Polskie piwa z viagrą
https://thebeervault.blogspot.com/2016/09/polskie-piwa-z-viagra.html
Skoro w dzisiejszych czasach baba z brodą nie robi już na nikim wrażenia, no to nie powinna dziwić konstatacja, że konwencjonalne interpretacje piwnych stylów w wykonaniu rodzimych craftowców stają się coraz bardziej rzadkie, miejsca ustępując piwom często opartym o istniejące style, ale okraszonym mniej lub bardziej niespodziewanymi dodatkami. Kwestia nastawienia konsumentów, którym już nie wystarcza „och nie, kolejna nudna ipaaaa...” i muszą mieć koniecznie coś dodanego – czy to zwykłe chili czy też coś pokroju wyciągu z rogu jednorożca maczanego w salsie ze szczęśliwego kurczaka. Zacząłem sobie recenzje takich piw gromadzić z boku, aż całość urosła do rozmiarów owczej trzody na hali bacy z Frydmana, no i stwierdziłem, że skoro publikuję ostatnimi czasy raczej rzadko, to za to jak już – to dobrze. Tak więc...
Gdyby ktoś cztery lata temu wyskoczył z piwem z dodatkiem owocu cupuacu, to szaleństwu na scenie craftowej nie byłoby kresu. No chyba że byłoby zgoła odwrotnie i browar zostałby zmieszany z łajnem niczym Jagiełło za swoje pomelo. Jakby nie było, Losy Świata (ekstr. 12,5%, alk. 4,9%), pale ale z browaru Bednary, ma w składzie właśnie owoc cupuacu. Wiki podpowiada, że to jakiś owoc kakaowca. Zanim jeszcze przeczytałem, co to takiego właściwie jest, moje zmysły zarejestrowały z jednej strony chmielową mangowość (od mango, nie od mangi) i wyraźną pomarańczę, a z drugiej coś dziwnego. Jak rodzaj czekolady, ale o wyrazistej owocowości, która manifestuje się w sposób pikantny. Owocowość, ale pełna przypraw. Biały pieprz, curry, kmin rzymski – sporo się tutaj dzieje. I to wszystko przy umiarkowanej lekkości i goryczce na poziomie APA. APA z przyprawową czekoladą z kawałkami pomarańczy. Bardzo ciekawe i bardzo smaczne piwo. (7/10)
Jedno jest pewne – masoneria stojąca za kontraktowcem Golem ma dostęp do dobrego mango. Oto piwo Etz Chaim (ekstr. 16,5%, alk, 7%), co tak naprawdę znaczy ponoć „obecny papież jest jednym z nas”, łest kołst ajpa z dodatkiem amchuru vel sproszkowanego mango. Po początkowym buchu granulatu piwo pachnie już tylko mango i żywicą. Ale jest to mango nie tyle typowo nowofalowo-chmielowe, co soczysto-owocowe. Czyli ten proszek z mango sprawdza się dobrze jako aromatyzator typu instant, ale i chmiele zostały odpowiednio dobrane. Bardzo lubię mango, więc nie przeszkadza mi taka dosadność. Co bym jednak może zmienił, to cierpkość smaku. Jest to jednak mankament w zasadzie mało istotny, więc oba kciuki idą w górę. Nawet mi nie przeszkadzają rozsiane w małych ilościach akcenty siarki. (7/10)
Odnoszę wrażenie, że kiedy Wrężel robi piwo z nietypowym dodatkiem, to wali go od razu tyle, że piwo bazowe staje się niemalże niewyczuwalne. Tak było z Saison IPA, tak jest z Misiem Wojtkiem, tak również jest z Aframon Saison (ekstr. 15,5%, alk. 6,3%). Poza tytułowym aframonem wylądował w piwie kardamon zielony oraz skórki cytrusów. No i piwo jest mocno kardamonowe, mocno pieprzne, co najwyżej śladowo cytrusowe, a wtórne ale nad wyraz dosadne, wręcz dominujące skojarzenie to imbir. W smaku to samo, śladowa słodowość to wszystko spina, a w finiszu oprócz przypraw pałęta się w tle również mało przyjemny fenol. Ostre, męczące piwo, brakuje mu finezji, jest na jedno kopyto. (4/10)
Jak piwo jest nazwane Kawa i Papierosy (ekstr. 12%, alk. 4,8%), to przynajmniej od razu wiadomo, czego producent chce żeby się po jego produkcie spodziewać. W tym wypadku mamy do czynienia z piwem wykoncypowanym przez piwowara domowego Tomka Sygułę (Browar Leśniczówka), wcielonym w rynkowe życie przez krakowską Piwowarownię. W piwie wylądowała etiopska kawa oraz tytoń fajkowy, jest więc nietypowo. Bardzo nietypowo. Tytoń fajkowy można wyczuć bez problemu, przy czym manifestuje się w sposób przynajmniej w małej części pokrewny mentolowemu, bukowa wędzonka zapewnia dodatkowy element kojarzący się z rozgrzanym drewnem, a kawa... cóż, kawy zbytnio nie czuć. Głęboko w tle przewija się owocowa nutka chmielowa. Z papierosami nie chce mi się to w sumie wcale kojarzyć, ale może to dlatego, że sam palę fajkę, a szlugami gardzę. Co do palenia, to właśnie – jest to motyw który via wędzony słód kojarzy się nie ze świeżym tytoniem, tylko takim już zapalonym. Muszę powiedzieć, że szczególnie w smaku to zespolenie wędzonego słodu i fajkowego tytoniu świetnie funkcjonuje i daje człowiekowi nieobeznanemu z paleniem fajki dobry powód, dlaczego powinien (prawie) wszystko rzucić i zacząć palić fajkę. Posmak jest też jak po paru buchach, a język się trochę jeży (tak jak w przypadku inhalacji dymu; czyżby to właśnie kawa była odpowiedzialna za ten kwasek?), w czym mocno przypomina kingpinowe Aficionado. Można powiedzieć, że Kawa i Papierosy to jednak mniej finezyjne piwo, bo nuty tytoniu pochodzą w nim od tytoniu a nie od innych, skompilowanych odpowiednio dodatków. Można również powiedzieć, że posmak a la osadzający się w gardle, suchy tytoniowy dym to też jest lekka przesada, ale to piwo miało pewnie takie być. Takie, czyli prowokujące. Mi bardzo podeszło, szanuję więc nie tylko za pomysł, ale i za wykonanie. (7/10)
Drugim piwem z ‘domowej’ serii Piwowarowni jest Forest Damp (ekstr. 14%, alk. 6,1%), ajpa z dodatkiem świeżych pędów sosny. Te ostatnie sprawiają, że piwo pachnie trochę jak Boże Narodzenie, co świetnie się komponuje z ajpową, cytrusowo-żywiczną podstawą. Jest miękkie, raczej wytrawne i smakuje tak, jakby człowiek dosłownie żuł igły sosny. Dla niektórych z pewnością przesadzone, mi z kolei te zielono-iglaste klimaty jak najbardziej odpowiadają. Bdb. (7/10)
APA i trawa cytrynowa to połączenie, które w założeniach rokuje dobrze. Bednarowe Igraszki Palczatki (ekstr. 12,5%,alk. 5,1%) to niestety piwo, w którym na rokowaniach się kończy. Słodowość nieco chlebowa w stronę karmelową, połączona z tanią landryną to nie jest to, czego się spodziewam po piwie w założeniach rześkim. Trawa cytrynowa owszem, jest odczuwalna, ale w tym męczącym, średnio gorzkim piwie pełni funkcję kwiatka do kożucha. Nie jest złe, ale pije się je bardzo wolno, niejako przy okazji, nie odczuwając z tego większej przyjemności. (5/10)
Nietypowymi dodatkami w Pop-Up Aeropress (ekstr. 13%, alk.) są morele oraz cascara, czyli łuski kawy. No i jeszcze skórka cytryny. Cascarę czuć trochę, morele bardziej, cytrynę w zasadzie wcale, za to belgijskie drożdże FM-25 dały piwu fajną nutkę papki bananowo-brzoskwiniowej. Problemem jest z jednej strony nikłe nasycenie, z drugiej mimo pikantnej nutki w finiszu ogólnie mdławy wydźwięk piwa. Nie pozostaje mimo swojej nietypowości z pijącym na dłużej. Zbyt średnie, żeby było niezłe. (5,5/10)
Grodziskie z wędzonym boczkiem i solą? Czemu nie? Fabrykanckie Świnie (ekstr. 7,5%, alk. 2,8%), kolejne przekraczające granice dzieło łódzkiej Piwoteki, pachnie jednak na pierwszym planie dymem z ogniska, który płynnie przechodzi w słodycz wędzonej śliwki. W końcu pojawia się też boczek, ale na dalszym planie, i w dodatku w wersji słodko-przegrychowej, ze względu na wspomniane słodkie nuty. Pierwszy łyk potwierdza, że piwo jest bardziej słone od większości gose, jakie piłem. Z czasem i boczek wychodzi coraz bardziej, szczególnie w aromacie i posmaku. Zgaduję, że chudy to on nie był, bo posmak to czysty świński tłuszcz. Mniam! W końcu dominuje. Nie wiem nawet, jak ocenić to piwo. Odjechane jest po całości. Całkiem w porządku smakowało, ale sam fakt skosztowania czegoś tak dziwnego jest mi wart więcej niż ocena smaku wskazuje. To jest piwo na miarę Freigeista. (6/10)
Owocem współpracy Browaru Spółdzielczego oraz Gzuba jest rzecz jasna silnie owocowe piwo, hue. Złodziejskie (ekstr. 13%, alk. 5%) to żytnia APA z dodatkiem różowego pieprzu. No i faktycznie – nieco orientalna korzenność tej przyprawy świetnie pasuje do chmielowych cytrusów. Te nuty nie idą obok siebie, one są zespolone w apetyczną całość. Piwo jest wspaniale oleiste od żyta, lekko pikantne i mięciutkie. Cytrusowo-chmielowe, lekko korzenne, trochę czerwono-owocowe w sposób, który skojarzył mi się z angielskim ponczem. Goryczka jest raczej umiarkowana, co pasuje do całości, zaś pijalność – otóż pijalność jest rewelacyjna. Nie spodziewałem się takiej petardy. (8/10)
Black Wind (ekstr. 13%, alk. 4,6%) jest pokazem umiejętności tak Pracowni Piwa, jak i Masona z Jabeerwocky. Wspólne piwo, milk stout z dodatkiem skórki pomarańczy i grejpfruta, to dokładnie ten twist, którego zwykle mlecznym stoutom brakuje. W aromacie jest bezskórkowo, standardowo, palono-czekoladowo, lekko kawowo-mlecznie. Dopiero po kilku łykach i w aromacie odzywa się zupełnie niemrawa cytrusowa nuta, którą de facto można pominąć. Ale właśnie – skórki robią robotę w smaku, w którym to gładkie piwo jest ożywiane w delikatnie kawowym finiszu nutą skórkowo-cytrusową. Nie ma miejsce na nudę – ten milk stout nie usypia, ale pobudza do działania. (7,5/10)
Oryginalnym piwem popisał się jakiś czas temu świętochłowicki Reden (obecnie ReCraft). Bizon Bock (ekstr. 19%, alk. 7%) to weizenbock refermentowany drożdżami szampańskimi. Efektu szampańskiego wprawdzie raczej nie czuć, za to jest to bardzo dobry wajcenbok z dominantą świeżych śliwek podkreślonych delikatną wędzonką, goździkową pikantnością dla balansu oraz zielonymi nutami, które faktycznie mogą budzić skojarzenia z Żubrówką (do piwa dodano tę słynną żubrową trawę), choć na szczęście tylko częściowo i nie natrętnie jak u Piwojada (o czym parę piw niżej). Z jednej strony jest pełne i słodkie, z drugiej balansowane lekkim kwaskiem. Bardzo smaczne. (7/10)
Kingpin Muerto BA (ekstr. 16,5%, alk. 7%) zdecydowanie zyskał na leżakowaniu w beczce po rumie. Kwasek rokitnika wysunął się naprzód, łącząc się z nieco jabłkową owocowością, baza słodowa ładnie się ułożyła i zyskała nutę brązowego cukru, a dynia z kolei przechodzi gładko w mokre drewno, arrr. Przy tym i wylazło bardzo subtelne utlenienie w postaci nutki sherry. Fajnie się to pije, nie muli, jest miękkie, nie ma typowej, uwłaczającej mi przyprawowości pumpkina, słowem – jest to póki co najlepszy pumpkin ale jakiego piłem. Nawet jeśli dość nietypowy. (7/10)
Wspólne dzieło Piwoteki oraz Antybrowaru o nazwie Projekt Piwoteka dzieli piwoszy. Ja należę niestety do tych, którym ten ‘white chocolate ale’ w ogóle nie podszedł. Poza głównym aktorem przewijają się w tym piwie nuty owocowe, ale trzon stanowi stara czekolada, pokryta białym nalotem, Wróć, bardziej jeszcze stary wyrób czekoladopodobny, pokryty białym nalotem. I kurzem – odnotowałem efekt wejścia do zakurzonego pomieszczenia, duszący aromat. W smaku jest już trochę inaczej, rzecz wywołała u mnie skojarzenia z polskimi pralinkami wypełnionymi masą o kolorze toffi – nie jestem w stanie sobie przypomnieć ich nazwy. Piwo jest wprawdzie słodkawe, ale nie zaklejające, mimo cukru pudru w posmaku. Mnie to piwo zmęczyło. (4,5/10)
Było już co najmniej jedno polskie piwo z dodatkiem cykorii. Był to Czarny Dąb z Konstancina, ale to już dawno temu było i nieprawda. Ponoć. Chickorious z Fabryki Piwa to dry stout z dodatkiem cykorii, co sprawia że pachnie kawą zbożową, ale i gorzką czekoladą, lukrecją, a nawet pumperniklem. Pachnie tak, jak ciężkie, pełne piwo. Smakuje jednak wytrawnie, lekko cierpko, cienko i pustawo. Cykorię można wyczuć i dokłada swoją cegiełkę do ogólnego wrażenia wytrawności, zaburzając balans, co kulminuje w cierpkawym, ziołowo-wytrawnym finiszu. Bardzo specyficzne piwo, które mi nie podeszło, mimo śladów suszonej śliwki w posmaku. (4/10)
W tym zestawieniu nie mogło zabraknąć browaru Hopium, który ma same dziwne piwa w asortymencie. Grejf Charls (ekstr. 14%, alk. 5,8%) akurat jest piwem wzbogaconym o skórki różowego grejpfruta. No i rzecz jasna dominuje tutaj właśnie grejpfrut, trochę kwiatowo-perfumowy i trochę mydlany, jak w radlerze. Ostrawe nutki, które się przez tę niezbyt atrakcyjną nadbudowę przebijają, wydają się być pochodzenia alkoholowego. Niezbyt fajnie to wyszło. (4,5/10)
Konwencjonalna pszenica to widocznie według niektórych trochę za mało, tak więc SzałPiw wrzucił do Modrakowego Bambra (ekstr. 14%, alk. 4,8%) wiśnie oraz sok z wiśni. W aromacie jest bardzo owocowo, przy czym wiśnie nie robią na mnie wrażenia syropu na kaszel, no i mają estrowych towarzyszy. Na tym odcinku piwu brakuje intensywności. Nadrabia ten niedostatek w smaku, który jest bardzo rześki, rzecz jasna owocowy, i tylko delikatnie niedogazowanie mąci ogólny efekt, choć po rachitycznej pianie spodziewałem się większej klapy pod tym względem. Dobre, proste piwo. Wolę jednak konwencjonalne pszenice, o ile są rzeczywiście udane. (6,5/10)
Piwojad obrał drogę warzenia piw z dodatkami. Póki co jednak moim zdaniem niezbyt im to wychodzi, czego dobrym (a więc niezbyt smacznym) przykładem jest Citrus Rosemary Sweet Saison (ekstr. 14%, alk. 5,3%). Analitycznie nozdrza rejestrują rozmaryn, grejpfrutowe landrynki i sok z cytryny. Syntetycznie miałem jednak również skojarzenia z piernikiem oraz marginalnie – mimo braku mięty jako takiej – z zapachem w świeżo otwartym pudełku After Eight. Delikatny fenol zdradza belgijski rodowód piwa, a słodycz czyni zadość określeniu na etykiecie. Dla mnie piwo jest za słodkie, przyciężkawe. Dla niektórych kobiet pewnie będzie w sam raz. Nie jest więc technicznie złe, po prostu rozjechało się z moim gustem. (4/10)
Z czystej ciekawości sięgnąłem po kolejnego dziwoląga od Piwojada – Bison Grass Peppermint Saison (ekstr. 14%, alk. 5,3%). Po odkapslowaniu od razu skojarzyłem, że nie był to dobry pomysł. Otóż wnet wróciły wspomnienia pewnej imprezy za czasów studenckich, a raczej reminiscencje pokonsumpcyjnych, porannych przebojów żubrówkowych, jakie miałem dzień po. Ciekawe swoją drogą, że obrzydzenie do Żubrówki wydaje się być w moim wypadku po zaledwie jednej takiej akcji wpisane na amen. W każdym razie, nuty trawy żubrowej są w tym piwie na pierwszym planie, podczas gdy mięta funkcjonuje jedynie jako uzupełnienie tła. Ponieważ piwo dysponuje również wyraźną owocowością, w zapachu kojarzyło mi się to z drinkiem Żubrówka+sok jabłkowy (to się chyba nazywało tatanka). Tyle jeśli chodzi o aromat, bo wrażenia smakowe są zgoła odmienne. Na tym odcinku do głosu dochodzi specyficzna korzenność i piwo jako całość smakuje frapująco podobnie do piernika. Przy tym jest słodkawe, ma trochę ciała i robi nieco zawiesiste wrażenie, więc ujdzie jako piwo deserowe, mimo że balansuje to chłodzący posmak mięty – i tutaj rzecz jasna wystąpił lekki efekt After Eight. Trzeba tylko bardzo lubić Żubrówkę i pierniki. Mi nie podeszło wcale, ale dla równowagi dodam, że moja żona określiła go mianem pysznego. (4/10)
Kooperacyjny, kingpinowo-freigeistowy Gosebuster (ekstr. 12%, alk. 4,7%) to piwo bardzo dziwne. Jest zapach morza i zapach ziół. Jest subtelna kolendra i łagodny karmel. Jest lekki kwasek, ale i balansująca gładkość laktozy. Są delikatne owocowe nutki, ale i subtelna trawa oraz witamina C w finiszu. Jest wreszcie słonawy posmak, pokrewny lukrecji salmiakowej, cierpkawy. Z cała pewnością warto to piwo spróbować, jest niezwykłe i zapada w pamięć. (7/10)
Zwykła APA to ponoć banał, tak więc Piwoteka porwała się na apę z dodatkiem skórki i soku limonki. Limonka Hooligans (ekstr. 12,5%, alk. 5,1%) ma w składzie chmiele Citra, Mosaic i Cascade, ale piwo zostało tak zdominowane przez limonkę (sok, skórkę, a nawet liście), że pachnie bardziej jak radler. Na szczęście jednak nie smakuje jak radler. Nieco lżejsze niż ekstrakt pozwala podejrzewać, przyjemnie kwaskowe, średnio gorzkie i fest limonkowe. No i rześkie w pieron, więc założenia udało się wcielić w życie. Jednowymiarowe, ale i bardzo fajne piwo. (7/10)
Takie czasy, że nawet saison najwidoczniej uznawany jest przez niektórych za banał. Moszaw (ekstr. 12,5%, alk. 6,1%) to saison od kontraktowego Golema. Saison z dodatkiem pokrzywy. No i co my tutaj mamy – otóż mamy pikantnego, saisonowego fenola, nutę siana, trochę jasnych, owocowych estrów, białe grono, wytłumione nutki chmielowe, mamy też dziwną nutę, która skojarzyła mi się z papryczką jalapeno (sic!) i może to być właśnie ta pokrzywa. Herbatkę z pokrzywy piłem kiedyś, ale nie zapadła mi w pamięć nic a nic niestety. Głębokie odfermentowanie z jednej strony uszczupliło ciało piwa, ale bardzo przyjemna oleistość żytniego słodu służy tutaj za kontrę. Piwo pije się szybko i ze smakiem. Polecam. (7/10)
Jeśli piwo w stylu IPA chmielone jest tylko Magnumem, to można być pewnym nadciągającej katastrofy. No chyba że tak jak Samurai Rebellion (ekstr. 14%, alk. 5,7%) jest jeszcze doprawione jaśminową senchą. Wypada mieć więc nadzieję, że ta herbata zaznaczy dobitnie swoją obecność. I faktycznie, pierwszy buch to jaśmin, co zrazu przywołało wspomnienia z wypadu do Czarnogóry jakieś sześć lat temu, gdzie w ogródku gospodarza właśnie kwitnął ten kwiat. Jaśmin miesza się tutaj z zaparzoną zieloną herbatą, a z drugiej strony również jednak z mocno zbożową nutą, za którą nie przepadam. Kolejnym aspektem wartym zaadresowania jest nie do końca przyjemna zawiesistość piwa, podkreślona dodatkowo przez śladowe nagazowanie. Cierpkawa goryczka Magnuma jest zaś zmieszana z delikatnymi taninami i posmakiem zielonej herbaty. Słabe piwo, nawet bardzo, mimo ciekawego pomysłu i fajnych nut jaśminowych. Szkoda, bo ostatnimi czasy Raduga miała swoje wzloty. To nie jest jeden z nich. (4/10)
Mam taką przypadłość, że liść kaffiru frapująco mi się kojarzy z geranium oraz różą. Może inni też tak mają, może nie, nie wiem. Nie jest to w każdym razie skojarzenie złe, tyle że osobliwe. No i Antipasti (ekstr. 14,5%, alk. 6%) z Antybrowaru to jest takie właśnie ziółko – ajpa doprawiona liśćmi kaffiru oraz miętą. Co do liści już się wypowiedziałem. Mięta z kolei ma w tym piwie przyjemnie chłodzący charakter i tak jak mięta syryjska w Misiu Wojtku kojarzyła mi się z sosem do baraniny, tak w Antipasti mięta kojarzy mi się bardziej z Mentosami, a posmak to już stare, dobre After Eight. Ponownie. Przyprawy dominują, przy czym mięta jest silniejsza od kaffiru, a z kolei bez kaffiru to piwo mogłoby wyjść mdłe. W takiej konstelacji dodatki wydają mi się być odpowiednio odmierzone i mimo że tłumią ajpę w tej ajpie, to mi to piwo w takiej uproszczonej wersji odpowiada. Dobra robota. (7/10)
Po co robić konwencjonalną wheat ajpę, skoro można ją nazwać white ajpą, ale zamiast kolendry i skórki gorzkiej pomarańczy wrzucić ryż i liście bambusa? Ten ryż to ja rozumiem (zwiększa wytrawność), ale liście bambusa wydają się być tylko zabiegiem marketingowym. Jakby nie było, Yam Yam (ekstr. 15%, alk. 5,4%) od kontraktowca Deer Bear ładnie pachnie cytrusowo-multiwitaminową mieszanką, choć znalazło się i miejsce dla landrynki oraz subtelnej siarki. W smaku jednak mimo ryżu w zasypie panuje przyjemna pełnia, lekka słodycz i soczyste nachmielenie, a wspomniane wady nie przeszkadzają. Piwo jest przyjemnie miękkie i wręcz puszyste, tylko goryczka mogłaby być odrobinę bardziej intensywna. Bdb. (7/10)
Szok i niedowierzanie. Tyle polskich piw, a poleciłbym bez wahania ponad połowę z nich. Czy to oznacza, że stosowanie dodatków vel swoiście pojmowana augmentacja piwnych stylów powinna być ścieżką ku której powinni się zwrócić producenci polskiego craftu? A może wniosek jest jeszcze inny – że rodzimi craftowcy na samych podstawach rzadziej trafiają w cel niż wtedy, kiedy decydują się na stosowanie tego typu ‘viagry’? Próbka jest za mała, żeby udzieliła nam odpowiedzi na te pytania, które jednak same w sobie są moim zdaniem całkiem ciekawe.
Niejednokrotnie pisałem, że wpis o jednym piwie jest dla słabych, ale 25 Panie? Generalnie, z tego co piłem, miałem podobne odczucia - poza White Chocolate z Piwoteki (mi bardziej podeszło) i Gosebustera z Kingpina (a to kompletnie mi nie siadło).
OdpowiedzUsuńWpis imponujący.
Jak się tworzy zator, to trzeba przepchać na raz ;)
Usuń