Bulgar Display of Power 2019 – Nesebyr
https://thebeervault.blogspot.com/2019/09/bulgar-display-of-power-2019-nesebyr.html
Jeśli macie dość plażingu, marynowanych oliwek i mafijnych imprez, to czas przenieść się w miejsce ciekawe pod względem historycznym oraz architektonicznym. Graniczący ze Słonecznym Brzegiem Nesebyr dzieli się na część nową oraz starą. Nowa jest o tyle ciekawsza od Słonecznego Brzegu, że w przeciwieństwie do niego nie składa się w niemalże w całości z hoteli, tylko z budynków zamieszkanych przez tubylców. Są tutaj też hotele oraz plaża, ale jest też uczucie mieszkania wśród miejscowych. Pod względem piwnym jest podobnie do Słonecznego Brzegu, poza dwoma wyjątkami. W stronę Rawdy znajduje się Harry’s Craft Beer Shop, który jednak o dziwo przeoczyłem w trakcie robienia przygotowań do wyjazdu, jest też gdzieś w centrum jakaś restauracja z craftami, co wiem jednak tylko z zasłyszenia.
Tyle część nowa, znacznie ciekawsza jest jednak część stara Nesebyru, czyli grecka Mesambria, jedna z licznych kolonii założonych przez Greków w starożytności od Półwyspu Iberyjskiego po dzisiejszą Gruzję. Wcinający się w morze półwysep połączony wąskim przesmykiem z lądem stałym to jedna z dwóch (obok Sozopolu) perełek architektonicznych na bułgarskim wybrzeżu, która pod względem filozofii umiejscowienia (ale już nie architektury) może wywoływać skojarzenia z poweneckimi starówkami na chorwackim wybrzeżu. Bułgarzy zadbali o to, żeby na małej powierzchni stało – ponoć – 40 cerkwi. Turcy z kolei, pod których panowaniem Bułgarzy musieli przetrwać kilkaset lat, zapewnili obrócenie większości z nich w ruinę, wskutek czego na dobrą sprawę można na półwyspie obecnie znaleźć około kilkunastu cerkwi, w większości w mniej lub dalej posuniętym stadium rozkładu.
Niemniej jednak nawet ruiny warte są zwiedzenia, pomijając już, że większości budynków na półwyspie daleko jest do takiego miana. Wijące się uliczki, częściowo wybrukowane kocimi łbami, flankowane są starymi bułgarskimi domostwami z murowanym parterem i drewnianym piętrem. Uroczych zaułków i restauracyjek jest mnogo, a jak ktoś chce pamiątkę, to sporo jest tutaj rękodzieła – od ikon po ciuchy. I nie wszystko jest produkcji chińskiej bądź tureckiej.
Można tutaj bez przeszkód dostać zarówno Roleksy za 30zł, jak również autentyczne parafernalia z minionego okresu, czy to z ziem rządzonych przez gruzińskiego językoznawcę, czy też austriackiego akwarelistę. Skoro jest podaż, no to musi być też popyt na artefakty w rodzaju pucharów a nawet łyżeczek do cykru z wygrawerowanymi albo odlanymi swastykami, kieliszków wydanych z okazji igrzysk w Monachium w 1938, czy też płaskorzeźb z facjatami Lenina czy Stalina. Zupełnie współczesne kubki z podobizną najsłynniejszego akwarelisty to wręcz jest norma na wielu straganach, I shit you not. No cóż.
Na co trzeba tutaj uważać? Na mafię kantorową (odsyłam do wpisu o Słonecznym Brzegu), na mafię lodową, stosującą przekalibrowane wagi (jeśli lody, za które zapłaciłem niespodziewanie wysoką kwotę faktycznie ważyły pół kilo, to waga ciała chudzielca, który mi je sprzedał, powinna oscylować w granicach 300kg). Być może trzeba jeszcze uważać na kieszonkowców (tego jednak nie wiem), a poza tym warto mieć baczność co najwyżej na mewy-żule, które podchodzą do stolików na żebry w restauracjach położonych malowniczo na wzniesieniu przy zachodnim cyplu Nesebyru, z widokiem na otwarte morze.
Mogę polecić restaurację Nemo z dobrym, domowym żarciem (rybka i szaszłyk naprawdę bdb) i tarasem z widokiem na Słoneczny Brzeg oraz ogrodem z drzewkami cytrusowymi. Nie polecam restauracji Amfora zawiadywanej od lat przez tego samego człowieka przebranego za morskiego wygę – poza kelnerką i widokiem na Słoneczny Brzeg nic tutaj nie zapada w pamięć. Przy portowej części znajdziecie restaurację Mariusz i Mariola (tak z pamięci), w której puszczają polską telewizję (co może być rozumiane zarówno jako zachęta, jak i jako ostrzeżenie), zaś obok jest lokal, w którym oprócz jedzenia są ponoć jakieś crafty. Po względem piwnym warto się wybrać do restauracji Praha. Wprawdzie gulasz z knedlami ponoć średni (w środku śmierdzi generalnie jak w czeskiej jadłodajni, więc lepiej zająć miejsce na zewnątrz), zaś nie mają już w ofercie Svijany Kvasnicaka (mieli siedem lat temu), ale za to Pilsner Trampquell jest tutaj serwowany z kija w optymalnej formie za 10zł. No i obok jest uroczy placyk z kilkoma kawiarniami.
Jest jednak w starym Nesebyrze również miejsce typowo craftowe. Zaraz przy placu zabaw w samym środku miejscowości, przy ulicy Ivana Aleksandra, obok restauracji Kakadu, mieści się mały narożny sklepik. Lakoniczna drewniana tabliczka z napisem „Beer Shop” wyglądała zachęcająco – wszak tutaj właściwie każdy sklep ze spożywką ma w asortymencie piwo, jeśli więc się takowym reklamuje w nazwie, to niechybnie chodzi o rzeczy niedostępne w innych sklepach.
I faktycznie – chłop o aparycji typowego bałkańskiego oprycha (niski, przysadzisty, napakowany, wytatuowany, z kilkudniowym zarostem i włosami tej samej długości, no i lekko kpiącym wzrokiem; tylko okularów szeryfa brakowało) okazał się całkiem sympatyczny i zaopatrzony w piwa, które wprawdzie częściowo były dostępne również w markecie Janet (ponownie odsyłam do wpisu o Słonecznym Brzegu), jednak asortyment wykraczał poza nie, obejmując między innymi kilka bułgarskich marek craftowych.
Poza tym można tutaj zakupić piwa z kranu, do sączenia na miejscu z plastikowego kubeczka – picie w miejscach publicznych w Bułgarii nie pociąga za sobą przykrych następstw natury prawnej. Po poczynionych przez nas zakupach gość nalał nam dwa kubki za darmo. Fajny chłop. Piwa niestety nie, przynajmniej te lane. Veritas Premium Lager, z jedynego browaru restauracyjnego w Burgas, to chlebowo-estrowy, pełnawy, niedopracowany wyrób z delikatną chmielową nutą. Słabe piwo (4/10). Jeszcze słabszy był Britos. Wodnisty, praktycznie bezchmielowy, praktycznie bezsłodowy, praktycznie bezgoryczkowy, aldehydowy śmieciolager. Już nawet Zagorka jest lepsza (2/10). Naprawdę niezły był z kolei wędzony lager Britos Opuszena. Obrazowo smakował jak subtelna szynka z aromatem skopconego drewna na tostowo karmelowej bazie. Nie jest to przegięta wędzonka, ale szacunek za to, że chce im się na tak trudnym rynku próbować z tak wymagającym stylem (6/10).
Przechodzimy do browaru Glarus, który swoją historią sięga 2013 roku, co czyni go jedną z pionierskich marek craftowych w Bułgarii. Długa jak na standardy craftu historia nie uchroniła go jednak przed kilkoma mniejszymi bądź większymi wtopami – ot, strona internetowa jest uroczo rozsypana, z powklejanymi templatowymi tekstami ze skryptu tu i ówdzie. Jako najważniejsi członkowie „teamu”, zaraz po piwowarze, są przedstawieni inwestorzy, przy czym jest uczciwie zaznaczone, że ich właściwie nigdy w browarze nie można zastać – taka mała marketingowa niezręczność. No i jeszcze piwa, które zaprezentowały mi się w zasadzie skrajnie różnie – co wszak oznacza, że nie zabrakło i perełki.
Na początek dwa piwa, które w katalogu browaru pojawiły się kilka lat temu jako pierwsze. Premium Pale Ale jest maślano-ciasteczkowy, lekko jedzie gwoździem, a poza tym jest bardzo wodnisty. To jest takie piwo, które jest bardzo stylowe, a zarazem jest tym rodzajem piwa, na które boicie się trafić w pubie z real ales na Wyspach Brytyjskich (3/10). Niewiele lepszy jest Special English Ale. Ciasteczka, nuty maślane, toffi, ponownie metaliczność, a na dokładkę garść estrów. Taki bieda Spitfire (3,5/10). Jester Pale Ale to piwo nowofalowe, o lekko cytrusowym nachmieleniu na ciasteczkowo-zbożowej bazie. Jest nuta marchewki, w tle akcent siarki i delikatny fenol, a na dodatek jest trochę przegazowane. I co ciekawe – mimo ewidentnej wadliwości jednak da się je pić, w odróżnieniu od miernie wykonanych ejli typu angielskiego powyżej (4,5/10). Glarus Saison został niestety absolutnie zdominowany przez dodatki, czyli kolendrę i kardamon. W zasadzie smakuje jak nieco wodnista, słodkawa korzenna oranżadka. Ktoś tutaj chyba nie zrozumiał idei saisona (3,5/10). Browar wydaje się być dumny z Black Sea IPA, ale doprawdy, nie ma z czego. Cytrusy, trochę ciasteczek, jest i grejpfrut. Niestety, piwo cierpi na nieprzyjemną, łodygową goryczkę, jest przegazowane i trochę fenolowe. Słabe (4/10). A na koniec zapowiedziana perełka. Glarus Porter to świetny, bardzo stylowy reprezentant stylu. Karmel, czekolada, chuchnięcie lukrecji, owoców leśnych i ciemnego pieczywa, ulotna nutka palona, a w posmaku dodatkowo toffi. Nad wyraz przyjemna słodowość, no i sesyjność – takie piwo pasuje jak ulał do ukropu na plaży. Szkoda, że stanowi wyjątek w portfolio browaru (7,5/10).
Przechodzimy do browaru Hills, który ma swoją siedzibę w Peruszticy, na południowy zachód od Płowdiwu. Poza ciekawą szatą graficzną, ten założony przez informatyków browar dysponuje też niemieckim piwowarem z doświadczeniem sięgającym ćwierćwiecza. My oczywiście wiemy, że sam fakt warzenia przez jakiegoś Niemca piwa od 25 lat w ogóle nie musi o niczym świadczyć, no ale na Bałkanach, gdzie niemieckie piwowarstwo ma od dawna bardzo wysokie noty, taka rzecz to niebagatelny atut marketingowy.
No i wprawdzie poziom piw marki Hills jest w porządku, jakkolwiek brakuje piwa, które dałoby się jednoznacznie pochwalić. Taki Hills Pils jest całkiem okej. Mocna goryczka, trochę chleba i ziołowo-cytrynowych nutek chmielowych. Przy niskiej intensywności aromatu wspomniana goryczka jest może trochę odkejona od reszty, ale jest to niezłe piwo codzienne (6/10). Najsłabszy byl Hills Weizen. Mocny goździk, ciut cytrynki, trochę siarki, a nawet – co ciekawe – nuta jaśminu. Jednocześnie ciężko tutaj wyczuć jakiekolwiek owoce. Słabawe (4,5/10). Prostym, fajnym piwem jest Summer Blanche – trochę białego grona, trochę zboża, nutka wanilii (6,5/10). Dobrze wyszedł również Helles Rauch. Wędlinowa wędzonka z szynką w tle, karmelem, a nawet karmelizowaną wiśnią. Raczej delikatne, dobre piwo, mimo akcentu metalicznego (6,5/10). Single Stout całkiem zgrabnie łączy nuty gorzkiej czekolady, ziemi, borówki oraz lukrecji. Piwo jest lekko kwaskowe, wytrawne. Sesyjne, dobrze wchodzi (6,5/10).
Powracając na koniec do samego Nesebyru – czy jest to miejsce warte odwiedzenia? Jak najbardziej, starówka jest bardzo ładna i klimatyczna. Czy jest to miejsce tchnące bułgarską autentycznością? Cóż, jeśli drobne oszustwa na turystach (kantory, lodziarze) uznajemy za miejscowy folklor, to owszem. Jeśli wierzymy w to, że fundusze inwestycyjne wcale nie są jedną wielką maszynką służącą przejadaniu ciężko wypracowanych oszczędności klientów przez banki, to i pewnie bezproblemowo uwierzymy w autentyczność tego miejsca. Ale tak między Bogiem a prawdą, to jakie wybitnie turystyczne miejsce jest w pełni autentyczne? Plac świętego Marka? Pola Elizejskie? Centrum Barcelony? Wolne żarty. Nesebyr jest z pewnością ciekawszy od złożonego niemal wyłącznie z hoteli Słonecznego Brzegu, to powinno nam wystarczyć.
Osobliwością miejsca jest jego specyficzna bałkańska rubaszność. Czy to kubki z mordami największych zbrodniarzy, czy to festiwal folku... znaczy się chalgi z rozstawionymi wzdłuż drogi prowadzącej na półwysep grilami, gdzie na ruszcie kręcą się świniaki, po czym są rąbane na kawałki na widoku. I tak jadąc ciuchcią ze starówki, mając w pamięci srebrne łyżeczki z hakenkrojcem, mijając prosiaki ze wbitymi w bok tasakami, w akompaniamencie orientalnego wycia ze sceny faktycznie można powiedzieć, że czuć w tym pewną autentyczność, która nie wydaje się wynikać z chęci bycia krawędziowym, tylko wrodzonego braku dbałości o cudzą opinię. Bardzo mnie ciekawi, jak to zjawisko jest odbierane przez turystów z zachodu.
Niezależnie od tego, jeśli chcemy zażyć niezmąconej turystyką bułgarskiej autentyczności, to lepiej niż do Nesebyru wybrać się na prowincję albo do miasta. Ja wybrałem Burgas, o którym napiszę w następnej, ostatniej części relacji z Bułgarii, już niebawem.
Pierwsza część: Bulgar Display of Power 2019 - Słoneczny Brzeg
Następna część: Bulgar Display of Power 2019 - Burgas
No z tymi oszustwami to potwierdzam. Mnie jeszcze ocyganili w piekarni na jakieś drobne i chcieli oszukać przy tych "ciuchciach" co jeżdżą tam po drogach. A tak poza tym to nessebar dużo fajniejszy od słonecznego brzegu
OdpowiedzUsuń