czekolada, mocna paloność, wkomponowane w smakową czerń nuty owoców czerwonych (wiśnie) oraz leśnych (borówki), nutka wanilii, no i lekko andrutowe podszycie – aromat jest wręcz książkowym przykładem udanego RISa. W smaku dość pełne, deserowe, jak puszysty, piankowy (ze względu na fakturę) koktail z ciemnej czekolady oraz owoców, słodkawy ale z goryczkową kontrą oraz lekko mineralną nutką w finiszu. Jest balans, jest głębia. Bardzo dobra sztuka. (7/10)

Clou tego wpisu to jednak zestawienie Samca Alfa z Zawiszą Czarnym. Zacznijmy od podkarpackiego zawodnika z browaru Łańcut w wersji butelkowej (ekstr. 25%, alk. 9,5%). Zawisza Czarny bije w nozdrza pięknym aromatem bourbonu i białej dębiny. Drewno, wanilia, dużo kokosu, orzechy, delikatna korzenność – większość piw bourbon BA nie dysponuje aż tak intensywnym zapachem drewna. Tutaj czuję się, jakbym otworzył beczkę w samym centrum bednarni i wsadził do środka głowę. Oczywiście jest również obecna ciemna czekolada piwa bazowego. Piwo jest gęste, oleiste, w smaku przewijają się dodatkowo czerwone nuty owocowe, kierujące skojarzenia w rejony porto, a stonowana słodycz jest balansowana lekką kwaskowością. Alkohol pozostaje w ukryciu, natomiast piwo przyjemnie grzeje gardło w nieco kawowym finiszu. Jest niemalże wyzbyte nasycenia, gładkie, oleiste, eleganckie. Głębokie, z idealnym balansem. (8/10)

Samiec Alfa w wersji 2017 z butelki (alk. 13%) jest piwem innym. Beczka ma podobny profil, ale jest mniej bogata, bo mniej intensywna. Też waniliowo-kokosowa, ale wanilii jest więcej, zaś bardziej subtelne nuty drewniane są przykryte piwem bazowym. Ciemna czekolada, czekoladowe pralinki, likier czekoladowy, trochę kawy – w tematyce ciemnych słodów dzieje się tu bardzo dużo, a owocowe nutki grają na trzecim bądź nawet czwartym planie. Po jakimś czasie pojawiają się również wafelki. W smaku ewidentna jest większa moc alkoholowa Samca, przekładająca się na jego agresywność. Piwo konkretnie grzeje i wbija się alkoholowymi szpilkami w język. Nie jest to wielka ujma, bo i spirolowo-etanolowych nut brakuje, ale jest to kolejna różnica między Samcem a Zawiszą. Tam, gdzie Zawisza stawia na subtelny owocowy kwasek, tam Samiec na moc alkoholu i cierpkawy finisz. Samiec jest też nieco słodszy. Pełna paleta czekolady jest uzupełniona beczką oraz nutami orzechowymi, które szczególnie uwydatniają się w wytrawnym finiszu. Piwo ma stosowne ciało i ma stosowną głębię. Świetne. (7,5/10)

Obydwa piwa jednak inaczej wypadają w wersji lanej. Samca nie miałem okazji skosztować z kranu, natomiast miałem sposobność wlania w siebie większej porcji Zawiszy na Wrocławskim Festiwalu Dobrego Piwa. I cóż mogę powiedzieć – udało się to piwo doprowadzić jeszcze bliżej perfekcji. Płynna czekolada, ciut czerwonych owoców, wyraźna acz zrównoważona beczka, alkohol ukryty zupełnie, a do tego gładkość w ustach plus uczucie łykania piwnego kremu. To jest obecnie moim zdaniem nie tylko najlepszy polski RIS (konkurencja nie jest zbyt wygórowana), ale i prawdopodobnie najlepsze polskie piwo. Chapeau bas! (9/10)

Zawisza i Samiec to zdecydowanie dwa różne piwa, ale jednocześnie wywary o podobnej głębi oraz zbliżonym poziomie. Zawisza jest ułożony, gładki, dobitnie beczkowy, a zarazem owocowy. W Samcu podkreślona jest czekoladowość, beczka funkcjonuje jako uzupełnienie, jest nasycony w sam raz oraz wyraziście alkoholowy. Zawisza wygrywa profilem oraz intensywnością beczki, elegancją i ułożeniem. Samiec wygrywa wielowymiarową czekoladowością (czy ogólnie bardziej rozbudowaną słodowością) oraz nasyceniem. Jednocześnie jest bardziej natarczywie alkoholowy od Dimi3riego. W wersji butelkowej, z warek dostępnych w 2018 roku, obydwa RISy są piwami klasy światowej. Jednocześnie obydwóm do najlepszych jednej rzeczy brakuje. Samcowi ułożenia, zaś Zawiszy nasycenia. W formie w jakiej te piwa wylądowały w moim szkle, nikłe nasycenie Zawiszy jest mniejszym problemem niż agresywność Samca, zaś wielowymiarowa beczka w Zawiszy jest nieco bardziej atrakcyjnym przymiotem od rozwiniętej słodowości/czekoladowości Samca. Obydwie butelki z kolei są deklasowane przez Zawiszę w wersji lanej.

Pod względem jakościowym nie jest to udany przegląd. Poza Zawiszą oraz Samcem jestem w stanie polecić właściwie jedynie Dimi3ri, RISa z Jana Olbrachta oraz Łódź i Młyn Sherry BA. Reszta piw wypadła poniżej oczekiwań. Namacalny jest problem aldehydu w polskich piwach w tym gatunku. Tak jak w polskich craftowych ipkach problem przepasteryzowania czyni partie danego piwa landrynowo-karmelowymi (problem chyba obecnie występuje już na szczęście rzadziej), tak w polskich craftowych RIS-ach najprawdopodobniej problemy przy rozlewie (nadmierne natlenienie danej partii) skutkuje pojawieniem się aldehydu. Tak gdybam. I w tym wypadku już niestety nie ma różnicy, czy jest to beczka czy butelka – kupując takie piwo z określonych browarów człowiek w pewien sposób bierze udział w loterii. I stąd się potem biorą rozbieżności, gdzie jedni mają u siebie zapach zielonego jabłka, a inni go nie mają. W obrębie tego przeglądu aldehydem oberwało się Pincie, Birbantowi, Rockmillowi oraz Piwotece w Bowmore BA. Jest to istotna sprawa i browary produkujące takich mocarzy powinni się pochylić nad tą kwestią, chociażby z powodu dbałości o markę.

russian imperial stout 2222869600878272401

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)