Grodziskie Re-Redivivus
https://thebeervault.blogspot.com/2020/07/grodziskie-re-redivivus.html
Na pytanie o kamień węgielny polskiego craftu nowej fali chyba wszyscy wskażą na Atak Chmielu. Pierwsza komercyjnie dostępna na szeroką skalę American IPA w Polsce. To piwo otworzyło oczy tysiącom konsumentów, ale i wielu producentom, zmieniając krajobraz piwny w naszym kraju. Ten kamień węgielny ma jednak również swój własny kamień węgielny.
Jeśli bowiem Pinta to pionierzy polskiego craftu, to Ziemek Fałat i Grzesiek Zwierzyna debiutowali komercyjnie nie Atakiem Chmielu, tylko właśnie grodziszem. W lato 2010 roku, na niecały rok przed debiutem pierwszych piw Pinty, uwarzyli w lubelskim browarze restauracyjnym Grodzka 15 piwo o nazwie A La Grodziskie. Pinta powstała później, wypuszczając na rynek w pierwszym rzucie, poza Atakiem Chmielu i Czarną Dziurą, właśnie A La Grodziskie, wtedy już produkowane na nieco większą skalę w Browarze Na Jurze.
Można więc powiedzieć, że to próba odtworzenia niewarzonego komercyjnie od 1993 roku grodzisza poruszyła uległe kilkanaście lat wcześniej daleko idącej petryfikacji wody polskiego rynku piwnego, z których kilka miesięcy później wynurzyła się Pinta oraz Atak Chmielu.
Słowa „A La” w nazwie piwa zostały dodane asekuracyjnie, receptura bowiem różniła się nieco od oryginału między innymi zasypem – zamiast słodu pszenicznego wędzonego dębem użyto jęczmienny wędzony bukiem plus pszeniczny jasny. Nic w tym dziwnego – nie było wówczas dostępnej systematyki tematycznej. Trzecią osoba, która walnie przyczyniła się do odtworzenia grodzisza, już w wersji usystematyzowanej i bliskiej oryginałowi, był Andrzej Sadownik. Komisja przewodzonego przez niego wówczas PSPD zajmująca się projektem Grodziskie Redivivus, działająca od jesieni 2011 roku, stworzyła raport, który systematyzuje piwo grodziskie pod kątem surowców oraz technologii warzenia. Poza Andrzejem zawdzięczamy to dzieło, dostępne w internetach, pozostałym członkom komisji – Volkerowi R. Quante, Andrzejowi Smykowi i Janie Szale.
Dziesięć lat po premierze pierwszego A La Grodziskiego trzech tenorów Pinty zaprosiło do swojego już stacjonarnego browaru brać (soszal)mediową na wspólne warzenie okolicznościowego grodzisza. Jest to dla mnie okazja, żeby wreszcie wrzucić nieco fotek z browaru. Wizytowałem go już wcześniej, ponad rok temu, na chwilę przed pełnym uruchomieniem, ale ze względu na sajgon zawodowy nie miałem czasu przekuć tej wizyty na wpis.
Może i dobrze, bo ciekawiej wygląda, kiedy wszystko jest w ruchu. Muszę powiedzieć, że fajnie się obserwuje, jak firma nie związana z jakimkolwiek koncernem rośnie w siłę, wręcz można w tym przypadku powiedzieć, że pęcznieje. Browar jest ogromny, czyściutki, lśniący od stali poprzetykanej betonem. Na podłączenie czeka już puszkarka, liczba tanków mieni się w oczach, w warunkach craftowych jest to wręcz obiekt ogromny. Przy czym trzeba właśnie pamiętać, że to jest nadal craft – pobliski browar w Żywcu osiąga docelową produkcję roczną Pinty (na chwilę obecną około 21 000 hl) średnio w... półtorej doby. Liczbowo więc Pinta nie stanowi dla Żywca żadnej konkurencji. Co innego wizerunkowo – ponoć pewna liczba pracowników giganta po godzinach woli się raczyć produkowanym po sąsiedzku craftem, co nie powinno dziwić. Tenże można kupić w przybrowarnym sklepie w bardzo przyjaznych cenach. Gdybyż takie ceny za crafty były w całej Polsce... Ale nie będą. Bo nie mogą, z przyczyn obiektywnych. Niestety.
Wizytacja była obfita we wspominkowe przemowy, jak i rzecz jasna piwo prosto z tanków. A Ja Pale Ale przed potraktowaniem whirlpoolem czy ledwo dwutygodniowy collab z Mermaidem to były ciekawostki, najciekawsze były jednak degustacje grodziszy z dawnych lat. Piwo to do leżakowania, jak wiadomo, wybitnie się nie nadaje, tak więc nie dziwiło ani przeistoczenie się wersji domowej Andrzeja Sadownika z 2012 roku w miodowo owocowy, mdły trunek, ani nie dziwiły papiernicze manifestacje pintowskich grodziszy, w trakcie picia których czułem się niczym skup makulatury. Zdecydowanym zaskoczeniem była forma tego dziesięcioletniego A La Grodziskiego z browaru Grodzka 15, które rozpoczęło to, czego kulminacją jest obecnie między innymi imponujący browar Pinty.
Dziesięcioletni grodzisz nie dość, że dawał wędzonką nie gorzej niż świeży (acz ze względu na wędzenie bukiem była to wędzonka bardziej wędliniana niż serowa), to jeszcze w dodatku był jedynie śladowo utleniony. Tak więc da się, choć za cholerę nie mam pojęcia, jak.
Reszta dnia minęła w górach nieopodal, na Hali Boraczej, na której w schronisku można się napić piw Pinty (tak więc projekt Pinta Beskidy przynajmniej częściowo się przyjął zgodnie z założeniami) oraz na party w hotelu, który miał na szczęście plac zabaw, tak więc można było się pohuśtać i pograć w piłkę. Trzeba doceniać proste zabawy, a co.
Akompaniamentem piwnym były wyroby gospodarzy, spośród których najlepiej wypadł miód pitny Potrójniak, Collab z Maltgardenem, jeszcze lepiej RIS Factor Rioja BA (połączenie old skulowej paloności, głębi, stosunkowo subtelnej beczki oraz lekkiego kwasku to zdecydowanie najlepsza odsłona tej serii), a najbardziej K vel Kryształ, czyli jedno z najlepszych piw, jakie polski craft z siebie wydał.
Najwięcej piwa szło jednak z kranów, idealnie dobranych do wydłużonej imprezy. Czyli Pierwsza Pomoc w szczytowej formie niemalże prosto z rozlewu oraz Viva La Śliwa, w formie pokrewnej. Stosunkowo niskie woltaże w połączeniu z dużą ilością przepijanej wody, pozwoliły mi udać się do wyra o drugiej w nocy i wstać o wpół do ósmej z zerowym wynikiem na moim dobrze skalibrowanym alkomacie.
Już za niedługo w sklepach pojawi się owoc spotkania tego wtorku, czyli jubileuszowy grodzisz autorstwa Ziemka, Grześka oraz Andrzeja. Jako że należę do ludzi, którym ta „woda po parówkach” na ogół bardzo smakuje, to i myślę, że będę zadowolony.