Sześciopak polskiego craftu 139-142
https://thebeervault.blogspot.com/2020/02/szesciopak-polskiego-craftu-139-142.html
Pogoni za rynkiem część dalsza. Nie próżnuję, przepijając się przez kolejne polskie piwa, a za niedługo być może w tych przeglądach będą faktycznie lądować same nowości. Wraz z tym wpisem dotarłem de facto do kresu 2019 roku. Pomocna w gonitwie jest coraz większa wybiórczość względem zakupowanych piw. Obecnie muszę mieć przynajmniej mocną nadzieję, że mnie dana pozycja zadowoli, żebym bez mrugnięcia okiem sięgnął do sakiewki. Być może moje zdrowie mi kiedyś za to podziękuje.
Czasami – ba, być może nawet zazwyczaj – mało roztropnie jest kombinować przy zasypie. Multigrain hazy IPA od Maltgardena o nazwie The Village Of My Dreams (ekstr. 17%, alk. 6,9%) jest stosownym exemplum. Bukiet to guma juicy fruit w formie piwnej, z dodatkami. Ananas, brzoskwinia, gujawa, gruszka i mango. Do tego melon w finiszu. Multigrain oznacza, że wylądowało tutaj widocznie również zboże, które zagęszcza piwo. No i ciało jest zagęszczone, zupełnie niepotrzebnie. Wespół ze wspomnianym melonem sprawia, że piwo jest lekko mdłe, a przecież nie musiało takie być. To jest nadal dobry wywar, ale od Maltgardena oczekuję czegoś ponadto. (6,5/10)
Mikstury brokreacyjne, czyli swojskie Potiony zwykle wychodzą bardzo dobrze, zaś najlepiej w postaci imperialnych brown ejli. Potion #7 to Tobacco Cocoa Agave Imperial Brown Ale Rum BA (ekstr. 25%, alk. 10,4%). Słyszałem, że tytoń tutaj można wyczuć ledwo ledwo, tak się jednak składa, że przez jakiś czas w moim życiu paliłem fajkę, nabijając ją sobie tytoniem Alsbo. Tutaj wylądował tytoń Alsbo Black i miałem deja vu, przeżywając raz jeszcze odpieczętowanie paczki z tytoniem fajkowym – tak dużo go tutaj jest. Przy czym jako dodatek został rewelacyjnie dobrany do reszty. Esencjonalna ciemna czekolada, biała dębina i klasowy destylat nadają tutaj ton poza wspomnianym zielskiem, można jeszcze wyodrębnić bardzo ciemny karmel, toffi oraz delikatną śmietankowość. Ta ostatnia mocniej działa w smaku, wspomagając się dodatkowo dębinową waniliną, zaś tytoń wraz z destylatem tworzą pazur przeciwwagi. Nisko nasycone piwo jest gęste, czułem się wręcz, jakbym żuł tytoń. Super rzecz. (8/10)
Niby Żarty Na Bok (alk. 6,5%), a tutaj trudno o powagę, albowiem ta hazy IPA to kolejna przegazowana, ziemista butelkowa pozycja od Artezana. Poza tym następuje frontalne uderzenie cytrusów z przewodnią rolą grejpfruta i pomelo, jest też mango. Potencjał odczuwalny w bukiecie więc jest, a nawet goryczkę trochę podkręcono względem średniej rynkowej, choć nie ustrzeżono się cześciowego efektu łodygi. Pewnie z kranu wyszło lepiej, tutaj z kolei zabrakło dbałości o szczegół. (4,5/10)
Na pewno z kranu wyszła dobrze pintowsko-knajpiana kooperacja o nazwie Simply The Best. Obawiałem się, że przy 9,1% alko ta west coast DDH imperial IPA może trochę dawać etanolem i faktycznie w finiszu przewija się delikatna cierpkość, ale i nic ponadto. Piwo jest cytrusowym pociskiem, soczyście brzoskwiniowym i mocno gorzkim. Grzeje gardło, ale nachmielenie jest tak intensywne, że przykrywa większość ewentualnych nierówności. No i wskutek tego piwo jest mocno zdradliwe. Bardzo dobra robota. (7/10)
W rankingu najbezpieczniejszych polskich craftowców jedno z najwyższych, a kto wie czy i nie pierwsze miejsce, zajmuje Trzech Kumpli. Rzecz godna odnotowania – po pierwsze, nowe piwa debiutują rzadko i są dopracowane, zaś stałe pozycje nie tracą na jakości, wskutek czego często widuję w sklepie specjalistycznym ludzi, kupujących Pana IPAnią obok różnorakich nowości innych producentów. No i kolejna rzecz – mimo specyficznej relacji między 3K i browarem Zapanbrat formalnie jest to browar kontraktowy, browar bez browaru, czy, jak to wolą niektórzy, hurtownia. Po owocach ich poznacie, tak więc skoro „hurtownia” warzy lepiej niż większość stacjonarnych browarów, to świadczy to tylko i wyłącznie na niekorzyść tych ostatnich. Oatmeal stout o nazwie Oaty (ekstr. 15,5%, alk. 5,5%) to gładziutkie, aromatyczne i sesyjne piwo, któremu niczego nie brakuje. Całkiem zadziorna paloność wpada tutaj w gorzką czekoladę posypaną popiołem, trochę kawy i nutkę orzechów włoskich. Odczucie w ustach jest gładkie, nieco puszyste, co pociąga za sobą wzorową pijalność tego wyrobu. Słodyczy jest minimalnie, goryczki trochę więcej, w finiszu dyskretna nutka chmielowa puentuje to piwo. Znika ze szkła w oka mgnieniu. Piłbym jeszcze. (7,5/10)
It’s ok to be white, tak samo jak It’s Ok To Be Black (ekstr. 11%, alk. 4,5%). Ten ostatni, dry stout z dodatkiem wiśni od Łańcuta, zakupiłem bardziej z sentymentu do marki niż z przekonania, bo owocowe dodatki w piwach ciemnych rzadko kiedy mnie porywają. Potwierdziło się jednak, ze sentyment do marki ma w przypadku Łańcuta realne podstawy i piwo mnie mile zaskoczyło. Dodane wiśnie fungują mocno w tle, nieco tylko uwypuklając to, co Angole zwą mianem „berry character” w ciemnych piwach. Poza tym wywar jest zdominowany przez nuty palone i kawowe, do czego dochodzą akcenty tytoniowe oraz herbaciane. Samookreślenie stylistyczne też nie jest od czapy, tak więc ten dry stout jest faktycznie wytrawny, no i co najważniejsze – mocno pijalny. Bdb. (7/10)
Minusem jest trochę siarki, plusem jest bardzo dosadna, niemodna goryczka. Mowa o Funkotece (ekstr. 16,5%, alk. 7,8%), piwie Funky Fluid, do którego przyczyniła się łódzka Piwoteka. Chylę czoła, że odwrotnie niż w przypadku wielu prób konkurencji, tutaj „west coast IPA” na etykiecie przekłada się na west coasta w butelce. Cytrusowego, wytrawnego, jak na dzisiejsze czasy wręcz niesamowicie gorzkiego. W takiej sytuacji można przymknąć nawet oko na małe niedociągnięcie, bo piwo może nie jest finezyjne, ale imponuje dosadnością. Wypiłbym jeszcze kilka takich. (7/10)
Można uznać słowa o standardowo wysokostandardowych ipkach z własnej stajni na kontrze za buńczuczne, ba, może wręcz za ciut pretensjonalne, niemniej jednak akurat Funky Fluid ma pewne podstawy ku takiemu twierdzeniu (a najbadziej solidną z tych podstaw jest na razie jedna z najlepszych polskich ipek Neverending). Z drugiej strony siarkowość Standard IPA (ekstr. 15%, alk. 6,7%) nie przystoi do górnolotnych słów, nawet jeśli niejako logicznie wyłania się z niej naftowość chmieli. Dominantą jest tutaj wprawdzie galaretka z zielonego grejpfruta i karamboli, ale ja ze wszystkich siarkopodobnych nut odchmielowych w większych dawkach trawię niestety jedynie marakuję. Tej ostatniej tutaj nie ma, za to jest trochę mdłego melona, a podkreślona (oraz niestety łodygowa) goryczka wybrzmiewa na nieco trawiastą modłę. Kombinacja niedociągnięć i nietrafionych z mojego punktu widzenia wyborów surowcowych rezultuje w zaskakująco miałkim piwie. (4/10)
Ciężko jest mi wpaść w obsesję odnośnie funkyfluidowego Obsession (ekstr. 12%, alk. 4,2%). Session NEIPA w tym wypadku oznacza podbitą goryczkę regularnej session ipki oraz soczystość neipki. Przewodnią rolę gra grejpfrut wraz z pomelo, poboczne pomarańcza oraz nafta. Problemem jest kondycja piwa. Jeszcze nie jest przybrudzone w aromacie oraz smaku, ale już zdecydowanie przegazowane. Coż więc z tego, że smakowo jest rześkie, skoro nie da się go żwawo pić, bo gaz niemiłosiernie nadyma żołądek? Nie wiem, kto zawinił, ale na pewno nie badylarz, bo kupiłem z kartonu dopiero co wniesionego do sklepu. Potencjał nie został w pełni wykorzystany. (6/10)
Dwa niezbyt udane spotkania z Funky Fluid zostały mi zrekompensowane w postaci Sunny (ekstr. 15,5%, alk. 5,8%). Belgijska strona tej białej ipki manifestuje się jedynie mocno wytłumioną pomarańczą w posmaku, kolendry zaś nie wyczułem w zasadzie wcale – co niektórym może być na rękę. Poza tym jest to soczysta, ale i wyraźnie gorzka amerykańska IPA, z przewodnim motywem grejpfruta pokropionego naftą. Poza tym jednak i białe grono się tutaj pałęta (co stanowi w pewnym sensie wtórne nawiązanie do witbiera), no i inne cytrusy. Piwo wchodzi jak ta lala, jest jako rzekłem soczyste niczym neipka, zaś gorzkie prawie jak west coast, stanowi więc elegancki, transjankeski crossover. Świetna sztuka. (7,5/10)
Fakt dodania do piwa przecieru z mango, marakui oraz brzoskwini, odnotowany przeze mnie na etykiecie dopiero po zrobieniu kilku łyków, dał mi odpowiedź na pytanie o to, który to chmiel dał aż tak wyraźne mango. To dodatki grają w Tropical IPA od Funky Fluid (ekstr. 14%, alk. 5,6%) rolę przewodnią, w kolejności mango -> brzoskwinia -> marakuja. Z mango logicznie wyrasta żywica (chmiele Chinook i Simcoe), zaś z marakui ciut nafty (jest i Mosaic). No i jeszcze jest grejpfrut na uzupełnienie. Nie jest sztuką wciepać owoce do ipki, ale tutaj dobrze dobrano owoce do chmieli. Miło. Umiarkowanie miło, bowiem pierwsze kwaskowe wrażenie smaku ustępuje wprawdzie nikłej, ale zarazem irytująco paracetamolowo-łodygowej goryczce, która psuje wrażenie całościowe. Do dopracowania. (6/10)
Mam problemy z Bitter End od Funky Fluid (ekstr. 15%, alk. 6,8%). Z jednej strony fajna cytrusowość od grejpfruta po mandarynkę, z drugiej trochę siarki. Z jednej strony mocna, wręcz ekstremalna goryczka, z drugiej jednak wyraźnie cierpka. Z jednej strony wyrazistość smakowa, z drugiej nielubiany przeze mnie ostatnio mdły melon w finiszu, no i nuty landrynowe. Dużo przeciwstawności, rezultat mnie niestety nie zadowolił. (4/10)
Może i nie wszystko Fluid co Funky, ale dla takich piw jak hazy IPA American (ekstr. 15%, alk. 5,6%) warto po tę markę sięgać. Zapach soku multiwitaminowego wypełnia nozdrza – mango, pomarańcza, ananas, brzoskwinia – miękka faktura łechce podniebienie, zaś lekko podbita goryczka nie pozwala zapomnieć, że ma się do czynienia z piwem. W zaprezentowanej formie jest to jedna z najlepszych ipek, jakie powstały w polskim crafcie. Intensywna, zbalansowana, niesamowicie pijalna. Super! (8/10)
Bierzemy milk stouta, leżakujemy go w beczce po bourbonie, po czym doprawiamy wanilią oraz chili. Brzmi sensownie, wyszło nie do końca zgodnie z założeniami, ale mimo to smacznie. Mowa o Alternatywie 6#4.1 (ekstr. 17%, alk. 5,5%), pierwszym piwem tej marki, po które sięgnąłem od nieświetnych dni debiutu browaru. Beczki nie ma tutaj w nadmiarze, dała jednak nuty zgoła niespodziewane, mianowicie kiszonego ogóra i skórzanych brettów. Czekoladowość milk stouta na dobre manifestuje się dopiero w smaku, w przyjemny sposób, szczególnie w finiszu, gdzie wybrzmiewa wraz z piekącym chili. Z czasem dzikusy wpadają w czerwoną winność pokrewną aronii i robi się na dobrą sprawę interesująco, mimo że wanilia trzyma się na tyle w tle, że ciężko ją w ogóle wyczuć, zaś beczka w rozumieniu klepek jest obecna szczątkowo. Ale generalnie smaczne, ciekawe piwo wyszło. (6,5/10)
Alternatywa BezAlko 0#0 to faktycznie dość alternatywne nealko. W składzie widnieją lactobacillus obok chmielu Citra, miodu oraz zestu z limonki. Nieortodoksyjnym podejściem udało się w sporej mierze (acz nie do końca) przykryć brzeczkę. Piwo jest lekko kwaskowe i budzi skojarzenia z domowym syropem z miodu i cytryny, choć rzecz jasna bez jego słodyczy. Całkiem niezły napój. (6/10)
Tak, jak jeszcze nie tak dawno pewniakami od Nepomucena były małe butelki, tak obecnie być może i duże zostały okiełznane, przynajmniej sądząc po DDH hazy IPA o nazwie Highway (ekstr. 15,1%, alk. 5,9%). Leitmotivem są tutaj oprócz cytrusów gnilne nuty owoców tropikalnych, częściowo przechodzące w kojarzącą się z durianem cebulę. Opisowo nie brzmi to może zbyt atrakcyjnie, ale osoby lubiące takie klimaty powinny unieść w tym momencie co najmniej jedną brew. Jesli dodam, że gładkość i soczystość są tutaj pierwszorzędne, a za to nie ma efektu hop burn, no to zakup butelczyny staje się wręcz obowiązkowy. (7,5/10)
Wprawdzie nazwa piwa F16 (ekstr. 18%, alk. 7%) deklaratywnie odnosi się do numeru tanka, w którym je Nepomucen wespół z Piwoteką trzymał, ale rzut oka na skład i skoro na pierwszych miejscach wymienione są chmiele Mosaic, a szczególnie Nelson Sauvin, to jednak człowiek oczekuja mocnego uderzenia kerozyny. Pierwszy niuch jednak spowodował pojawienie się mirażu logo Cloudwater przed oczami. Owszem, jest tu trochę dieslowo-naftowych klimatów, jednak prym wiodą soczyste cytrusy oraz cebula przechodząca w duriana i inne gnijące owoce tropikalne sprzedawane przez skośnookich ludzi. Tekstura jest dość gęsta, piwo ma w sobie coś z przecieru owocowego. Jest też słodkawe, ale i goryczkę podkreslono, acz lekko. Technicznie absolutnie nie da się tutaj moim zdaniem przyczepić. Może piwo jest odrobinę zbyt gęste, a goryczkę można było wyodrębnić trochę bardziej, ale to już indywidualne preferencje. Bardzo dobra sztuka. (7/10)
Session NEIPA od katowiczan Hopick o sympatycznej nazwie Jurek (ekstr. 12%, alk. 4,8%) to sympatyczne piwo. Po stronie aromatu i smaku mandarynka, ananas, pomarańcza oraz grejpfrut, po stronie goryczki większe zdecydowanie niż się po obecnych czasach na ogół spodziewam. Proste, bardzo pijalne, smaczne piwo. (6,5/10)
Czas się rozprawić – w cudzysłowie – z Browarem Bury, który wizytowałem ubiegłej wiosny, kiedy był jeszcze w fazie rozruchu. Szczególnie desitka z tanka zrobiła na mnie fenomenalne wrażenie, świetny był też milk stout. Czy butelki dotrzymują wizytacyjnych obietnic? Sprawdźmy to na przykładzie sześciu piw, które otrzymałem od browaru.
Bury Pszeniczne (ekstr. 12%, alk. 5%) trafia w mój gust weizenowy. Trochę goździka na przełamanie, a poza tym deserowe, owocowe nuty w bukiecie. Słodka guma balonowa z dodatkiem banana i szczyptą wanilii – to lubię. Poza goździkiem jako wyrównywacz funguje lekki kwasek w smaku, a piwo jest intensywne i rześkie. Bardzo dobrze wykonany klasyk, co nie jest na rynku oczywistością. (7/10)
Bury Vermont IPA jest piwem owocowym i złożonym. Juicy fruit, melon, karambola, akcent eukaliptusowy – sporo się tutaj dzieje. Piwo jest dość soczyste, mimo melonowych nut nie jest mdłe, a i o odpowiednią goryczkę zadbano. Oraz, rzecz jasna, o pijalność. Lekki minus za zbożowy akcent w tle, poza tym jestem zadowolony. (6,5/10)
Gwiazdą zestawu jest Bury Pilzner (ekstr. 12%, alk. 4,8%), co cieszy, bo to akurat piwo z tanku mnie nie zachwyciło. W zasadzie jest to rewelacyjnie zaprojektowany i wykonany klasyk, za który mogę bez mrugnięcia okiem zapłacić craftową cenę. Zioła, lekkie muśnięcie trawą cytrynową, niska słodowość, mocna goryczka, brak aldehydu, ciut zboża, delikatna słodycz resztkowa idealnie dobrana względem balansu i pijalności. Pod względem geograficznym jest to pils zdecydowanie bardziej wywołujący skojarzenia z Badenią niż Bohemią. I bardzo dobrze. Super piwo, zdecydowanie polska czołówka stylu! (8/10)
Pierwszy zgrzyt to Bury Sour Ale Czarna Porzeczka (alk. 3,5%). W kwasie tego typu oczekuję owocowej treści wzbogaconej o niuanse bakterio- i słodopochodne. Treść jest – czarna porzeczka, sok z czarnej porzeczki, lekko-średni kwasek – w porządku. Co do detali, to wbrew opiniom netowym nie odnotowałem w mojej butelce godnych odnotowania nutek lacto, nie było też tego ledwo wyczuwalnego muśnięcia słodu, które mogłoby być atrakcyjnym niuansem. Ten kwas nie jest wobec powyższego bardzo dobry, ani nawet dobry – jest średniawy, nie zapada w pamięć. (5/10)
Drugi zgrzyt to Bury Wheat IPA (ekstr. 15%, alk. 6,3%). Cytrusy, trochę kwiatu bzu, trochę siarki, kwiatowość wpadająca w jaśmin. Wytrawny finisz, brak gładkości. Złe nie jest. Trochę wadliwe, trochę chaotyczne. Średniawa. (5/10)
Na koniec wielki wygładzacz, czyli Bury Milk Stout (ekstr. 15%, alk. 4,5%). Mocno czekoladowe, lekko kawowe piwo z przyjemnym śmietankowym posmakiem, któremu daleko do pudrowej cukrowości niektórych wyrobów konkurencji. Smakowo zachowano balans – piwo jest słodkawe, ale i trochę goryczki można wyczuć. Intensywne, bardzo pijalne. Oba kciuki w górę. (7/10)
Potion #7, Funky Fluid American oraz Bury Pilzner stanowią top3 tego przeglądu. Dodatkowe punkty za stałą, wysoką jakość wyrobów otrzymują Trzech Kumpli, Łańcut oraz Nepomucen. Ogółem połowę piw powtórzyłbym bez mrugnięcia okiem, co jest zadowalającym wynikiem.