Loading...

O tym, jak mnie piwo 'waginalne' nie oburza

Mało jaki temat tak bardzo zjednoczył craftową brać jak projekt The Order Of Yoni i pomysł (częściowego) fermentowania piw lactobacillusami pobranymi z organów płciowych pięknych modelek oraz epatowanie tym faktem na niwie marketingowej. Odniosłem wręcz wrażenie, że oburzenie i ostracyzm to jedyny słuszny stosunek do sprawy – ludzie prześcigali się w wyrażaniu słów potępienia dla tego niecnego projektu, głosów zdystansowanych było mało, jednoznacznie pozytywnych właściwie nie odnotowałem. Muszę więc zadbać samemu o przeciwwagę. Otóż mało co ostatnimi czasy uznałem za tak kompletnie nieoburzające, jak projekt The Order Of Yoni.

Czy jest to pomysł tani? Owszem.

Czy mnie to oburza? Wcale.

Czy mnie to brzydzi? Nope.

Czy psuje to wizerunek craftu? Nie mam pojęcia. Na szczęście mało rzeczy mnie tak mało obchodzi jak wizerunek craftu.

Ponieważ jednak nie każdy czytelnik musi być zaznajomiony technikami zakwaszania piwa, zacznę krótko od technicznej strony. Lactobacillusy, czyli bakterie kwasu mlekowego, są wszechobecne. Znajdują się w narządach rodnych kobiet, ale można je również znaleźć w organizmach mężczyzn, w powietrzu oraz wielu produktach spożywczych – kiszonkach chociażby albo nabiale, który się fermentuje często lactobacillusem właśnie. Nie ma czegoś takiego jak lactobacillus pochwowy – ten, który został pobrany od modelek, jest tym samym, którego większość z nas zjada na co dzień na śniadanie. Mało tego, te oryginalnie pobrane od Pauliny i Moniki, po czym odizolowane od śluzu oraz innych mikroorganizmów lactobacillusy zostały potem rozmnożone do takiej ilości, że ich udział w końcowym produkcie można jedynie rozpatrywać na płaszczyźnie homeopatycznej.

W związku z tym – przykro mi bardzo – ponętny wygląd pań modelek nie ma wpływu na smak tego piwa, jest to tylko zabieg marketingowy. A w związku z powyższym nie ma logiki w jaraniu bądź też – zależnie od upodobań – brzydzeniu się dodatkiem. Przynajmniej w sensie fizycznym. Można się tym brzydzić bądź jarać jedynie w sposób skojarzeniowy. A jako że mnie się strefy intymne ładnych kobiet kojarzą jednoznacznie pozytywnie, toteż zupełnie nie rozumiem, jak mógłbym się tym brzydzić na zasadzie skojarzenia.

Trzeba jednak przyznać, że szambo wywaliło. Nie nie, szambem nie są piwa TOOY, szambem należałoby nazwać sporą część komentarzy, które powstały w kontrze do nich. Otóż, czy piwa z lacto ściągniętym z kobiet to ekwiwalent srania do kadzi? "Hehe, patrz Mati, sranie XD! C*pa XD! Ciekawe czy bendzie walić rybom XD" Owszem, marketing tych piw nie jest wyszukany, odwołuje się wszak do starego dobrego "sex sells", natomiast natężenie koloru buraczanego, jakim wskutek tej akcji zalało spore części polskiego internetu piwnego jest zdecydowanie dużo bardziej żenujące. Ilość stulejarskich komentarzy dotyczących żeńskich narządów płciowych (co ciekawe, chyba częściej autorstwa przeciwników niż zwolenników przedsięwzięcia) jest zastanawiająca, ale świadczy właściwie tylko o ich autorach. Stulejarzom warto powtarzać, że z uwagi na technikę powstania tych piw, ich wypicie ma tyle wspólnego ze zrobieniem minetki, ile ci stulejarze mają wspólnego z perspektywicznymi partnerami dla rozgarniętych kobiet.

Ale czy takie granie na ludzkiej seksualności ze strony twórcy projektu jest faktycznie żenujące? Nie wiem, mnie szczerze mówiąc nie żenuje, ale ja nigdy nie kryłem się z tym, że szczucie cycem/tyłkiem vel Polska Szkoła Marketingu Blachotrapezu mi odpowiada – o ile nie jest wulgarna. Absolutnie nie zamierzam się tego wypierać. Są rzecz jasna pewne granice, które na przykład przekroczyła ongiś knajpa Carpe Diem, czy chociażby firmy sprzedające kable i reklamujące się "akuratnym ciągnięciem druta" i tym podobne, ale zupełnie szczerze nie uważam, żeby te granice zostały przekroczone przez TOOY. Jest to rzecz jasna sprawa indywidualnego gustu oraz wrażliwości – trzeba mieć na uwadze, że piszę to z punktu widzenia osoby, której nie bulwersują półnagie modelki na bilbordach z dachówkami albo kalendarzach naściennych wiszących w prawie każdym warsztacie w Polsce. Szczucie cycem może być wulgarne, może też nie być. W tym wypadku – w moim prywatnym odczuciu – nie jest. Owszem, jest w sferze seksualnej dosłowne, jednak w sferze graficznej już bardzo gustowne. Cała marketingowa otoczka TOOY to przecież poziom CKM (okrojony na szczęście o nieudane silenie się na humor), a nie niemieckiego porno czy cypisowej atrofii mózgowej.

Czy jest to szowinistyczny projekt? Nie odbieram tego w ten sposób. Przy okazji, autor pomysłu wybrał dla niego dosyć asekuracyjną nazwę – The Order of Yoni to w wolnym tłumaczeniu Zakon Pochwy, więc kto wie – może to jest birgikowa wersja jakiegoś starożytnego matriarchalnego kultu? A bardziej poważnie – pierwsze znane piwo z wykorzystaniem bakterii z narządów rodnych kobiety zostało stworzone przez feministkę-performerkę. Mogę sobie wyobrazić, że gdyby piwa TOOY powstały w trochę innych okolicznościach i miały inną, bardziej nacechowaną ideologicznie otoczkę, to część oburzonych piałaby z zachwytu, że te piwa są "odważne", "mocne" i "brutalnie prawdziwe", że tak trochę pojadę Mrozińskim.

A ileż dziwnych koincydencji przy okazji można było odnotować! Oto ludzie, którzy bronili dodawanie laboratoryjnych aromatów do piwa, bo "ważny jest smak a nie proces powstania" w tym wypadku brzydzą się procesem powstania. Instagramerki zawdzięczające popularność eksponowaniu swoich walorów estetycznych obruszają się na "szczucie cycem". Ludzie, którzy walnie przyczynili się do rozgłosu sprawy załamują ręce nad tym, że temat jest taki nośny, a przecież "powinien być przemilczany". Osoby, które nic nie mają przeciwko prostytucji nagle pałają świętym gniewem w obliczu "uprzedmiotowienia kobiet". Bardzo mnie to wszystko bawi.

Dla porządku jednak wspomnijmy o tym, że obowiązujące w polskim crafto-piwnym mejnstrimie podejście do sprawy to owszem, oburzenie, jednak nie ze względu na sposób powstania piwa (bo w tymże mejnstrimie sporo ludzi doskonale wie, że te piwa fizycznie z modelkami mają cokolwiek wspólnego jedynie w sposób homeopatyczny podniesiony do niemalże nieskończoności), ale na marketing. Że prymitywny, zły, odwołujący się do najniższych instynktów. Owszem, słynne "sex sells" zostało tutaj wykorzystane do granic możliwości, choć jak już wspomniałem, nie rusza mnie to w tym wypadku, bo mimo dosłowności, nie robi na mnie wulgarnego wrażenia.

W tym momencie dochodzimy jednak do jednego z kluczowych pytań – czy dobre piwo potrzebuje marketingu, żeby się sprzedać? Niestety, ale odpowiedź jest twierdząca. Są na polskim rynku wysokojakościowe marki, które mają problemy ze sprzedażą (jedna ponoć balansuje na granicy niewypłacalności), bo nie potrafią w marketing. The Order Of Yoni w marketing potrafi, co widać po tym, że historia była już komentowana w każdym niemalże zakamarku polskiego piwnego i niepiwnego internetu. Jest to więc marketing skuteczny. Ale i – co trzeba podkreślić – wprowadzający w błąd. Skoro już ustaliliśmy sobie, że ani uroda modelek ani sam fakt, że bakterie przed ich rozmnożeniem zostały pobrane z narządów rodnych czy też w ogóle z człowieka (niezależnie od płci) nie ma absolutnie żadnego wpływu na smak powstałych w ten sposób piw (gdyby je pobrać z niepasteryzowanego kefiru, ogórka kiszonego czy brwi szympansa, piwo smakowałoby dokładnie tak samo), to nie sposób nie marszczyć brwi czytając slogany reklamowe, które pojawiły się na oficjalnym profilu FB TOOY.

"spróbuj jak ona smakuje, poczuj jej zapach, usłysz jej głos"
"złocisty napój uwarzony z jej powabem i wdziękiem, o smaku jej dzikich instynktów"
"wyobraź sobie swoją wymarzoną kobietę, obiekt twoich pożądań, zabutelkowany w naszym piwie. Paulina Aleksandra – już niedługo zabutelkowana w naszym piwie." [sic!]

I tutaj leży pies pogrzebany – marketing piw TOOY z rozmysłem wprowadza w błąd. Kręcę głową nad określeniami producenta dotyczących "waginalnego kwasu mlekowego" czy też "piwa waginalnego", które są tak manipulacyjnymi skrótami myślowymi, że "bujda na resorach" to bardzo delikatne określenie. Wprawdzie TOOY to dla wielu piwniczaków pierwsza okazja do obcowania z prawdziwą kobietą, ale jedynie w sensie homeopatycznym. W związku z czym podpisanie na wnętrzu etykiet zdjęć modelek napisem głoszącym, że oto "she is in the beer – literally", są z gatunku śmiesznych. Ale i skutecznych – będąc w Białej Małpie niejeden raz słyszałem piwnego wodza w danej paczce, jak z przejęciem opowiadał swoim znajomym, że "te piwa na serio są fermentowane bakteriami z wagin tych modelek, one są fermentowane tymi modelkami!" Jedno uproszczenie goni drugie, tak się tworzą mity.

Ale – teksty marketingowe są wprawdzie tanie, miejscami jednoznacznie krindżowe, ale wciąż mnie nie oburzają. A przynajmniej nie bardziej niż teksty o "wielowiekowych recepturach" lagerów, sugerowanie, że Dębowe Mocne miało jakąkolwiek styczność z drewnem, bądź utrzymywanie, że "chmielowy kop" to adekwatne określenie dla korowodu karmelowych ipek, czołowego dorobku polskiego krafciku. Kwestia grania ludzką seksualnością nie oburza mnie ani trochę, marszczę tylko trochę brwi ze względu na brak przełożenia haseł marketingowych na gotowy produkt.

Jest to zresztą zgodne z domniemywaną chronologią projektu The Order Of Yoni. Otóż w normalnym wypadku najpierw powstaje pomysł na piwo, a potem marketingowa otoczka z nim związana. Tutaj było zapewne dokładnie na odwrót. Pewien człowiek wpadł na pomysł, żeby sprzedać coś nowego na kanwie "sex sells", a dokładna koncepcja produktu była dopiero skutkiem takiej decyzji. Nie jest to rzecz jasna problem per se – to wszystko zależy od tego, czy produkt uzasadnia taki rozbujały marketing.

No i właśnie – zawsze przy okazji mocnego hajpu dobrze jest zestawić nadęty marketing z produktem, którego dotyczy. I to jest moim zdaniem najbardziej ciekawy aspekt całego eventu. Czy marketing idzie w parze z dopracowanym produktem, czy ma go zastępować? Szczególnie, że w tym przypadku mamy do czynienia z produktem, który ma uzasadnić marketing wokół niego, a nie na odwrót. I co za tym idzie, wymagania odnośnie tych piw są dodatkowo wyśrubowane. Miejsce wyprodukowania dzieł TOOY, czyli browar Wąsosz, nastawiło mnie już na starcie sceptycznie do obydwóch piw, ale trzeba było sprawdzić organoleptycznie. Szczególnie, że głównym aktorem fermentującym w przypadku obydwóch piw były drożdże szampańskie, co jest faktycznym ewenementem na polskim rynku. W celu sprawdzenia The Order Of Yoni udałem się w przedostatni weekend na premierę piw do katowickiej Białej Małpy.

Było tłumnie, było gwarno – choć to może bardziej ze względu na ciepłą aurę, nowo otwartą i godną polecenia restaurację meksykańską Białej Małpy oraz ogromny ogródek piwny, z pewnością jeden z najlepszych w Polsce, o ile nie najlepszy. Modelek chyba nie było, co nie jest dziwne, biorąc pod uwagę ilość stulejarskich komentarzy na przedzień premiery, o czym już wspomniałem. Fakt jednak, że mogły się wtopić w tłum, bo tylu pięknych kobiet, ile w Katowicach na mieście było w tę właśnie sobotę z ręką na sercu w Polsce jeszcze nie uświadczyłem.

Czego się spodziewałem po piwach The Order Of Yoni? Spodziewałem się, że będą co najwyżej poprawne, średnie, do wypicia raz i zapomnienia kwadrans później. No i niestety, drodzy oburzeni – nie mam się w zasadzie jak do tych piw przyczepić.

Bottled Passion (alk. 8%; opisany jako biere de champagne) jest piwem o delikatnie pikantnym zapachu, przypominającym trochę białe wino. Nuty fermentowanego białego grona, kwiatu bzu przechodzącego w subtelną a la miodowość, trochę skórki cytryny oraz ziołowo-przyprawowe nutki. Lekki kwasek idzie w parze z musującym odczuciem w ustach, a goryczka jest delikatna. Kobiety rzecz jasna nie sposób wyczuć. Z około pięciu tysięcy różnych piw, które mam na koncie, jedynie domowy gruit fermentowany drożdżami winiarskimi podchodził częściowo pod ten profil. Bardzo oryginalne. (7/10)

Bottled Lust (alk. 8%, opisany jako muscat biere de champagne) jest w zapachu mniej pikantny, w smaku za to bardziej kwaskowy, ale paradoksalnie również bardziej gładki. Pachnie jeszcze bardziej gronowo, wręcz soczyście, w dalszym ciągu kwiatowo (choć nutek okołomiodowych brakuje), z nutami skórek cytrusowych, przechodzących w posmaku w świeżą śliwkę. Bottled Lust jest piwem bogatszym od Bottled Passion, lepiej zintegrowanym. Świetna pozycja. (7,5/10)

Najbardziej obrazoburczym aspektem całej sytuacji okazał się dla mnie fakt, że tak dobre piwa powstały w Wąsoszu. Pod tym względem była to wręcz piwna epifania. Reszta nie oburzyła mnie ani trochę. Nadęty marketing uargumentował swoją zasadność dopracowanymi produktami, wskutek czego jego nadęcie nie stanowi już z mojego punktu widzenia problemu.

na premierze - loża nieoburzonych
Powstaje pytanie, co dalej z projektem The Order of Yoni? Jeśli twórca celował w target CKM-owy (co można wywnioskować po marketingu), to jest to targetowanie zapewne trafne, tyle że na dłuższą metę nie do utrzymania. Efekt szoku, efekt nowości szybko się skończy i trzeba będzie myśleć, co dalej. Długofalowo wymagające sensorycznie piwa nie są strawą, która może zainteresować przeciętnego konsumenta piwa, trzeba więc zawalczyć smakiem o gusta beer geeków. Na płaszczyźnie produktu się to udało – pomijając różnorodność gustów, nie sposób się przyczepić do piw TOOY pod względem technicznym. Są naprawdę dobrze wykonane, a przy tym ciekawe – nie ma piw o zbliżonym profilu na polskim rynku. Nawet tych importowanych, bo sporadycznie dostępne włoskie grape ale’e mają jednak trochę inny profil. Z drugiej strony twórca TOOY wykonał niezły szpagat – marketingowo zwrócił się bardziej w stronę nie-geeków, wywołując oburzenie większości chyba geeków, natomiast produktowo stworzył piwa, których grupą docelowo są geecy właśnie. Strategia wydaje się być dość oczywista – stworzenie szumu, a potem udowodnienie sensowności istnienia jakością produktu – ale i ryzykowna. Sporo geeków z zasady bojkotuje te piwa i nigdy się zapewne nie dowie, jakie są smaczne.

Zobaczymy, jak się sprawa rozwinie, bo w planach są ponoć kolejne piwa. O ile uda się utrzymać jakość debiutów, to będę trzymał kciuki za powodzenie. A że estetyczna otoczka projektu trafiła w mój gust, to i mam nadzieję, że pozostanie niezmieniona. Takim signature series mówię zdecydowane tak.

The Order Of Yoni 4315468801067339352

Prześlij komentarz

  1. A ja dopiero teraz dowiedziałem się, że to piliśmy w Małpie w zeszłym tygodniu :) Po prostu jak zobaczyliśmy, że jest piwo na drożdżach szampańskich leżakowane w beczce po muscacie, to nie znając nawet browaru - postanowiliśmy spróbować... Dopiero tutaj sie dowiedziałem, że powinienem podejść do degustacji ideologicznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swoją drogą to jest właśnie dowód na to, że piwna rewolucja zaszła za daleko, skoro pojawia się zjawisko degustacji ideologicznej ;)

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)