Loading...

Rześkie crafty na babie lato, którego nie ma

No bo wprawdzie pogoda ssie okropnie, ale przecież nie będę czemuś, co mnie wkurza, dawał prawa do mieszania w moim planie wydawniczym. Zresztą w przypadku mojej osoby korelacja między pogodą a wyborem piwa jest nader luźna. Zasada jest taka, jak w poprzednim wpisie w tej serii, czyli zestawienie obejmuje piwa rześkie albo takie, które chciałyby nimi być. Piwa o niskich parametrach, ale i podwyższonych – o ile w zamyśle miały być rześkie, bądź też wypadły w ten sposób wbrew zamysłom.

Stosunkowo tanią, lekką klasykę ma w swoim portfolio browar Maryensztadt. Czeska Desitka (ekstr. 10%, alk. 4,1%) prezentuje się poprawnie, jako połączenie nut zboża z umiarkowaną ilością ziołowego chmielu i minimalnej słodyczy resztkowej. Nie ma diacetylu, aldehydu octowego, DMSu ani innych wad często spotykanych w jasnych lagerach. Problemem jest jednak goryczka – punktowo łodygowa, selektywnie ściągająca. To by się dało lepiej zrobić. Jako piwo stołowe jednak jak najbardziej może być. (5,5/10)

Trochę gorzej prezentuje się maryensztadtowa Bawarska Pszenica (ekstr. 13%, alk. 4,2%). Głównie za sprawą niemalże nieobecnego nagazowania, co w przypadku pszenicy jest receptą na porażkę. Sam bukiet, jako połączenie jabłka, banana i goździka, ma sens. Kwaskowość piwa działająca dodatnio na rześkość też ma sens. Ale niedopracowane pszenice craftowe w epoce łatwo i tanio dostępnego Paulanera nie mają absolutnie żadnego sensu. (5/10)

Saison Moro Sicilia (ekstr. 12%, alk. 5,3%) to zaskakująco stonowana kompozycja od Beer Labu. Stonowana pod względem dodatku – czerwona pomarańcza plumka sobie w tym piwie daleko w tle, co ja szanuję. Jako saison piwo wyszło nieźle – aromat będący połączeniem mocno goździkowych, trochę pieprznych fenoli i żółtych „belgijskich” owoców daje radę. Nie przeszkadza przebijająca w smaku jasna słodowość, szkoda jednak, że pod wględem intensywności smak jednak pozostaje w tyle za aromatem – tutaj przydałoby się więcej siły przebicia. Ogółem jednak jest w porządku. (6/10)

Zastanawiałem się, które piwo z nieznanego mi dotychczas Craft Kingdom (swoją drogą, pretensjonalna ta nazwa) wybrać. W końcu wytypowałem Tea Valley (ekstr. 12%, alk. 5%), czyli earl grey APA, pamiętając, że nowofalowe ejle wzmocnione earl greyem nawet słabawym browarom potrafią wyjść całkiem nieźle. No ale tutaj nie pykło. Aromat jest zdominowany herbatą z bergamotką, jest trochę nut chmielowych i siarki. Całkiem źle nie jest. Ale w smaku jest gorzej. Jest wodniście, mało intensywnie, z dominacją herbaty. Jest więc efekt odstanej lury po earl greyu, do której wypłukało się sporo garbników, co tłumaczyłoby nieprzyjemny, ściągający charakter goryczki. W posmaku wieje pustką i tylko goryczka mocno przeszkadza. Nawert rześkości nie ma w zasadzie wcale, wskutek nieco oleistej konsystencji. Sensu w tym piwie nie potrafię znaleźć żadnego. (3,5/10)

W moim osobistym odczuciu Let’s Surf (ekstr. 9%, alk. 2,8%) to pod względem smaku alebrowarowa odpowiedź na 1 na 100, tyle że z większą dawką alkoholu, mniej obecną brzeczką i kompozycją przeniesioną delikatnie z żywicy i sporej dawki granulatu ku grejpfrutowi. Piwo jest dość rześkie, acz i lekko wodniste, z bardzo umiarkowaną goryczką. Jest okej, ale z jednej strony i tak po takim piwie lepiej nie prowadzić samochodu, zaś mocniejsze piwa od AleBrowaru są ostatnimi czasy lepsze, no i niewiele droższe od tego. (6/10)

Kolejnym udanym reprezentantem mało popularnego stylu florida IPA jest Art29 ze Stu Mostów. Uwarzona wespół z Yeastie Boys Florida IPA (alk. 7%) wylądowała w tym zestawieniu na przekór swoim parametrom, których tutaj nie czuć. Wzorowo rześkie piwo ma wprawdzie trochę ciała, ale kombinacja podkreślonego kwasku i dość mocnej goryczki sprawia, że pije się je szybko i gdyby temperatury były odrobinę łaskawsze, to i możnaby się tym piwem ochłodzić. Wprawdzie zwykle nie jestem zwolennikiem łączenia kwasku i goryczki, jednak grejpfrutowa natura tej drugiej bezbłędnie się wpisuje w mocno rozwiniętą cytrusowość, wręcz cytrynowość tego piwa. Lacto przejawia się w nim wprawdzie również nutami kiszonej kapusty, ale i to nie przeszkadza. Bardzo dobre piwo. (7/10)

Na coś pokrewnego liczyłem w przypadku Private Jungle od Maltgardena (ekstr. 15%, alk. 6%), no i się przeliczyłem. Miała być sour fruit IPA, tymczasem kwaśna nie jest, z dodanych owoców czuć mango, bo marakuję to już nie bardzo, zaś chmielowe uzupełnienie ma tutaj dość mdłą postać nut z rejonu melona i pitahaji. Do tego dochodzi coś, co mi mocno przypomina tanią kostkę zapachową do pisuaru, niskie nasycenie, zawiesista konsystencja (wręcz przecierowa, przy ledwo 4% dodatków owocowych), no i niespodziewanie mocna, ale i niesamowicie łodygowa, wręcz paracetamolowa goryczka. W rezultacie piwo ani nie jest sour ani rześkie. Jest wprawdzie trochę jungle, no ale na tym mi akurat najmniej zależało. Słabo. (4/10)

O ile dobrze kojarzę – a nie mam ostatnio specjalnie czasu na przeczesywanie internetów pod tym kątem – hazy IPA Whatever od Funky Fluid (ekstr. 15%, alk. 5,8%) jest niemal powszechnie fetowana. No to ja się z tego chóru wyłamię. Jest to faktycznie rześkie piwo, mocno cytrusowe, ale i wyraźnie cebulkowe. Zbyt wyraźnie jak na mój gust, niejedną fetowaną ipkę zza Oceanu za to zrugałem. Poza tym brakuje mi w tym piwie soczystości, a przy zbyt stonowanej goryczce generalnie nie ma w tym piwie wyrazistości, której po neipkach oczekuję. One nie muszą być mocno gorzkie, ale niechaj będą za to soczyste, intensywne. Tutaj najbardziej intensywna jest  zasadzie wspomniana cebulka. Rześkość je ratuje, ale jest to moim zdaniem jedno ze słabszych piw w portfolio FF. (5,5/10)

Jedziemy jednak dalej z Funky Fluid, w zdecydowanie bardziej udane rejony. Passion Sour (ekstr. 10%, alk. 3,9%) to soczysta marakuja, brzoskwiniowy podkład, no i mnogo cytrusowych, wręcz cytrynowych nutek, korespondujących z kwaśnością piwa. To jest jedno z tych piw, które udowadniają, że niskie parametry nie muszą w żadnym wypadku iść w parze z wodnistością – jest bardzo intensywne i wzorowo rześkie. Brawo! (7/10)

Juicidal Tendencies, pardon, Juicidal Tart NEIPA (ekstr. 16%, alk. 5,8%) z tej samej stajni łączy marakuję z morelą, grejpfrutem oraz rześką kwaskowością. Marakuja dominuje, no i generalnie jest to piwo intensywne, mocno aromatyczne, a przy tym i bardzo rześkie. Małym niedociągnięciem jest ściągający charakter goryczki, wywołujący skojarzenia w rozgryzieniem pestki cytryny. Poza tym wszystko tutaj śmiga. (6,5/10)

Jednym z lepszych piw od Funky Fluid jest Blueberry Sour Session IPA (ekstr. 12%, alk. 4,5%). Co my tutaj mamy – przede wszystkim dominację borówek, czy wręcz jogurtu borówkowego. Mamy wyzierające od spodu zielone i cytrusowe przebłyski chmielu. Mamy lekki do średniego, akuratnie odmierzony kwasek. Mamy i trochę goryczki, która ze względu na natłok smaków nie przeszkadza. Mamy więc mocno owocowe, intensywne, bardzo rześkie, charakterne piwo. Klasa! (7,5/10)

Funkyfluidową perełką jest Never Ending NEIPA (ekstr. 15,5%, alk. 5,4%). Soczystą perełką. Zielony grejpfrut, limonka, gujawa, karambola, gruszka i trochę juicy fruit na dodatek – podoba mi się, że w przypadku Funky Fluid barwy etykiety często współgrają z paletą barw aromatu danego piwa. Szkoda, że to piwo nie jest never ending, można by je bowiem pić niemalże bez końca. Bardzo intensywne, bardzo soczyste, z lekko podkreśloną goryczką – na tyle, żeby na tym odcinku piwo nie było mdłe ani przesłodzone. Rześka, pełna smaku neipka klasy światowej. (8/10)

Przechodzimy do Łańcuta. Alekko (ekstr. 11%, alk. 4,5%) to piwo lekkie, rześkie i aromatyczne. Bukiet, na który składają się głównie nuty cytrusów oraz kwiatu bzu, jest prosty i efektowny. Delikatna siarka kojarząca sie z piwem z tanku nie przeszkadza, a daje mu dodatkowy świeży sznyt, zaś tytułowa lekkość w żadnym wypadku nie odnosi się do goryczki – ta bowiem jest wręcz bardzo mocna, przysparzając piwu wyrazistości. Bardzo dobre. (7/10)

Łańcutowy Truskawiec o dziwo nawet dobrze mi wszedł – przy czym zdziwienie wynika z tego, że jest to milkshake IPA, styl, którego na ogół nie trawię. Truskawki dodano tutaj z umiarem, dając również pole na popis chmielu. Ten z kolei dał piwu niespodziewanie mocną goryczkę, laktozowa słodycz za to trzyma się w ryzach. Ze względu na dodany owoc brakuje piwu trochę polotu, no ale to jest milkszejk. Jak na milkszejka faktycznie udany, a przy tym, ze względu na stosunek goryczki do słodyczy, nie ortodoksyjny. (6/10)

X Stoleti od Łańcuta (ekstr. 10%, alk. 4%) to coś w rodzaju evergreena – zawsze w pełni zadowala, nigdy nie zdarzyło mi się go pić w słabej formie. No i za każdym razem udowadnia, że piwo lekkie nie musi być wodniste i mało intensywne. Jest trochę słodowo, wyraziście chmielowo – zioła, trawa cytrynowa – akuratnie gorzko, minimalnie słodko, rześko i kompletnie bez wad. Nie ma się co rozpisywać, to jest świetny pils. (7,5/10)

It’s Ok To Be White od Łańcuta (ekstr. 14%, alk. 5,6%) udowadnia na pewno, że jest w porządku być white ipką, przynajmniej w takiej formie. Aromat to frontalne, czyściutkie uderzenie cytrynowo-cytrusowe, wspomagane przez akcenty ziół i karamboli oraz dosłownie echo herbaty. Piwo dysponuje umiarkowaną słodyczą resztkową i wręcz niemodnie silną goryczką, za co ma u mnie duży plus. Wchodzi szybko i orzeźwia. Warto pić. (7/10)

Całkiem nieźle wypadła AleBrowarowi ipka o nazwie Chill Guru (ekstr. 14%, alk. 4,9%). Jest to jednocześnie jedno z tych piw, w których profil chmielowy nie trafia w mój gust, do których nie mam się jednak jak przyczepić pod względem technicznym. Piwo jest umiarkowanie gorzkie i mocno owocowe – pitahaja, papaja czy mango dały mu w moim odczuciu dość cukierkowy sznyt, czego jednak nie wolno wiązać z utlenieniową landryną. No, dobre jest, ot tyle. (6,5/10)

Miał być szeroki wachlarz smaków, wyszło nieco pustawo. Bywa i tak. Poranek w Tokio (ekstr. 12%, alk. 5,3%) to próba browaru De Facto wyciągnięcia z american wheata czegoś więcej przez dodanie pomarańczy i pigwowca. Obydwa owoce są wyczuwalne, tak samo jak geranium oraz zupełnie zbyteczne nutki drożdżowe, które nasuwają skojarzenia z niezbyt udanym piwem domowym. W smaku z kolei według twórców miało być cierpko i kwaśno od pigwowca, tymczasem piwo jednak w ogóle nie jest kwaśne, a i cierpkie w zasadzie też nie. W miejsce nieistniejących smaków wkradła się pustka – smakowo wypadło mdle i wodniście. Nie jest intensywne, nie jest też rześkie – raczej zamula. Sens jego istnienia w takiej postaci pozostaje więc dla mnie zagadką. (4,5/10)

Co innego Pelican od Nepomucena (ekstr. 12,4%, alk. 4,9%), który potwierdza dobrą formę browaru. Fruit weizen z dodatkiem mango i moreli dobrze łączy oddrożdżowego, nad wyraz intensywnego banana z dodanymi owocami tropikalnymi oraz ponownie weizenową cytrusowością. Fakt zagęszczenia piwa przez dodanie owoców nie odbił się na jego rześkości. Wchodzi błyskawicznie, nie mam się do czego przyczepić. (7/10)

Artezanowe Witam (alk. 4,5%) to dobre założenia trochę zdołowane przez nienajlepszą formę. Ta sesyjna hazy IPA przekonuje mocno rozwiniętą cytrusową stroną (pomelo, grejpfrut), przyjemnymi wtrętami tropikalnymi, no i zgrabnym agrestowo-białoporzeczkowym tłem. Antagonizuje z kolei ziemistym, funkowym drożdżem, którego tutaj razem z lekkim przegazowaniem nie powinno być. Ale raz, że poza tym aromat hula, dwa że goryczka jest dość charakterna, trzy że piwo jest rześkie. To częściowo wynagradza wadliwość piwa w takiej postaci. (6/10)

Kormoran wkroczył w rejony piwne, które nie są wprawdzie nealko, ale nawalić się w takim klimacie raczej też nie da. Session APA (ekstr. 9%, alk. 2,8%) ma bukiet pokrewny 1 Na 100, czyli granulat, zielone nutki kojarzące się trochę z szeroko rozumianą herbatą, trochę cytrusów. Tylko brzeczki jest mniej. Piwo jest wprawdzie trochę wodniste, z nieco pustym finiszem, przy tym jednak sesyjne, z delikatną słodyczą resztkową i umiarkowaną goryczką. Fajerwerków próżno tutaj szukać, ale spełnia swoją funkcję jako porządnie zrobiony, prosty orzeźwiacz. Dobre. (6,5/10)

Skoro już dotarliśmy do rejonów niskoalkoholowych, to wpis skończymy mini-przeglądem takowych. Na początek instant evergreen. Miłosław Bezalkoholowe IPA to zawodnik wagi lekkiej alkoholowo (alk. 0,5%), ale za to dość tęgi aromatycznie oraz smakowo. Dodana herbata sencha earl grey właściwie obyła się bez bergamotkowych nut earl greya, jak i trochę przypominających brzoskwinię akcentów senchy i dała piwu głównie nuty zielonej herbaty. Chmiele z kolei wypadły dość zielono, granulatowo, ziołowo-żywicznie, tylko śladowo cytrusowo. Delikatnie przebija brzeczka, natomiast mimo 30 IBU przy takim ballingu piwo nie jest przechmielone na goryczkę. Jest miękkie, wręcz nieco kremowe w ustach. I co ciekawe – wszystkie elementy tutaj pasują do siebie jak ulał – granulatowość do brzeczki, brzeczka do zielonej herbaty, zielona herbata do zielonego chmielu. Pije się to świetnie, jeśli miałbym się decydować na jedno bezalkoholowe piwo do końca życia, to byłby to właśnie chyba ten Miłosław. Brawo! (7/10)

Ze swoimi parametrami (ekstr. 8%, alk. 2%) EC2 od Piwoteki jest czymś w rodzaju radlera, tyle że bez lemoniady. Czy jakoś tak. No i niestety – szału nie ma. Nowofalowe chmiele ulotniły się niemalże wszędzie poza lekko cierpkawą goryczką, a to, co zostało, to mgliste wspomnienie o ich aromacie, nutki jabłkowe oraz trochę zapałki. No i jeszcze szczątkowe nuty słodowe, ale i delikatny karton w finiszu. Nic tutaj ze sobą nie gra, przykro mi bardzo. Mam nadzieję, że wersja beczkowa wypadła lepiej. (3/10)

Zeropoint, twór Szpunta (alk. 0,5%), próbuje łączyć nealko z modą na nju inglandy. Piwo jest faktycznie mętne, zaś w aromacie łączy cytrusy, liczi i granulat chmielowy z nutami kociego moczu, co mi nie do końca przeszkadza, ale i w zachwyt nie wprawia. W smaku brak mocniej podkreślonej goryczki, ale i niewyczuwalna słodowość, a także niska intensywność smaków chmielowych sprawiają, że Zeropoint jest w zasadzie tworem bardziej zbliżonym do wody Nachmielonej niż chociażby 1 Na 100. Smakuje bowiem jak lekko nachmielona woda i gdyby nie ta lekka oleistość od słodu żytniego, to uczucie wodnistości byłoby nie do zaakceptowania. W takiej formie Zeropoint rozczarowuje, choć mógłby rozczarować jeszcze bardziej. (4,5/10)

Zero to Hero z Innych Beczek (alk. 0,5%) jest sprzedawane jako izotonik i ze wszystkich piw w tym zestawieniu jest chyba najbardziej zbliżone do 1 Na 100. Niestety, kopia pozostaje kopią. W aromacie granulat, brzeczka, delikatna cytrusowość. Stosunkowo nieźle. W smaku jest trochę gorzej – smak urywa się przed dotarciem do gardła, a goryczki nie ma niemalże wcale. Tym samym określenie izotonik jest całkiem trafne, bo całość smakuje mało piwnie, w finiszu wręcz mówiąc wprost pusto. Takie sobie. (4,5/10)

That’s all, folks. Przegląd został zdominowany ilościowo, ale i jakościowo przez Funky Fluid oraz Łańcuta, z pojedynczymi pozytywnymi wtrętami od Fortuny (Miłosław), Nepomucena, czy Stu Mostów. Następny tego typu wpis będzie bardziej przekrojowy, ergo: na jesień wracam do sześciopaków.

recenzje 87941761728617366

Prześlij komentarz

  1. Uhm, Miłosław Bezalkoholowe IPA jest klasą samą w sobie. Ciekawe ile tego sprzedają, bo to jedno z niewielu piw, które pije się regularnie, do tego sportowcy potrafią nawadniać się nim wręcz nałogowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby wolumenowo to jedno piwo stanowiło połowę całkowitej produkcji browaru. Taki 1 Na 100 to był (a być może nadal jest) hit sprzedażowy, który przyćmił pod względem popularności chyba wszystkie crafty.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)