Loading...

Lwów. Miasto snów. Część 2


Lwów zaprezentował mi się jako miasto skrojone na potrzeby sybaryty. Multum pierwszorzędnych, niedrogich restauracji, wszędzie dobra i tania kawa, świetna wódka, czasami nawet dobre piwo. Tego ostatniego trzeba się wprawdzie trochę naszukać, ale cierpliwość i poświęcenie zostaną wynagrodzone.

Pierwszą część relacji zakończyłem omówieniem wyrobów średnich lotów craftowca Kumpel. Naprzeciwko Kumpla z kolei mieści się ogromny brewpub Stargorod. Sądząc po stronie internetowej, kreuje się na browar w czeskim stylu, z czeskim piwowarem i czeskimi piwami. Patrząc do wnętrza, to nie wiem. Żeby wejść do budynku, trzeba przejść przez spore podwórze, latem zapewne zastawione stolikami. Wewnątrz mieści się portiernia, skąd śliczna jak z obrazka dziewczyna zaprowadziła mnie do stolika, umieszczonego w ogromnej hali, w której z zawieszonych pod stropem głośników leciał Sting i rzeczy pokrewne. Pośrodku było sporo ław ze stołami, po bokach ściany były metodą płaskorzeźby wymodelowane w ciąg kamienic, w stylu od Sasa do Vaclava. Taki kicz, który nie przeszkadza. Warzelnia stoi wyeksponowana w miejscu centralnym, a przed nią mieści się scena z siedmiometrową rurą do pole dance. To mi się bardzo spodobało. Po lekturze recenzji oburzonych polskich turystów na guglu dowiedziałem się, że wieczorami w browarze mają miejsce biesiadne zabawy i pokazy striptizu. Szkoda, że o tym dowiedziałem się dopiero po powrocie do domu, w związku z czym nie miałem okazji, żeby oburzyć się osobiście.

Browar był już ozdobiony na halloween, choć kupa czarnych szmat zwisających gdzie popadnie, z powsadzanymi tu i ówdzie kościotrupami, robiła wrażenie Piratów z Karaibów w wersji czeskiej, legendarnej niczym czeskie szanty. Dość kiczowate było to wszystko, generalnie mało widziałem w życiu tak mało czeskich miejsc jak ten lokal. Co niekoniecznie jest wyrazem dezaprobaty, biorąc pod uwagę typowe czeskie knajpy. Z drugiej strony soljanka była dobra, a jedna z kelnerek wpakowała chyba wszystkie napiwki w chirurga specjalizującego się w piersiach, co z lubością eksponowała. Litrowe piwo kosztuje tutaj 10zł, tyle samo dałem za zestaw degustacyjny 4x200ml. Śmiesznie tanie tu jest wszystko. Piwa były jednak średnie. Desyatka mocno wodnista, lekko słodowa, z rachityczną goryczką. Bez wad, ale i bez substancji (4/10). Lager bardziej słodowy, chlebowy, z mocniej podkreśloną goryczką, lekko piwniczny. Niezły (6/10). Czernoe mało intensywne, wyraźnie rodzynkowe, trochę śliwkowe. Brak nut palonych, mało karmelu, czuć głównie susz owocowy, słodycz bardzo delikatna. W połowie drogi między dunkelem a koźlakiem, bo obok tmavego to nawet nie stało. Ale – naprawdę niezłe (6/10). Pszenicznoe to zagwozdka, bo pachnie brzeczką i zbożem, trochę chlebem. Mało intensywne, brak nut przyprawowych i owocowych. Zapewne lager z pszenicą w składzie. Taki sobie (4,5/10).

Stargorod polecam albo ludziom, którzy mają zamiar spędzić we Lwowie więcej czasu albo niepoprawnych kompletystów turystyczno-piwnych. No i rzecz jasna tych, którzy nie oburzają się na pokazy na rurze. Albo się oburzają. W sumie zawsze jest lepiej oburzyć się własnymi oczami miast cudzymi.

Kontynuując tematykę kulinariów, przechodzimy kilkaset metrów dalej, na drugą stronę zachowanej części murów miasta, bardzo ładnych zresztą. Tutaj mieści się knajpa o swojskiej nazwie Mięso i Sprawiedliwość, nazwie zupełnie słusznie sugerującej, że jest dokładnym przeciwieństwem raju wegetarian. Knajpa rustykalna, wyłożona drewnem, ze sporymi witrynami, oparta o wewnętrzną stronę murów. Wchodząc przechodzi się obok kuchni, czyli ogromnego grilla, na którym skwierczą szaszłyki. Ściany są wyłożone narzędziami do tortur, a rachunek jest podawany w ten sposób, że kelner przynosi go na pieńku, po czym wbija w tenże pieniek toporek, wykrzykując gromkie „HA!” Co rzecz jasna jest przesłodkie, kiedy nie robi tego kelner, tylko urocza, filigranowa kelnerka w getrach.

Już koło południa w sobotę miejsce było pełne ludzi, i to z dobrej przyczyny. Otóż słuchajcie – jak będziecie we Lwowie i lubicie jeść mięso, to obowiązkowo trzeba tutaj wstąpić na szaszłyk wołowy, który wszamałem na sobotnie śniadanie. Za równowartość 30zł dostaniecie trzy kawały mięsa tak soczystego, tak delikatnego, że żadna, podkreślam, żadna polędwica wołowa, jaką dotychczas jadłem, nie była taka delikatna. A to przecież był "zwykły" szaszłyk, a nie polędwica. W dodatku mięso jest pieczone na otwartym ogniu, wskutek czego jest lekko podwędzone.

To było takie dobre, że łzy wzruszenia mi napłynęły do oczu. Powaga, nie ściemniam, to nie jest licentia poetica. Naprawdę miałem łzy w oczach, takie to było dobre. Po raz pierwszy z powodu jedzenia. Do tego wychyliłem kielich Zenyka z Pravdy. Fajne, lekko cytrusowe piwo z miękką podbudową słodową, subtelnie  trawiaste. Lekkie, ale wystarczająco aromatyczne. Smaczne, w sam raz na śniadanie (6,5/10).

Wołowina na prawie takim samym poziomie jest serwowana na samym rynku w Teatrze Piva Pravda. Teatr Piva to nie jest nazwa świadcząca o megalomanii. Otóż najbardziej utytułowany ukraiński craftowiec zajmuje całą kamienicę na samym rynku, podpiwniczoną oraz wydrążoną pośrodku od parteru w górę, pełną galerii oraz czerwonych, metalowych, scenicznych stelaży. Industrial w dobrym kierunku tutaj poszedł. Całość jest tak ogromna, że robi piorunujące wrażenie. Wieczorami odbywają się tutaj koncerty, a piwo leje się strumieniami właściwie przez cały dzień. W obrębie kamienicy znajduje się również sklep z piwami Pravdy oraz gadżetami piwnymi, a kiedy człowiek wieczorem jednak ma ochotę pogadać zamiast słuchania muzyki na żywo, to może się udać do piwnic, co też w sobotę uczyniliśmy. Lokal jest restauracją, tak więc, jak to we Lwowie, można się tutaj nie tylko napić craftu, ale w dodatku pysznie zjeść. Żebro wołowe tak na przykład było tak kruche, że wręcz rozpadało się po szturchnięciu widelcem. Do tego autorski sos barbecue i mamy pełnię szczęścia. 30zł za obiad to sporo jak na Lwów, ale jest to danie ze wszech miar godne polecenia. Absolutna rewelacja!

Piwnie było całkiem ciekawie. Przyjemną niespodzianką okazał się na przykład Pravda Kölsch. Przyjemnie słodowy, delikatnie owocowy, umiarkowanie gorzki. Aromatyczny i bardzo pijalny, bdb (7/10). Amber Ale Chervoni Ochi to opiekane, lekko owocowe piwo z nieznaczną nutką żelazną i ziemistą w tle. Mimo delikatnych wad, jego dosadne, owocowe nachmielenie i podkreślona goryczka czynią je piwem bardzo pijalnym. Bardzo mi smakowało (7/10). Belgijski ejl Toi Szto Proiszov Kriz Vogon jest piwem przyjemnym, subtelnie owocowym (morela, lekki banan), dosadnie przyprawowym (głównie goździk), wyraźnie gorzkim i pijalnym. Wolę bardziej owocowe podejście do stylu, ale technicznie bez zarzutów (6,5/10). Fresh Hop Pilsner jest sprzedawany w zielonych butelkach, ale ten na miejscu nie zdąży się jeszcze wskutek tego chwytu zepsuć. Piwo mocno zielone, ziołowe, chmielowe, z podkreśloną goryczką. Faktycznie pachnie i smakuje niczym prosto z zielnika. Dobre (6,5/10). Na koniec rozpiliśmy dużą butelkę flagowego RISa browaru, czyli Vid Sanu Do Donu. Piwo banderowskie, z nazwą odnoszącą się do koncepcji Wielkiej Ukrainy (wystarczy spojrzeć na mapie, w obrębie których państw znajdują się biegi Sanu i Donu), ale cóż. Piwo lekko wadliwe, z nutką żelazną i echem sierści psa, ale po kilku momentach wady odsuwają się praktycznie w niebyt i zostajemy z intensywną gorzką czekoladą, lekką wanilią i bardzo przyjemnymi nutami owocowymi. Polecałbym, gdyby nie ta nazwa (7/10).

Do Pravdy warto więc przyjść na piwo, dla samych widoków, no i dla jedzenia. Jest jednak pewien szkopuł. Poznany po powrocie do domu, mieszkający pod Bielskiem Ukrainiec ze Lwowa żachnął się, że do Pravdy w życiu by nie poszedł, bo co roku ileś osób jest hospitalizowanych po zjedzeniu tamtejszej strawy. Ostatnim razem ponoć kilkanaście osób naraz. Tak więc może jednak unikałbym dań z surowym mięsem, surowym jajkiem, mielonką oraz rybą. Tak na wszelki wypadek.

Jedząc w różnych miejscach Lwowa doszedłem w końcu do wniosku, że musiałbym mieć niewiarygodnego pecha, żeby w tym mieście zjeść źle. Ot na przykład w multitapie Zalizyaka, do którego trafiliśmy przypadkiem, bezowocnie szukając Varki. Żeberka wieprzowe pieczone na otwartym ogniu, smaczniutko zamarynowane. I do tego zupa dyniowa, nietypowa, bo bez przypraw korzennych, a za to słodka, kremowa i ostra od chili. Wyśmienita! A to jest zwykły tap, nie żadna restauracja. Taki bardzo zwykły, młodzieżowy, wręcz jak na Lwów byle jaki, bez pomysłu na siebie prócz kuchni i ponadnormatywnej ilości kranów. Czyli ośmiu. Przy okazji zanurzyliśmy usta w miejscowym crafcie, który przyniosła nam zwyczajowo atrakcyjna kelnerka. Tutaj mocno rozczarował. Burgomistr IPA to kukurydza, warzywa, lekka goryczka, nikłe nachmielenie i posmak orzeszków ziemnych. Katastrofa (3,5/10). Rodbrau Black to karmel, melanoidyny, delikatna paloność, wodnistość. Pić się da, choć to takie tmave bez polotu (5,5/10).

Czy polecam knajpę? W innym mieście bym zapewne polecił, ale nie tutaj – konkurencja jest po prostu zbyt poważna.

Pierwszego dnia miałem z craftem odrobinę więcej szczęścia niż w Zalizyace. W ogóle musicie wiedzieć, że trafić we Lwowie na craft jest dziecinnie prosto. Moda na piwa nowofalowe jest w tym mieście w pełnym rozkwicie. Pojęcie lojalki koncernowej wydaje się być tutaj w większości nieznane, stąd nawet w knajpach z piwem koncernowym można trafić na piwa Pravdy bądź Kumpela. Po przyjeździe do miasta, jeszcze przed spotkaniem reszty wycieczki, udałem się jednak prosto z kwatery do multitapu Dobry Druh. Fantastyczne miejsce, wyobraźcie sobie piwnicę z łukowym, nieotynkowanym sklepieniem, czystą, schludną, klimatycznie podświetloną. Bez studentów i smrodu stęchlizny znanego z krakowskich knajp piwnicznych, a za to z 24 kranami, kuchnią i spokojną muzyką southern style. I bardzo miłymi, no i ślicznymi kelnerkami, ale to w tym miejscu jest truizm. Jedzenie też mają, ale akurat głodny nie byłem. Co jest ważne – podają próbki degustacyjne o pojemności 100ml po 2zł. Dobry dil, szczególnie jak się nie ma bladego pojęcia o markach piw na kranach, samych ukraińskich zresztą.

Copper Head West Coast Blonde to jeden z niewielu dobrych wyborów poczynionych przeze mnie w tym miejscu. Czysty, cytrusowy ejlik, niskogoryczkowy, aromatyczny i świeży. Ten browar potrafi (7/10). Kibler APA smakuje tak, jak się nazywa. Kto się wychował w latach 90-ych, ten wie, co to znaczy naprawdę tania landrynka. Tutaj bardzo intensywna, dodatkowo rozpuszczona na arkuszu kartonu. Do kiblera z tym (3/10). Chmilnij Lew Swedbeer to lekko orzechowa a la vienna, karmelowa, cukierkowa, praktycznie bez goryczki. Męcząca (4/10). Rock Dog Brewery ZAIPA to pierwszy tego wieczoru przykład lambic ipy. Bretty, owoce, ziemistość, goryczka nikła. Wada niekoniecznie poszła w dobrym kierunku, całość jest niespodziewanie nudna (5/10). Mechanic Cascade Single Hop jest smaczny. Cytrusy, lekkie tropiki, garść zielonych nutek. Dość aromatyczne, niskogoryczkowe. Bez wad, choć akurat Cascade nie jest jakimś wystrzałowym chmielem. Technicznie jednak trudno się przyczepić. Dobre (6,5/10). Katran Pilsner to powrót w klimaty landrynkowe. Nikła goryczka, pełno cukierków, posmak sztucznego, taniego amaretto. Nie polecam (3/10). Kant India Pale Ale można z kolei warunkowo polecić. Prosty, cytrusowy, niezbyt intensywny bukiet, średnio podkreślona goryczka. Bez wad, choć i nie jest porywające. Ok (6/10). Na koniec Rocket Brew Supernova, czyli druga lambic IPA tego wieczoru. Brzoskwinia, bretty, delikatne białe grono. Aromat wyszedł ciekawie, smak jest jednak rozczarowująco wodnisty. Średnie (5/10). Ciekawe swoją drogą, że jedna czwarta piw była trafiona przez bretty.

Dobry Druh to bardzo przyjemne miejsce do samplowania mocno nierównego ukraińskiego craftu. Polecam.

Głównym centrum craftu we Lwowie – pomijając Pravdę i Dobrego Druha – jest jednak multitap Choven, Czoven czy Czowen, zaleznie od transkrypcji. Umiejscowiony we ślepym zaułku za ścianą mojej kwatery, w miejscu, co do którego wydaje mi się, że dziesięć lat temu piłem zwykłego korpolagera, w weekendy pęka w szwach. Fantazyjnie opisana tablica stanowi klucz do 16 różnych piw, w tym kilku importów z De Molenu i Duggesa, ale w większości na szczęście miejscowych. Było to jedyne miejsce, w którym obsługa nie dawała rady, ale była tak obciążona masą klientów, którzy szczelnie wypełnili wnętrze knajpy, wylewając się na zewnątrz na deptak, że jestem jej to w stanie wybaczyć. Fajnie, że i tutaj podają piwa w ilościach degustacyjnych – cena za 0,22l waha się od 4 do 6zł, przy czym za 6zł był lany braggot. Nadal jest to jednak taniocha dla człowieka z bogatego zachodu, hue hue. Pewną osobliwością był fakt, że dostępne na kranach piwa Pravdy były ciekawsze niż te w ich brewpubie, pochodziły bowiem z okolicznościowych warek.

WoodStone Ocean IPA dała radę. Silnie nachmielone piwo na cytrusową modłę z lekkim powiewem nut kocich oraz dodatkiem ziołowych, omal miętowych akcentów. Naprawdę dobre, choć nachmielenie nie do końca po mojej lini (6,5/10). Serpico APA to cytrusy z melonem i mineralnym posmakiem. Dalekie echo landrynkowe jest na tyle przytrzaśnięte dosadnym, bardzo przyjemnym nachmieleniem, że absolutnie nie przeszkadza. Bdb (7/10). Volta Kometa to raczej wyprana ze smaku IPA, bezpłciowa za sprawą dominacji mdłego melona w bukiecie (5/10). Volta French Saison nie był lepszy. Banany, delikatne przyprawy, smakował jak gęstszy weizen bez pijalności weizena (5/10). Bardzo pozytywnie zaskoczył Philosopher Sorachi Ace Single Hop DH 10g/l. Kokos z koperkiem w aromacie, zaś w smaku intensywna woda po pina coladzie z dodatkiem mandarynki wraz z jej albedo. Mandarynka w smaku wręcz dominuje. W życiu bym nie przypuścił, że piwo na tym chmielu jest mi w stanie tak posmakować. Brawa dla tych chłopaków z Charkowa (7/10)!

Żałuję, że w tym lokalu bylismy tak krótko i ominął mnie braggot od Philosophera czy RIS z Pravdy, ale jest to punkt obowiązkowy, kiedy będziecie we Lwowie.

Innym miejscem z craftem nieopodal rynku jest multitap browaru z Zakarpacia. Transkrypcja fonetyczna tegoż browaru/tapu to Tsypa czy też Tsipa. Ale po angielsku. Po polsku Cipa. To ponoć jakiś ptaszek. Nie wiem który, ale jestem przekonany, że bardzo sympatyczny. Knajpa mieści się w podziemiach naprzeciwko kościoła św. Piotra i Pawła. Otynkowana na biało piwnica, składająca się z jednego, dość obszernego pomieszczenia, mieści w sobie 20 kranów, w tym sporo piw z Cipy, ale i np. całkiem wysoko cenionego Varvara z Kijowa. Obsługa kelnerska bez zarzutów, jest i jedzenie, choć nie skorzystaliśmy. Knajpa schludna, fajna.

Obczajka piw będących gościnnie na kranie wyszła różnie. Varvar Doppelsticke 3.0 to amalgamat orzechów, melanoidyn i lekkiego karmelu. W posmaku dosłownie minimalna paloność. Nie ma zbyt wiele ciała, ale za to 9,5% alko świetnie ukryto. Brawa za wybór stylu oraz wykonanie (7/10). Varvar Rouge z kolei to niestety okropny diacetyl, maślanka i truskawki. Wytrawne i potwornie wadliwe piwo (3/10).

Piwa Tsipy (chyba jednak będę zapisywał transkrypcję w ten sposób) niestety nie zachwyciły. Bila India Pale Lager to piwniczna siarka, sporo kocich nut i cytrusy. Goryczka delikatna, generalnie wodniste (5/10). Plombir Milkshake IPA pachnie jak czeskie ipy 5 lat temu, czyli maślanką truskawkową. Zamiast laktozy czuć diacetyl, choć na szczęście na dużo niższym poziomie niż w Varvarze (4,5/10). Tsipa Czervona to orzechowe, kwaskowe, wodniste piwo z nutką zgarowanego mleka i ziemistym akcentem. Słabo (4/10). Menczul Rauchbier to połączenie przyjemnej wędzonki w stylu serowym o sile lekko powyżej grodziskiego z nutami okołowymiotnymi w posmaku. Coś poszło nie tak. A szkoda (4/10). Tsipa Vnoczi to black IPA na nieco stoutową modłę, czyli czekolada, żywica, cytrusy i lekka paloność. Wprawdzie trochę zbyt kwaskowa na mój gust, ale smaczna (6,5/10).

Mimo że piwa w większości były poniżej oczekiwań, to Tsipa jest miejscem, które na pewno warto nawiedzić, żeby posamplować ukraiński craft.

Oprócz typowych knajp z craftem, warte nawiedzenia są te miejsca, które kuszą niebanalnym pomysłem na siebie. Takim miejscem jest chociażby Najdroższa Knajpa w Galicji (nazwa nie bez kozery; do obadania następnym razem) czy też Masoch, który działał już dziesięć lat temu. Otóż ten ostatni to knajpa, której patronem jest Leopold von Sacher-Masoch, twórca pojęcia masochizmu. Obsługa lata tam w strojach sado-maso w wersji light, kelnerki przy zamawianiu piwa biją pejczem po tyłku, a można sobie również zamówić widowiskowego drinka, podczas picia którego jest się przywiązanym łańcuchem do ściany, kelnerka smaga batem po plecach tak, że pręgi są widoczne zapewne jeszcze przez tydzień, no i dodatkowo leje po ciele woskiem. Do majtek też leje. Widziałem. I słyszałem wrzask. Co kto lubi, ale jest to dość oryginalny pomysł na knajpę. Warto się do niej jednak wybrać w stanie już trochę znieczulonym, choć z pewnością nie podatnym na zawieranie nieprzemyślanych zakładów.

Co do jedzenia, to jeszcze na sam koniec Lwów dobitnie podkreślił mi walory swoich kulinariów. Przypadkowo w dzień wyjazdu wylądowałem na śniadaniu w Open Szwidkij Restoran. Restauracje z jedzeniem na wagę nie mają u nas dobrej renomy. Całkiem słusznie, bo większości tego, co się podaje w Polsce w tego typu przybytkach, to ja bym na żarcie nie dał psu. A ja nawet nie lubię psów.

Tutaj inaczej – bez mała 20 różnych sałatek, wędliny, nabiał, świeże produkty, pachnące kompozycje. Za równowartość 13zł miałem dla siebie talerz pełen smacznego, wysokowartościowego jedzenia plus smoothie. Naprawdę ciężko tutaj źle zjeść.

Ciężko też zjeść drogo. Oczywiście, niskie oceny są o tyle złudne, że w takim otoczeniu też łatwiej wydaje się pieniądze. I wierutną bzdurą jest opinia, że we Lwowie nie da się wydać więcej niż 100zł na dzień. Można jak najbardziej, szczególnie jeśli się wypas gastronomiczny łączy z piciem craftu i wysokojakościowych wódek, no i chodzeniem po klubach. Niemniej jednak, ceny jednostkowe są tutaj z naszego punktu widzenia śmiesznie niskie.

To jest z jednej strony świetna sprawa, bo wskutek tego Lwów pozostaje na razie jedynym miejscem na ziemi, w jakim byłem, w którym było mnie stać na chodzenie nawet po najdroższych restauracjach. Z drugiej strony, jak już napisałem na samym początku, ceny końcowe to rezultat tanich mediów i taniej pracy, bo surowce bywają cenowo porównywalne do Polski. I to jest smutne. Oznacza to bowiem, że miejscowi naprawdę niewiele zarabiają. Zresztą sądząc nawet po poziomie wykończenia mojego ‘apartamentu’ poziom życia jest tutaj nadal dużo niższy niż u nas. Ma to swoje odbicie w poziomie miejscowego craftu – deklaratywnie mocno nachmielone piwa są często słabo nachmielone, bo gdyby były zgodne z opisem, to ich ceny byłyby pewnie nieosiągalne dla miejscowych konsumentów. Tutaj trzeba mieć na uwadze, że importowane składniki, np. chmiele, za Bugiem potrafią kosztować kilkukrotność tego, co u nas, co wiadomo również na przykładzie Rosji.

I to właśnie, mimo pozytywnych zmian nadal jednak powszechna bieda u naszych wschodnich sąsiadów, to był dla mnie jedyny zgrzyt tego wyjazdu. Kraj doszczętnie rozgrabiony przez oligarchów, czyli umocowanych w służbach mafiozów, oligarchów o żarłoczności i bezwzględności na poziomie niemalże afrykańskim, w porównaniu do których nasi aferałowie to niemalże przedszkole. Kraj o dogodnym klimacie, świetnej ziemi oraz urodzaju, w którym ludzie są ciemiężeni przez lokalnych kacyków. I taki stan jest spetryfikowany od wielu lat, wszak widoczny jednak postęp materialny to w dużej mierze zasługa emigracji zarobkowej. No i z jednej strony chodzi się po tych wszystkich fantastycznych, doinwestowanych restauracjach z najlepszym jedzeniem na świecie, z drugiej ma się świadomość, że tutaj tylko mafię stać na posiadanie takich przybytków, a wyjście do takiego lokalu to dla miejscowych naprawdę spory wydatek.

Tą lekko melancholijną nutką kończę mój dwuczęściowy przewodnik po fantastycznym Lwowie. Mógłbym do tego miasta przyjechać i na dwa tygodnie, chodząc bez przerwy od knajpy do knajpy, tak mi się tutaj podobało. Zwiedziłem większość przybytków z craftem, które chciałem zwiedzić, ale jeszcze sporo przede mną w tematyce poznawania ukraińskiego piwnego rzemiosła. Nie nawiedziłem większości restauracji, które bym chciał nawiedzić, bo nie jestem zawodnikiem sumo.

Sporo mi więc zostało do odkrycia. Pytanie brzmi więc, kiedy wrócę do Lwowa? Trudno wyrokować, ale będę się starał w następnym roku. Najchętniej w lato. I tej myśli będę się teraz trzymał jak rzep psiego ogona.



Zalizjaka 8119722964405629262

Prześlij komentarz

  1. Również uwielbiam Lwów, jestem tam właściwie co roku, najczęściej właśnie na 3-4 dni. Z żarła polecam Ci jeszcze koniecznie żeberka w Arsenale. Najlepsze jakie w życiu jadłem, a kosztują śmieszne 12zł. A do tego zimny Zenyk... :) Jeśli chodzi o knajpy z tradycją przedwojenną, zbrodnią jest nie zajść na piwko do Atlasa (mają bodaj Grimbergena za 7zl za 0,5l). A co do kraftów, to warto jeszcze wybrać się na pasaż Kryva Lypa w okolicach Prospektu Swobody/Wałów Hetmańskich (Krzywa Lipa - dawny Pasaż Hausmanna). Może nie jest to poziom Chovena, ale też jest tam lokal z kilkunastoma kranami z lokalnymi rzemieślnikami, niestety zapomniałem nazwy.
    Co do Prawdy - podczas jednej z moich wizyt niestety przekonałem się, że także jest to lokal o zabarwieniu nacjonalistycznym (ja również postanowiłem, że moja noga w Kryjówce nie postanie). Podczas kolejnej wizyty, późnym wieczorem, popatrz sobie na ich lokal z pewnej odległości. Przeszklona fasada dwóch pięter układa się idealnie w banderowską flagę. Tu ten efekt jest trochę widoczny. Jakby zapytał klasyk: Przypadek?
    https://www.likealocalguide.com/media/cache/b7/04/b7047a24c3005a77668131b1fc76e1ff.jpg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Arsenalu próbowaliśmy się dostać, ale nie było szans - ludu jak w sobotę w jedynym markecie w mieście przed niedzielą niehandlową. Atlasa mi wspomniany w tekście Ukrainiec polecił już po wycieczce, jego ulubiona restauracja. Krzywą Lipę miałem wynotowaną, ale czasu nie starczyło - będzie musiała poczekać na następną okazję. Choć nie wiedziałem, że bar z craftem tam jest - bacznie się temu przyjrzę. Z tą Pravdą mi przybiłeś gwoździa. Myślałem, że ten RIS to tylko puszczenie oczka, ale na tym zdjęciu aranżacja faktycznie nie wygląda na przypadkową...

      Usuń
  2. Cipa to moze piskle po prostu :)

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)