Loading...

Lost & Found


Jako że przez ostatni tydzień tematem nr jeden w mediach było to, że Amerykanie litościwie wybrali sobie na pierwszy urząd w państwie bufona zamiast psychopatki-piromanki, toteż i na blogu spoglądam w kierunku Ju Es End Ej i nieodłącznie z tym państwem związanym Problemom Pierwszego Świata. Do najbardziej zabawnych należy roztrząsanie, który browar jest craftowy a który nie. Weźmy taki amerykański browar Founders. Z produkcją na poziomie około 300 tysięcy hl rocznie w Europie miałby problem z określeniem siebie jako craft, w Stanach to zupełnie nieistotne. Z drugiej strony, 30% udziałów w browarze ma od 2014 roku koncern Mahou-San Miguel, co sprawia, że browar nie mieści się już w amerykańskiej, przyjętej na potrzeby tamtejszego rynku definicji ‘craft’. Czy powinno mieć to dla nas znaczenie? Przepraszam za stawianie nonsensownych pytań, oczywiście że nie powinno. Co nas może zainteresować, to że Founders przez trzy lata pod rząd wymieniany był w pierwszej trójce browarów na świecie na RateBeer, że ma w swoim portfolio kilka klasyków piwowarstwa pokroju serii Breakfast Stout, no i że cena 3-3,5 ojro za butelkę w niemieckim Hannoverze oznacza, że możemy się bliżej przyjrzeć i zawyrokować, czy renoma browaru ma swoje uzasadnienie.

Mosaic Promise (alk. 5,5%) to nie czcza obietnica. Aromat ma wprawdzie komponentę cukrową, przede wszystkim jest to jednak Mosaic w całej swojej obecnej, limonkowo-agrestowej, trawiastej, delikatnie naftowej krasie. Ja tu jeszcze wychwyciłem akcent przypominający rumianek. Jak się lubi ten chmiel, no to tutaj jest go od groma i trochę. Krytyka z mojej strony jednak nie jest wymierzona w chmiel a w smak jako całość. Pierwszy akord to Mosaic, potem następuje pusta część główna, a w finiszu jest sucha, ściągająca choć nie nadmiernie mocna goryczka. To wyszło średnio, a nawet trochę gorzej. (4,5/10)

Co innego Founders Porter (alk. 6,5%). Toż to czysta esencja gorzkiej czekolady. Czekolada, kakao, ciut wanilii, delikatne estry w tle, bardzo delikatna paloność, trochę wafelków. Smak średnio gęsty, trochę kwaskowy jednak od paloności, mocno czekoladowy, z odrobiną kawy w posmaku. O takie portery nic nie robiłem. (7,5/10)

Centennial IPA (alk. 7,2%) jest ponoć w amerykańskim środowisku sędziowskim uważana za wzorzec stylu. Aromat nie bucha z nadmierną intensywnością, ale już niewiele zostało do końca daty ważności. Są tutaj słodkie, dojrzałe owoce (niekoniecznie tropikalne), kwiatowość przechodząca częściowo w żywicę i trochę słodów w tle. Dopiero w smaku robi się trochę cytrusowo. I dobrze, bo piwo jest jak na IPA gęste, oleiste, słodkie, więc zarówno te cytrusy jak i średnio mocna, wytrawna goryczka są potrzebne dla balansu. Piwo jest gładkie i miękkie, z posmakiem przypominającym czerwone gumisie. No tak, to może być faktycznie traktowane jako piwo wzorcowe. Szkoda, że nie było bardziej świeże, byłby jeszcze większy odlot. (7,5/10)

Dirty Bastard (alk. 8,5%) to old ale, czyli w tym wypadku coś a la koźlak dubeltowy górnej fermentacji. Słodycz cukrów resztkowych wraz z estrami tworzy efekt galaretki z czerwonych owoców, jest tutaj jednak również sporo karmelu i owoców suszonych, no i przede wszystkim dominujących orzechów włoskich. Piwo jest gęstawe, choć jeszcze nie oleiste, z wytrawnym, orzechowo-cierpkawym finiszem, owocowe ale i mocno słodowe. Wspomniana cierpkość niestety zbyt długo utrzymuje się na podniebieniu, żebym mógł unieść oba kciuki w górę, pozostaje mi więc tylko unieść jeden. (6,5/10)

Leżakowana w beczkach po bourbonie wersja tego piwa zowie się Backwoods Bastard (alk. 11,1%) i jest w ramach scotch ejli notowana na trzecim miejscu w ogólnoświatowym rankingu na RateBeer. Aromat to frontalne uderzenie białej dębiny – kokos, wanilia, a do tego słody z suszonymi owocami i lekkim karmelem, wprawdzie przykryte, ale wciąż obecne. To samo tyczy się estrów. W smaku jest niestety dużo gorzej. Nadal panuje natłok aromatów beczkowych, ale jest cierpko, a w finiszu już wprost alkoholowo. Z drugiej strony, piwo jest bardzo gęste i wraz z ogrzaniem się trochę układa. Ale nie ukrywam, że liczyłem na coś więcej. (6/10)

Founders Breakfast Stout (alk. 8,3%) piłem już kiedyś. Wtedy smakowało mi bardzo, ale było też trochę rozczarowujące względem swojej renomy. Obecna partia pachnie świeżo otwartą paczką kawy i gorzką czekoladą, wydaje się być nieco gęstsza niż to, co piłem przed laty, a to do ciała miałem wcześniej głównie obiekcje. No i kawa nie była wówczas aż tak wyraźna, a wrażenie domieszki likieru czekoladowego nie odnotowałem wcale. To, co piję teraz, mogłoby być faktycznie dobrym substytutem śniadania. Daję pół punktu więcej. (7,5/10)

Na sześć piw trzy świetne i tylko jedno słabe – myślę, że to jest satysfakcjonujący wynik. Jeśli uda mi się znaleźć inne piwa Founders w podobnych cenach, to pewnie się skuszę.
recenzje 8898049259110709370

Prześlij komentarz

  1. Mój ulubiony browar zza oceanu, szkoda, że zasadniczo niedostępny w Polsce, raz jakimś cudem natknąłem się na Łużyckiej w Krakowie na Curmudgeon Old Ale.

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)