Loading...

Piwo, Spodek, Hrabia Wacek – Silesia Beer Fest 2019

Po dwóch latach przerwy spowodowanych wyjazdami zagranicznymi, w końcu miałem okazję – jakkolwiek jednodniową – do nawiedzenia Silesia Beer Festu. Trzy lata temu impreza jeszcze odbywała się w Galerii Szyb Wilson, w otoczeniu powiedzmy że post-industrialnym i robiła pół-amatorskie wrażenie. Od roku miejscem Silesii jest katowicki Spodek, jedno z moim zdaniem wybitniejszych osiągnięć architektonicznych komunistycznego brutalizmu – zupełnie szczerze lubię tę budowlę. Z okazji SBF po raz pierwszy miałem ją okazję nawiedzić w celach piwnych a nie muzycznych (poprzednie razy to była Metalmania 2002, Deep Purple, Pearl Jam i Disney On Ice; najmilej wspominam pierwsze i ostatnie).

Nie tylko miejsce jest dużo fajniejsze od Galerii Szyb Wilson – również organizacji nie można w zasadzie niczego zarzucić, a już na pewno nie pół-amatorszczyzny. Optymalna ilość wystawców na ilość zwiedzających (przynajmniej w nieco spokojniejszą od piątku festiwalową sobotę), optymalny rozkład naokoło płyty plus sześć stoisk pośrodku, całkiem ciekawy program na scenie (włącznie z prezentacją projektu serii dziesięciu różnych single hopów od dziesięciu piwowarów domowych), piękne festiwalowe szkło (nie wiem czy nie najfajniejsze ze wszystkich festiwali, na jakich byłem), trybuna otwarta dla ludzi chcących na chwilkę wrzucić na luz, rozsądne 10zł za wstęp, pozwalające odsiać harnasiowych żulików (to trochę krzywdzące określenie – słyszałem historie o żulikach ze zbyt wyrobionym podniebieniem na Harnasia – pytajcie o anegdotę Wojtka ze zpiwem.pl), no i zupełnie niespodziewanie temperatura wewnątrz pozwalająca imprezować w krótkich rękawkach. A, i jeszcze bardzo kulturalna ochrona – aż mi trochę nieswojo, że w zasadzie nie mogę się do niczego przyczepić.

Nawet z jedzeniem poradzono sobie śpiewająco. Podczas gdy na innych craftowych imprezach duża ilość food trucków nie przekłada się na różnorodność i poza burgerami/kanapkami, frytasami i obrzydlistwami od Kani wybór jest ograniczony, tak tutaj postawiono na mniejszą ilość wystawców, ale za to dużą różnorodność. Był Kania, były burgery, było pastrami, kiełbasy, dim sumy oraz Curry Point. Szanuję to. Szczególnie że akurat Curry Point oferuje dania, które na festiwalach (i nie tylko na festiwalach) trafiają w moje kulinarne serce. Dwa razy butter chicken z dodatkiem świeżej kolendry, której mydlany smak uwielbiam zupełnie nieironicznie, zrobiło mi dzień.

Osobna sprawę stanowił brak kultury części zwiedzających, choć przyznaję, że przykuli moją uwagę dużo mniej niż w przypadku Kamila. Może po różnych rzeczach widzianych na WFP oraz Beer Geek Madness już się na widok craftowych alkoholowych żywych (?) trupów uodporniłem, zaś przemierzenie co roku kilkudziesięciu tysięcy kilometrów po polskich drogach poskutkowało pojawieniem się grubej skóry jako reakcji na schamienie części otoczenia. No i również zwróciłem uwagę, tak jak Kamil, na dynamicznie wykonujące swoją pracę sprzątaczki, mające zawód absolutnie niedoceniany. 

Taka jest jednak kolej rzeczy, że na takich imprezach najbardziej doceniany jest zawód piwowara. I tutaj muszę z satysfakcją odnotować, że zawodu w zakresie piwnym nie odczułem na Silesii praktycznie wcale. Mniejsza ilość wystawców niż w Warszawie nie musi się wszak przekładać na niższą średnią jakościową. Szczególnie że wachlarz stylistyczny obejmował niemalże wszystko, co craft do tej pory wymyślił. A jak ktoś chciał coś klasycznego, to niedaleko siebie były stoiska Redena i Łańcuta, co to mają pilsy pierwszej klasy. 

Ogień dział się na stoisku Browariatu. W końcu na polskim rynku pojawił się niemiecki kontraktowiec Fürst Wiacek, którego w samych Niemczech ciężko jest dostać i który uchodzi w niektórych szeregach za najlepszą markę niemieckiego craftu. Złośliwy mógłby w tym miejscu dodać, że nie jest to wielki wyczyn, zważywszy na średnią formę craftu za Odrą, ale Hrabia Wacek to faktycznie petarda. Po pierwsze, Fire In The Disco, aka Remiza się Jara. Cytrusy, szczególnie pełno grejpfruta, ananas. Trochę zielonej cebulki i maksymalna soczystość bez efektu pieczenia. Hazy IPA na nowofalową angielską modłę, taki niemiecki Cloudwater na bardzo zadowalającym poziomie (7/10). Po drugie, Turtledove, czyli w moich oczach najlepsze piwo festiwalu, jedna z najlepszych ipek jakie piłem, najlepszy niemiecki craft i jeszcze kilka tytułów mógłbym temu piwu przyznać. Niesamowicie gładkie, turbo owocowe (słodki grejpfrut, brzoskwinia, morela, ananas), gładziutkie, z obecną goryczką i utrzymaną w ryzach słodyczą. Bez granulatu, cebulki oraz pieczenia na podniebieniu. W obrębie post-nowofalowych ipek jest to produkt wzorowy (8,5/10).

Poza tym był też obecny Brew By Numbers w kilku odsłonach. 21:05 Pale Ale Citra to piwo w punkt – świeżutkie, cytrusowe, z nutkami żółtych owoców i umiarkowaną goryczką (7/10). 21 Pale Ale Citra Mosaic łączył silne cytrusy z delikatną zieloną cebulką. Finisz się raptownie urywał, stąd wniosek, że mogli to zrobić trochę lepiej (6,5/10). 05 IPA Mosaic Summit to gładkość i cytrusy, a do tego wyraźny Vibovit oraz trochę cebulki. Wyraźna soczystość na plus, niskie nasycenie na minus. Rezultat jest niezły (6/10). Rewelacyjnie wypadł z kolei pierwszy bodajże drewniany leżak ze stajni The Kernel. Export Stout Cognac Red Wine BA to eksplozja aromatów – mokrego drewna, koniaku, ciemnego grona, brettów, ciemnej słodowości. Jest kwaskowe i trochę dzikie, ale zarazem ma ciało oraz głębię. To jest to (8/10).

Pozostając przy piwach ciężkiego kalibru, bardzo duże wrażenie zrobił na mnie Floki od Trzech Kumpli. Cielisty, kremowy, głęboki, mocno palony, chlebowo-pumperniklowy bardziej niż czekoladowy, z waniliowym kokosem w ramach uzupełnienia. Kwaskowo-słodkawa, domknięta kompozycja (8/10). Hajer Imperial Porter Rum BA łączył czekoladę, ciemne owocowe nuty wpadające w grono, trochę melasy i dębowej kremowości, lekki kwasek oraz posmak wiśni, mokrego drewna i ponownie melasy. Kompleksowe piwo, które mogłoby być jednak ciut bardziej intensywne – wówczas być może dorównałoby rewelacyjnej podstawce (7/10). Brokreacyjny Gravedigger Coffee Vanilla to gęste, fajnie palone szczególnie w finiszu piwo o sporej głębi, z natłokiem nut dobrej kawy w postaci świeżo wypalonych ziaren (7/10). Potion #5 z kolei było wzorowane na Bourbon County w wersji pomarańczowej, od którego jest na szczęście sporo lepsze i mimo perfumowych nut pomarańczowych skojarzenie z pomarańczowymi Delicjami nie jest aż tak oczywiste. Piwo słodkawe, z dużą ilością nut drewnianych i bourobonową kremowością. Fajne, ale bez tej perfumowej cytrusowości byłoby prawdopodobnie lepsze (6,5/10).

Obniżając trochę ilość alkoholu ale nie zmieniając stoiska dochodzimy do brokreacyjnego THC Sabro Amarillo. Doszedłem do wniosku, że wybujała melonowość chmielu Sabro po prostu mi nie leży. Tutaj wyszło trochę geraniolowo (co akurat w tym wypadku jest plusem), śladowo kokosowo, a wskutek niedogazowania mniej rześko niż mogło. Soczyste piwo z potencjałem, choć profil nachmielenia nie pod mój gust. Ale jest niezłe (6/10). Juicy Wormhole od Szpunta jest w krótkich słowach faktycznie soczyste. Ananasowo-brzoskwiniowe. Soczyste bez dwóch zdań. Zarazem jednak Dawid zadbał o odpowiednio podkreśloną goryczkę. Bdb (7/10). Goryczka jest też obecna w DDH od Redena, z tym że bukiet będący wypadkową zmiksowanej sałatki owocowej bez motywu przewodniego mniej do mnie przemówił. Niezłe piwo, ot tyle (6/10). Łowca od Dwóch Braci to wytrawna, cytrusowa, dość oldskulowa IPA, przy czym nie przeholowano z goryczką. Smaczne (6,5/10). Lepiej według mnie wypadł Teamon. Mocne, soczyste cytrusy zostały tutaj podbite bergamotką, a taniny od herbaty earl grey moim zdaniem pozytywnie wpływają na dość wytrawny finisz, wzmacniając pijalność trunku (7/10). Serwowane przy stoisku obok I Had A Dream od Rockmilla niestety najlepsze czasy miało już za sobą. Przewagę kranu nad butelką zademonstrował Funky Fluid, którego Get Lucky to mocno soczyste, mocno miąższowo-gruszkowe piwo z nutami żółtych owoców. Rześki, świetny przykład tego, jak hazy IPA powinna smakować (7,5/10).

Pierwszy raz miałem możliwość zapoznania się z twórczością Garage Monks, kontraktowca warzącego w Piekarni Piwa, mającego utalentowanego grafika w swoich szeregach. Redneck to bardzo dobry owocowy berliner – wyraziście malinowy, soczysty, kwaśny, z jogurtowymi nutami lacto (7/10). Hop Trigger z kolei to fajna APA – sporo cytrusów i bardziej zielonych nut od chmielu oraz podkreślona goryczka. Jedynie delikatne pieczenie należałoby wyeliminować (6,5/10).

A które piwa polecałem innym? Głównie trzy. Turtledove ze stoiska Browariatu oraz Pilsa z Redenu oraz Rajsky Plyn z Łańcuta. Bo jak mi to wyłuszczono na płycie Spodka, pils jest jak goła baba – wszystkie niedoskonałości są na wierzchu. A w tych dwóch piwach tych niedoskonałości nie ma.

Ale jako że na festiwalach najważniejsi są ludzie – bo bez fajnej atmosfery festiwal z najlepszymi piwami świata byłby ostatnim miejscem, w którym chciałbym się znaleźć – toteż oni tworzyli tę imprezę. Piwo jest zaś tłem dla dobrej zabawy i tak należy do niego podchodzić. Pod względem luzackiej atmosfery i widocznego po wystawcach mniejszego napięcia niż na innych piwnych imprezach Silesia wydaje się być w krajowej czołówce. Sporo wystawców zresztą wyprzedało cały przywieziony towar do zera, a zarazem kolejki do stoisk były miarowe, bez zjawiska hektycznego tłoku, więc łatwo zrozumieć atmosferę zadowolenia. 

Oby tak dalej – festiwal się rozrasta i pod wieloma względami może być stawiany jako wzorowy w Polsce. Wu Tang forever!

Spodek 284111124997013350

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)