Cały tydzień w jeden dzień. Beerweek 2019 w Krakowie
https://thebeervault.blogspot.com/2019/06/cay-tydzien-w-jeden-dzien-beerweek-2019.html
Usiadłszy w domu przed komputerem w trzeci dzień po tegorocznym Beerweeku, w momencie kiedy mnie głowa po afterze przestała boleć, zacząłem się zastanawiać, jaki splot czynników zadecydował o tym, że jest to na chwilę obecną jeden z najmilej przeze mnie wspominanych festiwali piwnych. Jeśli miałbym go do innych festiwali porównać, to byłoby to połączenie luzu CBC, stadionowej przestrzeni WFP, nieco rodzinnej atmosfery WFPD i wysokiego poziomu piw, którego w tak skomasowanej formie chyba jeszcze na żadnym innym festiwalu nie zaznałem. I w tym tkwi klucz do sukcesu – fajne miejsce, dobre piwa, świetna pogoda, rewelacyjne towarzystwo. W odwrotnej kolejności.
Dodatkowym plusem była możliwość zadeponowania dzieci u rodziców, wskutek czego zaliczyliśmy z Anią pierwsze wspólne wyjście na piwo od niemalże półtora roku. W końcu. Na miejscu była oczywiście cała masa znajomych ze sceny piwnej, miałem wrażenie, że bardziej wyluzowanych niż na innych festiwalach. Mogło na to mieć wpływ połączenie względnie niskich opłat stoiskowych połączonych z całkiem niezłą frekwencją – z jednej strony nie było uciążliwych dla zwiedzjących długich kolejek, z drugiej przy prawie każdym stoisku przez cały czas coś się działo. Większość wystawców, z którymi zamieniłem kilka słów na ten temat, była zadowolona, więc mam przeczucie, że zdecydowana większość wyszła na swoje.
Tegoroczny paskudny maj łaskawie stosuje zasadę obdarowywania mas ludzkich okienkami pogodowymi akurat w weekendy, tak więc w sobotę pogoda dopisała i można było bez obawień bycia trafionym przez piorun chodzić po nieco podmokłej po piątkowych deszczach polanie, wyposażonej w pokaźnych rozmiarów namiot pośrodku oraz plastikowy chodnik, zamontowany wzdłuż stoisk.
Poza piwem dopisało również jedzenie. Zapiekanki były ponoć drogie i niskich lotów, a reklamowanie się Fabryki Frytek flagami McCaina niekoniecznie wzbudzało zaufanie, z kolei był obecny klasowy Curry Point, no i smaczne lawasze, którymi można się było na trzeźwo uwalić jak po pijaku kebabem. Doprawiona, miętowa baranina wchłonięta na trybunach stadionu Cracovii robiła robotę.
Ciekawie wypadła też część wykładowa, a w każdym razie z wystąpienia Tomka Gebela dowiedziałem się nieco więcej o fascynującym browarze Such A Beer, działającym od niedawna w okolicach Suchy Beskidzkiej. Browarze zaprojektowanym, wybudowanym, wyposażonym w sprzęt własnej roboty przez jednego człowieka. Wszystko kreślone, budowane i spawane przez informatyka w czasie wolnym. Browar rzemieślniczy pełną gębą. Więcej o nim przeczytacie na Leszka Piwnym Fotoszopie, a ja jestem ciekaw, jak im wychodzą piwa.
A, były i stand-upy. Takie strasznie śmieszne. Może i nie był to poziom teatru improwizowanego z WFP, ale mój analny stosunek do polskich kabaretów pozostał niezachwiany.
Pochwalić z kolei wypada za zorganizowanie kącika dla dzieci oraz za fajną, chillową muzykę, która była pompowana na polanę z namiociku zaraz przy stoisku Funky Fluid – swoją drogą godny odnotowania music-brewery pairing. To i nawet nie szkodziło, że miejscami didżej sobie ucinał pogawędkę, a muzyka leciała sobie własnym trybem z laptopa. Nie szkodzi, acz zabawnie to wyglądało.
Szukam więc czegoś poza stand-upami, do czego mógłbym się z pełną siłą przyczepić i nie znajduję takiej rzeczy. Szkło fajne, kolejki do toalet do ogarnięcia, ogólnie pojęta czystość jak najbardziej w porządku, wąskich gardeł nie było. Wszystko optymalnie. I bardzo dobrze.
Nawet do piwa nie mam się jak za bardzo przyczepić. Da się zauważyć wzrost poziomu rodzimego craftu. Oczywiście jestem obecnie dużo bardziej wybiórczy niż kiedyś, wszystkiego przecież skosztować nie można, niemniej jednak niski udział rozczarowań w kosztowanych piwach nie da się zrzucić tylko na wybiórczość.
I tak pochwalić należy zdecydowanie organizatorów festiwalu, czyl Brokreację. Obawiałem się Sumac of All Fears, wszak owoc octowca przypomina mi dość mocno suszone pomidory, co w głowie mi się z piwem generalnie niezbyt komponuje. Jednak w tym pilsie przyprawa była w zasadzie nieobecna, a przynajmniej ja jej nie wyczułem. Zamiast tego piwo przekonuje średnio mocną, bukową („grodziszową”) wędzonką, czystym profilem i rasową goryczką (7,5/10). Pozostając przy pilsach, DE Pils od Pinty ciałem łypie wprawdzie może nie dosłownie w kierunku Czech właściwych, no ale przynajmniej Sudetów, za to ziołowe nachmielenie oraz potężna goryczka działają odpowiednio balansująco. Zalegający charakter goryczki może niektórym przeszkadzać, mi z kolei spasował w pełni. Być może to pokłosie mojej rosnącej niechęci do milkszejków (7,5/10). Łańcutowo-pintowe piwo K, czyli Kryształ w nowej odsłonie, faktycznie zaprezentował się w jeszcze lepszej odsłonie niż z pierwszej warki. Pils dopracowany do granic możliwości, wytrawny, ziołowy, aromatyczny, dosadnie gorzki, ale w szlachetny sposób. Piwo kompletne i jeden z najlepszych pilsów, jakie w życiu piłem (8,5/10).
Przechodzimy do piw z owocami. Tak jak bezalkoholowe z marakują od Nooka wprawdzie fajnie pachniało rzeczonym owocem, ale natłok trocinowych nut nieprzefermentowanej brzeczki uczynił piwo raczej ciężkostrawnym (4/10), tak Odskocznia, czyli pszenica z dodatkiem mango oraz brzoskwini, to strzał w dziesiątkę. Dodane owoce pięknie wpisały się w bananowy profil drożdżowy piwa, które dzięki temu było soczyste, rześkie, kwaskowo-słodkawe. Super! (8/10). Soczystym piwem jest też owocowy berliner Kwaśny Olek z Dzikiego Wschodu, kontraktowca który dzięki Jarkowi Ośce wydaje się przeżywać drugą młodość. Piwo na wskroś soczyste, owocowe, podszyte bardzo przyjemną jogurtowością, ze zbalansowanym kwaskiem (7,5/10). Nie zrobiło na mnie wrażenia Acidum Fructum z Czarnej Owcy. Piwo brzoskwiniowe, ale i wodniste, z rachitycznym kwaskiem i bez wyrazu, a na dodatek cierpi na lateksowość wielu piw z dodatkiem pulpy (4/10). Takich ceregieli nie było w przypadku owocowych wytworów Funky Fluid. Funky Fruit Apricot, czyli wheat ale z dodatkiem tytułowej moreli w pełni przekonywał pszeniczną puszystością, soczystą morelą oraz pełnią smaku (7/10). Sour Apricot Passion Fruit Lime to z kolei jedno z najlepszych piw festiwalu. Morela dominuje, limonka dała w finiszu trochę przyjemnej skórkowej cierpkości, zaś marakuja po trochu wspomaga obydwa owoce – pierwszy aromatem, drugi kwaskiem. Piwo jest soczyste, rześkie, intensywne, wyśmienite (8/10).
Dwóch Braci pojawiło się na Beerweeku z absolutnie wystrzałowym, świetnie wyważonym, oszukującym zmysły szkłem. Nalano mi do niego Juicy Ridera, co okazało się być dobrym wyborem, a wręcz bardzo dobrym. Piwo smakowało jak mango smoothie, było soczyste z łagodnym finiszem. Polecam (7/10). Jeśli traktować kwaskowość i soczystość w sposób przeciwstawny, to kazimierzowy Kwasimierz byłby po kwaskowej stronie mocy. Fajny, prosty, rześki, morelowy kwasek (6,5/10). Szpunt zaliczył strzał w siódemkę swoim APA z dodatkiem marakuji o nazwie Marle. Piwo soczyście marakujowe, z umiarkowanym kwaskiem, bardzo rześkie (7/10). Cieszę się, że po kilku mniej udanych piwach mogę ponownie pochwalić Browar Zakładowy. Sokowirówka z mandarynką to nad wyraz soczysta, miąższowa mandarynka, umiarkowany kwasek i przyjemna rześkość (7/10).
Następna sekcja to piwa bardziej klasyczne, w sensie mocniej chmielone, ale bez dodatku owoców. I tutaj się zaskoczyłem, bowiem tego typu piw wypiłem z trakcie Beerweeku całe dwie sztuki. W dodatku jedna jest naciągana. Golemowa Piranha to piwo bardzo lekkie, z lekką goryczką. Tak lekkie, że przez powłokę soczystych żółtych owoców wyczułem ciut brzeczki, na wzór piw niskoalkoholowych. Tylko niezłe (6/10), Tym naciąganym piwem była Ela Umbrella z Kazimierza. Połączenie bardzo intensywnej bergamotki z innymi cytrusami i herbacianą ziołowością. Soczyste, intensywne, świetne piwo (7,5/10).
Przechodzimy do piw cięższego kalibru. Nokaut na tym polu nastąpił za sprawą harpaganowego Buzdyganu Rozkoszy Rum BA. Podstawka jest świetna, leżak jest wspaniały. Czekoladowo-kokosowe nuty piwa bazowego są tutaj poprzeplatane wanilią oraz migdałowo-marcepanowymi nutami, wskutek czego do efektu Bounty dochdzi efekt kawy z amaretto. Ciało i głębia, posmak rumu – wszystko tutaj chodzi jak w zegarku (8,5/10). Po przeciwległej stronie znajduje się KKO Bourbon BA od Czarnej Owcy. Czekoladowe, ale wątłe ciało, nuty jabłkowe, ogórkowe naleciałości – tutaj dla odmiany nic nie grało (3/10). Pozytywnie zaskoczył Szczyrzycki Porter Bałtycki BA. Nuty klepkowe trzymały się w tle, niemniej jednak jest to mocno owocowy (wiśnia i śliwka), gęsty, słodkawy, karmelowy i kremowy w odczuciu porter, zdecydowanie warty polecenia (7/10). Porównanie dwóch wersji artezanowego Samca Alfa dało rezultaty odmienne od oczekiwanych. Wersja Rum BA to połączenie gorzkiej czekolady, kokosu, wanilii, melasy oraz mocno wyczuwalnego alkoholu. Mocno wyczuwalnego, acz nie ordynarnego, kojarzącego się z dobrze wyleżakowanym destylatem (7/10). Wersja Double Barrel Rum & Bourbon z kolei, zdominowana pod względem bukietu przez kokosowo-waniliowy bourbon, a w finiszu przyjemnie lukrecjowa, była dla mnie z kolei zbyt natarczywa pod względem alkoholu (6/10).
Bardzo ciekawie wyszedł Kingpinowi Full Contact Sherry BA. Trochę drewna i masa suszonych, czerwonych owoców, od wiśni po żurawinę. No i na dodatek konkretne ciało. Bardzo dobre (7/10). Zwyczajowo na bardzo wysokim poziomie wyszedł Widawie Porter Bałtycki Bourbon BA, tym razem jako 7th Anniversary. Masa gorzkiej czekolady, ciut śliwki oraz bourbonowa kremowość równoważona przez delikatną drewnianą taniczność. Super piwo (8/10). Łańcutowy Flanders Red Ale Brett był dziki i kwaskowy, ale z umiarem. Mocne ciemne, czerwone owoce pokroju wiśni oraz ciemnego grona nadawały w nim ton, a delikatna octowość je ożywiała (8/10). I tak jak ocet we flandersie jest jak najbardziej na miejscu, tak musi być umiar w tej metodzie. Umiaru zabrakło w przypadku Exp002 od Golema, no ale to piwo z pewnością miało wyjść totalnie przegięte. Peated flanders smakował mniej więcej jak torfowy ocet. Octowość była w nim tak agresywna, że po pierwszym łyku retronosowo wbiła mi się w zatoki. W porządku – były tutaj czerwone owoce, w posmaku trochę suszonych i torfowych śliwek, ale to był kwiatek do kożucha. Nie wiem, jak to piwo ocenić, bo jest niedobre i fascynujące zarazem. Być może to smak nabyty, którego musiałbym się nauczyć. Mógłbym sobie wyobrazić polewanie nim sałatki, zaś każda osoba, której dałem je skosztować, krzywiła twarz. Jest to jedno z najdziwniejszych piw, jakie dotychczas piłem, chwalę i szkaluję naraz, więc pozostawiam bez oceny.
Otóż wnioskuję, że polski craft robi się coraz lepszy. To bardzo dobrze.
Wnioskuję, że tak jak trzy lata temu na mieliźnie Zatoki Gdańskiej osiadł kontenerowiec z yuzu, rozszabrowany przez polskich craftowców, zaś krótko później doszło do awarii statku przewożącego stonkę, tfu, tonkę, z podobnym rezultatem, tak obecnie chyba w hurtowniach jest jakiś error fare na morele. Dobrze, że akurat morele z tych trzech składników są tym smacznym.
Wnioskuję, że festiwal był udany i już się ciesze na następną edycję. Być może zresztą uda mi się wpaść na organizowaną pod zadaszeniem, jesienną imprezę, która już została zapowiedziana.
Wnioskuję na koniec również, że ułańska fantazja potrafi być jednak kurtyzaną. W każdym razie – nawet jak was impreza poniesie, to nie zamawiajcie ubera do domu, jeśli mieszkacie kilkadziesiąt kilometrów od miejsca imprezy. Nawet bardzo komfortowy hotel potrafi być tańszą opcją. Uczcie się z błędów innych.
Do zobaczenia we Wrocławiu!