Loading...

Rześkie piwa na babie lato 2019

Ładna pogoda wykonała nieoczekiwany nawrót, można więc bez obaw publikować przegląd piw, które miały uczynić to miłe lato jeszcze bardziej przyjemnym. Zasada jest prosta – we wpisie wylądowały piwa lekkie, zdefiniowane w ten sposób przez swoje parametry, a także piwa, które wprawdzie nie mają niskich parametrów, okazały się jednak być rześkie, no i piwa, które w zamyśle ich twórców miały być lekkie i rześkie, te założenia się jednak nie do końca zmaterializowały.

Ot zupełnie chybił cel Harpagan ze swoim Kryptonimem Kapibary (ekstr. 14%, alk. 5,6%). Miała być ‘juicy ddh ipa’, tymczasem piwo ani nie jest soczyste, ani ekstremalnie nachmielone, ipkowe z kolei jest, ale w złym sensie. Trawa, żywica i róża na odcinku chmielowym, do tego brzydki ziemisty drożdż wraz z towarzyszącym mu kwaskiem, trochę siarki i mimo braku soczystości irytujący hop burn. Tutaj nic się do siebie nie klei, w tej formie piwo jest wręcz przerażająco kiepskie. (2,5/10)

Browar Czarna Owca chce chyba na siłę wtłoczyć polski crafcik w elitarność poprzez wysokie pozycjonowanie cenowe. W porządku, mogę dać trochę więcej za dobrego crafta. Ale 12,50zł w sklepie za pół litra wyjątkowo kiepskiej neipki? To jest, motyla noga, jakiś dramat. We FlaminGO! (alk. 5%) w głównej mierze czuć zboże. Jest też trochę chmielu – w postaci nut żywicy, limonki czy gujawy – ale mało. Goryczki w zasadzie nie ma. Jest za to trochę mączne odczucie w ustach – wręcz gruszkowe, bo i ten owoc się tutaj przewija. Soczystości brak. Sensu jeszcze bardziej. Zaś mimo rachitycznego nachmielenia – jak na spodziewane minimalne parametry tego podstylu – nie brakuje pieczenia od chmielin na podniebieniu. To jest najdroższa, a zarazem najgorsza polska neipka, z jaką miałem do czynienia. Dawno mnie żadne piwo tak bardzo nie wkurzyło. Czarna Owca wydaje się być browarem o wyjątkowo dobrze dobranej nazwie. (2/10)

Wprawdzie w tle pałęta się jakiś ziemisty drożdż, a i nutkę siarki można wyniuchać, sumarycznie jednak maltgardenowa wheat IPA o nazwie Gates Are Open (ekstr. 16%, alk. 6,5%) jest piwem całkiem udanym. Konceptualnie na pewno – połączenie pszenicznej lekkości i puszystości z nutami kwiatu bzu, cytrusów i białego grona dało piwo rześkie, a dzięki lekko podkreślonej goryczce również trochę bardziej charakterne od sporej części polskich soczko-ipek. Nie jest źle, choć piwo nie dotarło do mnie w formie, w jakiej piwowar by sobie tego życzył. (6/10)

Ostatnie spotkanie z Artezanem miało miejsce dość dawno temu, tymczasem Panie, Co Pan (alk. 6%) to pierwszorzędny wyrób. Gładki, średnio intensywny, bardzo rześki. Profil chmielowy daje po zmysłach cytrusami – od grejpfruta, przez cytrynę, po pomelo – jest jednak zaokrąglony delikatnym zielonym wtrętem. Można wyczuć subtelne echa białego pieczywa i siarki (co w tym układzie bynajmniej nie jest ujmą, a podkreśla świeżość piwa). Wsio działa jak należy. Bardzo udany zakup. (7/10)

Prostym, efektownym piwem jest również łańcutowy Los Andżeli (ekstr. 15,4%, alk. 6,2%). Tenże los jest wyraźnie gorzki, czym browar wchodzi w rejony wishful thinking [dobra, koniec polityki na dzisiaj]. Bukiet to głównie białe cytrusy, jest też ciut ananasa i prześwitującego jasnego słodu. Karmelu ni widu ni słychu, zaś rześkość jest wzorowa. Bez zarzutów. (7/10)

Polskie owocowe kwasy dzielą się często na udane i nieudane. Mało z kolei jest średnio udanych, ale w sukurs tej grupie przychodzi Maryensztadt ze swoją Sourtime Truskawką (ekstr. 9%, alk. 3,1%). Zarówno dodany owoc, jak i lacto odcisnęły na piwie swoje piętno, wskutek czego jest przyjemnie truskawkowe, jak i jogurtowe. Poza tym niestety czuć siarkę oraz drożdże. Na domiar złego mocna kwaśność wybija smak z balansu, więc udane to piwo w moich oczach nie jest. Trzon jest jednak całkiem atrakcyjny, no ale to nie jest segment cenowy dla piw stołowych, które mają pełne prawo wpadać w kategorię „jako-tako”. (5,5/10)

Nie spodziewałem się po nepomucenowym Charlotte (ekstr. 13,5%, alk. 4,9%), że będzie rześkie i kupiłem je w charakterze piwnego deseru dla Ani, która jako kobieta preferuje piwa słodkie, co jest według niektórych ludzi ponoć strasznie seksistowskie. Tymczasem okazuje się, że jest to bardzo fajny orzeźwiacz. Uzyskano efekt szarlotki, ale raz że są tutaj nuty cytrusowe kojarzące się trochę z shandy, dwa że słodycz jest jeno lekka, trzy że jabłko uzupełnione dodanym z dużym wyczuciem i umiarem cynamonem daje piwu rześką kwaskowość, znowuż z wyczuciem przełamaną za pomocą laktozowej słodyczy. No i goryczka ponownie mówi wiele o wyczuciu Mateusza jako piwowara – w takim piwie jej wyraźniejsza obecność by przeszkadzała, a tak, to jest w sam raz. Bardzo dobrze zaprojektowane i wykonane, zaskakujące piwo. (7/10)

Marakuja w lekkim piwie to obok mango swoisty samograj. Podwójne 3.0 Passion Fruit Wheat z Browaru Spółdzielczego (alk. 4,4%) uderza frontalnie marakują o charakterze pestkowym, wywołującym wtórne skojarzenia z kwaśnymi malinami. Marakujowa kwaskowość, marakujowa rześkość, marakujowa soczystość nadają tutaj ton; dopiero w finiszu można mówić o delikatnych nutkach słodu pszenicznego. Mały problem z tym piwem – przy takim natłoku marakujowym zmysły w zasadzie oczekują kwasa, tymczasem piwo charakteryzuje się bardzo stonowaną kwasowością, bo kwasem po prostu nie jest. Wywołuje to pewien dysonans, który nie pozwala temu piwu doszlusować do piwnej ekstraklasy. (6,5/10)

Wbrew powyższemu, marakuja w piwie potrafi czasami rozczarować – wtedy chociażby, kiedy jej obecność jest zbyt mało wyraźna. Sour Passion z Beer Labu (ekstr. 9%, alk. 3,9%) ma wspomniany owoc na pierwszym planie, ale intensywność kompozycji jako całości pozostawia wiele do życzenia. Marakuja wyszła tutaj również nieco malinowo, acz i bardziej siarkowo niż w piwie ze Spółdzielczego, przewijają się ulotne akcenty słodowe, natomiast niestety lacto jako takie nie daje tutaj nic od siebie do bukietu. Piwo jest przy średnio mocnej kwaskowości dość rześkie, ale za mało się tutaj dzieje – nie ma efektu soczystego buchu tropikami w twarz, więc jest to raczej segment piw do koszenia trawnika. (5,5/10)

Jak już Browarowi Stu Mostów wyjdzie jakiś berliner, to na pełnej petardzie. Salamander Berliner Weisse Peach (alk. 3,8%) to połączenie wyraźnej, soczystej brzoskwini, mleczno-kwaskowych nut lacto oraz garści pszenicy. Owocowy pierwszy akord unoszony jest przez pszeniczną puszystość, zaś kwasek jest umiarkowany, ale na tyle obecny, żeby piwo było wzorowo rześkie. Finisz z kolei to jogurt z dodatkiem zboża. Po truskawce jest to najlepszy berliner z tej stajni, rześki i zbalansowany, programujący podniebienie na szybki następny łyk. (7,5/10)

Nie jest wcale trudno wykopyrtnąć się na warzeniu niskoballingowego orzeźwiacza. Hipis z Gościszewa (ekstr. 9%, alk. 3,1%) wyrazistą ma jedynie goryczkę. Poza nią nachmielenie nie jest intensywne i swoim sosnowo-granulatowo-cytrusowym charakterem wywoluje skojarzenia z 1 Na 100. Trochę brzeczki zresztą w tym piwie też przebija, jak i zboża, którego obecność nadaje temu wodnistemu piwu niepotrzebnego, słodowego sznytu. Słabe. (4/10)

Do grona ledwie kilku polskich craftowców, którzy potrafią uwarzyć pilsa na bardzo wysokim poziomie, doszlusowuje Maltgarden. Museum Of Classic Beers Hallertauer Pils (ekstr. 12%, alk. 5%) przekonuje pejzażem pełnym ziół i cytrusów/trawy cytrynowej, naniesionym na delikatne tło ze zboża oraz siana. Filozofia piwa jest południowoniemiecka – czyli nachmielenie aromatyczno-smakowe jest dosadne, ale goryczka jest stonowana. Świetna pozycja. (7,5/10)

Pozostajemy przy Maltgardenie i nie obniżamy poziomu. Let’s Get Undressed (ekstr. 11%, alk. 3,8%) to piwna wersja tropikalnej lemoniady z ananasowo-mangoidalnym, brzoskwiniowym podtekstem. Rzecz jest gładka od lakozy, ale na szczęście daleko jej do przesłodzenia. Goryczka jest stonowana, o charakterze skórkowo-cytrusowym, uzupełnianym w tle przez nutki kwiatu bzu. Świetny, aromatyczny orzeźwiacz. (7,5/10)

A co w tym samym czasie wypuszcza na rynek konkurencja Rockmill? Otóż Sunny Parade (ekstr. 10%, alk. 3,8%), berliner weisse z dodatkiem yuzu i ananasa, to piwo słabe. Jest w nim sporo lacto, jest moszcz jabłkowy zmiksowany z agrestem, perfumowe yuzu trzyma się na szczęście w ryzach, zaś ananasa nie wyczułem właściwie wcale. W zapachu działą to jeszcze jako tako, w smaku piwo okazuje się być produktem do szybkiego wypicia i jeszcze szybszego zapomnienia. Intensywność smaku właściwie nie istnieje, kwasek jest umiarkowany, ergo piwo jest nudne. Smakuje jak lekko kwaskowe popłuczyny po kompocie z papierówek. (4/10)

Może i mango jest w piwie dodatkiem skrajnie oklepanym, ale cóż z tego, skoro jest smaczne i efektowne? Mangostosa od Brovcy (alk. 5,5%) poza rzeczonym mango bucha dodatkowo truskawkami i poziomkami. Nie wiem, czy temperatura fermentacji uciekła, czy jest to efekt zamierzony, nie ma to jednak znaczenia – połączenie wypadło przekonująco. Przy swojej kwaskowości piwo jest bardziej rześkie niż zdradza swoimi parametrami, a jednoczesnie jest lekko zagęszczone obecnością przecieru. No i w przeciwieństwie do wielu polskich craftów z pulpą owocową, nie czuć tutaj żadnych lateksowych naleciałości. Bardzo dobre. (7/10)

Hazy Paradise (ekstr. 15%, alk. 5,4%) to w istocie bardzo mętna obietnica raju, jak okazuje się po bliższym zapoznaniu z tym dziełem Piwnego Podziemia. Dużo tutaj puszkowanej mandarynki, mango i pomarańczy, jest jednak też trochę Plusssszu, granulatu chmielowego oraz cebulki. Tak więc trochę fajnie i trochę mniej. W smaku na szczęście obyło się bez hop burnu, natomiast mała wyrazistość smakowa względem aromatu, w połączeniu ze wspomnianym brakiem irytującego pieczenia na podniebieniu może nasuwać pewne podejrzenia. Niemniej jednak, piwo jest wystarczająco owocowe, żeby wybić się na lekki pozytyw, choć przy swojej swoistej zawiesistości nie jest specjalnie rześkie. (6/10)

Proste i efektowne – tymi słowami można podsumowac Chill od Nepomucena (ekstr. 9,9%, alk. 4%). Dodana skórka cytryny uczyniła to piwo jednoznacznie cytrynowym na skórkową modłę. Oznacza to wprawdzie, że na poziomie aromatu jest trochę perfumowo, co jednak nie znaczy, że nieprzyjemnie. Przewija się trochę nut pokrewnych geranium, może to być jednak również wpływ nie tyle chmielu, co skórki właśnie. Piwo jest lekkie i rześkie, z silną, skórkową (kto by pomyślał?) goryczką. Dobry szybki strzał. (6,5/10)

Sour Passion wyszło średnio na jeża, z kolei Pink Fruit (alk. 4%) nawet do tego poziomu jest bardzo daleko. Kwas z dodatkiem malin oraz jeżyn jest na chwilę obecną najgorszym piwem z Beer Labu, z jakim miałem do czynienia. Delikatne lacto, natłok zupełnie zbędnych nut zbożowych, owocowość schowana głęboko w tle. Z kolei jeśli chodzi o odczucie w ustach, to obecność puree spowodowała wyraźne zagęszczenie piwa, co w połączeniu z niemalże homeopatyczną obecnością smaków owocowych jako takich oraz szczątkowym nagazowaniem, no i rachitycznym kwaskiem, czyni ten produkt w zasadzie jedną wielką katastrofą. (2/10)

Po odejściu Andrzeja Millera Rockmill stracił impet nie od razu, ale dopiero po jakimś czasie. Taki Event Horizon (ekstr. 12%, alk. 3,9%), czyli ‘hazy pale ale TDH’ to na przykład cień dawnych dokonań. Napisać, że TDH w nazwie jest tutaj mocno na wyrost, to nic nie napisać. To piwo nie smakuje jak TDH ani jak DDH, co najwyżej jak zwykłe, chmielone na zimno piwo. Chmielone niezbyt szczodrze, dodajmy. Mętne też zbytnio nie jest, swoją drogą. Można w nim wyczuć trochę słodu, trawę, a na dodatek (sic!) trochę cytrusów i żywicy. Wszystko na względnie niskim poziomie intensywności, tylko nagazowania jest tutaj więcej niż potrzeba. Jeśli by to była jakaś koncernowa APA z lekko podbitą, suchą goryczką, taka do picia w Mielnie na plaży po uprzednim wykopaniu dziury w piasku, żeby się ukryć przed służbami porządkowymi, to może bym wzruszył ramionami. Po wydaniu 9zł za butelkę jestem jednak trochę wkurzony. (4,5/10)

Marakuja, mango, beczka po bourbonie, czy entuzjastyczna recenzja Kopyra to są czynniki, które mogą wpłynąć dodatnio na zainteresowanie rynkowe piwem, nie sprawią jednak same w sobie, że kiepskie piwo stanie się nagle dobre. Sour Marakuja (ekstr. 12%, alk. 4,8%) z Serii 1000 od bieruńskiego Hajera niestety nie spełnił moich oczekiwań. Ciężko się przyczepić do jednostronnie marakujowego aromatu, jeśli ma się na punkcie tego owocu takiego fioła jak ja. Smak natomiast jest bardziej problematyczny. Kwasku jest za mało, goryczki też jest mało, ale za dużo jak na kwasa, konsystencja jest lekko zawiesista, co sumarycznie w sporej mierze neutralizuje rześkość dodanego owocu. Mało się tutaj dzieje, no i struktura smaku jest moim zdaniem nieprzemyślana. Nudnego piwa nawet marakuja nie uratuje. (4,5/10)

Powtórką z niezbyt udanej hajerowej rozrywki jest Rzutkowe 3.0 z Browaru Spółdzielczego (alk. 3,5%). Owocem dodanym do tego berlinera są wiśnie, ale i tutaj kwasek jest zbyt subtelny, a rześkość zbyt nieznaczna, żeby móc mówić o piwie udanym. Wiśnie przebijają tutaj w dość cukierkowy sposób (czyli skojarzyły mi się z pastylkami na gardło), przy czym generalnie piwo i tak jest słabo aromatyczne. No nie udało się to. (4,5/10)

Bardzo udany pomost między piwami bezalkoholowymi a prawilnymi apkami stworzył Browar Stu Mostów. Micro IPA (alk. 2,7%) to soczyście cytrusowe piwo z minimalnie przebijającą brzeczką. W smaku odzywają się tropikalne owoce, zaś nuty kocie sa obecne, ale moim zdaniem nie natrętne. Pijalność jest wzorowa, a potencjał sprzedażowy wśród ludzi, którzy dobrze wiedzą, że kiedy pada decyzja, żeby jeszcze zamówić ostatnie piwo, to oznacza to, że jednak nie należy tego ostatniego piwa brać – bardzo duży. Bdb. (7/10)

Niezwykle płodny Maltgarden zarzuca lekkim Straight To The Beach (ekstr. 10%, alk. 4%), czyli ‘San Diego session IPA’. Clou tego podstylu polega na dostarczeniu wszystkich wrażeń west coasta wynikłych z mocnego nachmielenia i wytrawnego odfermentowania, tyle że z mniejszą zawartością alkoholu. Nie do końca się to w tym wypadku udało, wszak słodowe nuty kojarzące się w finiszu z wypiekami nie są na miejscu w łest kołscie. Pozostała część w zasadzie gra, bo faktycznie piwo jest mocno aromatyczne, chmielowe, cytrusowe, lekko melonowe i całkiem dosadnie gorzkie. Ma przy tym trochę ciała i generalnie nie udało się stworzyć pozycji niosącej przyjemne, niezobowiązujące orzeźwienie. Nie zgadłbym, że ma tak niskie parametry, co w zasadzie chyba oznacza, że cel został osiągnięty, pomijając subiektywnie odczuwaną cielistość. Niemniej jednak mam wrażenie obcowania z piwem, które stojąc na barykadzie nie do końca wie, czym chce być. (5,5/10)

Pozostając na koniec przy Maltgardenie, Museum Of Classic Beers Saaz Pilsner (ekstr. 12%, alk. 5%) niestety nie utrzymuje bardzo wysokiego poziomu pilsa chmielonego Hallertauerem. Okej – jest stosunkowa pełnia dwunastki, jest podkreślona ziołowść chmielu żateckiego, jest wzmocniona goryczka, jest trochę zboża przy wycofanym profilu słodowym. Kwestią gustu jest słodycz resztkowa – moim zdaniem dosłownie ciut zbyt mocna – natomiast kwestią pewnego niedopracowania są przewijające się motywy marchewkowe. W zasadzie jest to fajne piwo, spodziewałem się jednak czegoś lepszego. (6,5/10)

Przejechałem się dosadnie po Czarnej Owcy, Beer Labie i Harpaganie, do grona producentów, których będę w przyszłości omijał, niebezpiecznie zbliża się Rockmill, zaś po orzeźwienie z tego zestawu najprędzej sięgnąłbym ponownie po wyroby Brovcy, Maltgardena (acz nie wszystkich), Stu Mostów, Nepomucenu, Łańcuta oraz Artezana.

recenzje 2653254669953823746

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)