Loading...

Pracowity weekend

Dzień wolny, ładna pogoda, rodzina na kilkanaście godzin wybyła z domu. Takie dni zdarzają się w Polsce co najwyżej cztery razy do roku. Przynajmniej mi. Ubiegłą sobotę spędziłem więc na kontemplowaniu ogrodu, czytaniu i niepiciu. Tak, niepiciu. Czasem trzeba. Odbiłem to sobie w niedzielę, kiedy z rodziną i znajomymi wybraliśmy się do zamku na Pieskowej Skale i na biwak nieopodal Maczugi Herkulesa. Czasami człowiek jest tak zajęty odległymi wojażami, że zapomina o pięknie własnego kraju. No, ale to między innymi z tego powodu, że zazwyczaj niebo nad Polską ma kolor olsztyńskiego blokowiska, więc człowiek instynktownie ucieka. W przypadku niedzielnego wypadu, jako kierowca w jedną stronę piwnie optowałem w końcu za ucieczką do przodu i zawiodłem wszystkich do krakowskiego Browaru Lubicz.

Nie zrobiłem sobie zawczasu nawet pobieżnej prasówki ze stosunkowo młodego obiektu na krakowskiej mapie piwnej, toteż szeroko otwarłem oczy, kiedy zeszliśmy z zasyfionej, śmierdzącej uryną ulicy Lubicz i weszliśmy na gustownie wybrukowany plac, mając po prawej stronie odrestaurowane lofty (cena waha się między 750 tyś. a 1,5 mln PLN za mieszkanie), po lewej zaś inkryminowany browar, z leciwą prasą u wrót, którą dzieci od razu zidentyfikowały jako maszynę do robienia pączków.

Zdziwiło mnie, że browar ma recepcję, ale to tylko do momentu kiedy zrobiłem sobie po nim mały obchód. Pomijając katowicki Spiż i czechowicki browar Dziedzice (które są zarazem dyskotekami), jest to chyba największy browar restauracyjny, w jakim byłem. I chyba zarazem najbardziej doinwestowany. Parter nie zdradza jeszcze zbyt wiele. Warzelnia znajduje się naprzeciwko portierni, a po drugiej stronie mieści się podłużna sala, wręcz trochę ogród zimowy, biorąc pod uwagę, że cała boczna ściana jest przeszklona, a posadzka to bruk wchodzący do restauracji od strony placu. Bardzo fajny pomysł z tym brukiem, swoją drogą. Na piętrze z kolei jest duża sala konferencyjna z barem. Konferencyjna, czyli taka nowoczesna sala tronowa, na której to chyba wręcz przyjemność dostać od prezesa wypowiedzenie. Piwnica jest ogromna. Z jednej strony leżakownia, obok której i nad którą można się rozsiąść, z drugiej strony chyba najbardziej obszerne pomieszczenie restauracji, piwniczno-krakowskie, ale jednak trochę nowoczesne i schludne, z osobnym barem oraz wysokim, łukowym sklepieniem. W tym wszystkim nie podobała mi się jedynie osobna sala na parterze z barem oraz skórzanymi kanapami, w której pod sufitem pałętał się gąszcz kabli. Takie coś kojarzy mi się z mało wyszukanymi dancingami, choć brakowało disco kuli. Niemniej jednak browar od strony wizualnej zrobił na mnie bardzo duże wrażenie.

Obsługa liczna, miła i uczynna, kuchnia zadowalająca. Zasmażane pierogi z mięsem były dobre, choć trochę suche, zupa cebulowa bdb, a burger ponoć rewelacyjny. Ceny średnio wysokie, ale tym samym dopasowane do ambiente.

Oferta piwna to cztery krany i dwa dodatkowe, inne piwa w butelkach na wynos. Połączenie niemieckiej klasyki i nowej fali, przy czym oferta jest rotacyjna, a całe portfolio to kilkanaście różnych piw. Posiedzenie otwarłem i zamknąłem Leżakiem, w istocie bardzo fajnym, łacno pijalnym pilsem. Trochę słodu, trochę nutek piwnicznych, trochę chmielu, wszystko w wyważonych proporcjach, punktowane wyrazistą goryczką. Bez zastrzeżeń (7/10). Pszeniczne nie siadło mi wcale. Delikatnie słodowe, owocowość zupełnie śladowa, za to goździk bardzo mocny, przechodzący w nutę, która kojarzy mi się z zapachem w korytarzach miejskich pływalni. No nie bardzo (4,5/10). APA wprawdzie w aromacie jest piwem raczej wątłym, za to samo połączenie nut chlebowych i cytrusowych przypadło mi do gustu. Przewija się w nim również ciekawa nutka świeżo wydrukowanych gazet (nie kartonu), a goryczka jest wyrazista i grejpfrutowa. Ponownie bardzo fajne, szybko pijalne piwo (7/10). Majowe to maibock, mój „ulubiony” styl, więc wziąłem je bardziej z braku laku, nie oczekując niczego dobrego. Okazało się fajną niespodzianką. Wbrew stylowi całkiem łatwo wchodzi, te 7,5% alko zdołano sprytnie ukryć. Browar w opisie przyznaje się do obecności estrów i faktycznie – silne jabłko typu raczej dojrzałego dobrze się komponuje z przyjemną, chlebową słodowością. Lekka do średniej goryczka punktuje to dobre piwo w niedobrym stylu. Choć właśnie niestylowe (6,5/10).

Do domu powędrowały kolejne dwa piwa, rzecz jasna we flaszkach. Marcowe (ekstr. 13,8%, alk. 6,5%) jest niezłym piwem. Słodowym, a także słodowym. Obecność słodu monachijskiego jest wyczuwalna, ale z drugiej strony nie dominująca, tak więc skojarzenia obracają się w ramach tematyki słodowo-chlebowej, karmel jest co najwyżej muśnięty. Nie ma to to specjalnie goryczki, jest słodkawe, a w samym finiszu znalazła się niemalże niewyczuwalna nutka alkoholu, ale jest jak najbardziej w porządku. (6/10) Ciemne (ekstr. 12,5%, alk. 5,1%) z kolei jest wprawdzie dunkelem, ale mało monachijskim, w związku z czym czekoladę czy choćby marginalne wtręty palone znaleźć w nim nie sposób, za to dominuje totalny karmel. W swoim rewirze ujdzie, ale nic ponadto (5,5/10).

Dzień zakończyliśmy na krakowskim Rynku, gdzie powspominaliśmy z żoną czasy studiowania w tym miejscu lata temu, dochodząc do wniosku, że wówczas nie było ani craftu, ani multitapów, ale nawet gdyby były, to by nas wtedy nie było i tak na nie stać, więc nie ma to żadnego znaczenia nawet w świecie równoległym.

No to jeszcze Modern Drinking we flaszce na drogę (swoją drogą bardzo fajnie, że takie piwa można obecnie dostać w zwykłych przydrożnych sklepach), i hop do wyra...

... ale właśnie, był przecież wcześniej jeszcze piątek. Wiecie, to jest chyba zrządzenie losu, że w Katowicach otwiera swoje podwoje nowy multitap, a bodajże dwa tygodnie później kumpel dzwoni, że o 23-ej jedzie autem do Katowic na obczajkę. Ciężko było odmówić sobie przyjemności nakierowania go na właściwe tory, które w ten wieczór wiodły do pewnego budynku przy katowickim Rynku.

Upojeni to być może mimowolnie nieco pretensjonalna nazwa na tego typu przybytek, ale cała reszta gra i koliduje. Umiejscowienie przy katowickim Rynku nie mogłoby być w każdym razie lepsze. Knajpa mieści się wewnątrz holu budynku, zajmowanego poza tym przez teatr lalek Ateneum. Z jednej strony oznacza to brak widoków na ulicę, z drugiej jednak dostępność balkonu w antresoli, na którym rozlokowano część stolików. Oryginalnie. Knajpa jako taka mieści się na dwóch poziomach, łącznie całkiem obszernych. Uwagę zwracają blaty stołów, wykonane z ciężkiego, litego drewna, aż cztery toalety na piętrze, no i oferta. Może nie tyle piwna, bo ta odzwierciedla zgodnie z założeniami większości multitapów to, co akurat się dzieje na polskim rynku piwnym, ale oferta gastro. Lokal w założeniach ma być jednym z nielicznych w Polsce, w którym praktykuje się food pairing. Karta dań liczy sobie ponad dwadzieścia pozycji i jest bardzo różnorodna – od burgerów, przez pizze, pierś z kaczki, po różne wymyślne przystawki. Zamówiłem hummus po to, żeby się przekonać ponownie, że nie przepadam za tym daniem, ale pieczywo które dostałem do tego było wypieczone na miejscu i bardzo dobre. W czwartkowy wieczór, przed północą przesiadywało w lokalu sporo osób, wnioskuję więc, że na chwilę obecną cieszy się popularnością. Ciekaw jestem, jak za jakiś czas będzie wyglądało obłożenie nowoczesno-hipsterskich Upojonych w porównaniu do położonej 100m obok, hipstersko-squatowej Absurdalnej. Ta ostatnia też ma w ofercie wymyślne dania, a ponadto nieco niższe ceny. Czas pokaże.

W Upojonych zdecydowałem się na początek z Radugą. Underwater jest niby saisonem amerykańskim, ale pomijając wtręty kwiatowe, chmiele były mocno wycofane. Rządziła Belgia, zarówno w postaci estrów ze wskazaniem na brzoskwinię, jak i fenoli, których w finiszu było jak na mój gust trochę zbyt dużo. Niemniej jednak, smaczne piwo i duży krok do przodu względem tego, co piłem z butelki w ramach pierwszej warki (6,5/10). Jerzy Owsian, oatmeal stout z browaru Hopium, to wodniste i wytrawne piwo. Trochę sproszkowanej czekolady, nuty olejków eterycznych do saun oraz cierpkawych akcentów skórki pomarańczy zarówno w smaku jak i aromacie. Wskutek dodania owoców jałowca i skórki pomarańczy jest całkiem oryginalnie, ale właśnie – zbyt wodnisto i niemrawo. (5/10). Nowość w asortymencie Pinty to Best Bitter, uwarzony w ramach projektu Pinta Miesiąca. W szklance wylądowało stylowe, mocno estrowe piwo, pełne nut dojrzałych jabłek. Obraz komplementowała przyjemna słodowość, wpierw nieco zbożowa, wraz z ogrzaniem już bardziej chlebowo-ciasteczkowa. Początkowo raczej subtelna goryczka po kilku łykach okazała się dość asertywna. Całokształt trochę psuł siarkowy akcent, ale jest to nadal smaczne piwo (6,5/10). Panzer Lager, kolejny dziwoląg od Beer Bros, to w zasadzie lagerowa wersja barley wine. Ciężkie, gęste, słodkie, wyklejające piwo, z kontrującą goryczką. Słodowa pełnia i cukrowość jest tutaj zmieszana z ananasem w zalewie. Dobre piwo, bardzo ciekawe, aczkolwiek byłoby jeszcze lepsze gdyby nie było landrynkowe aż do przesady (6,5/10).

Przenieśliśmy się na szybko do Absurdalnej, gdzie udało się wypić jeszcze małe co nieco. Bazyliszek Wwa to kremowe i gęste piwo z całkiem mocną goryczką. Połączenie nut ciemnej czekolady i torfu gra jak trzeba, tak więc mimo delikatnego aldehydu uważam, że piwo w takiej postaci jest bardzo dobre (7/10). Widawa Porter Bałtycki Wędzony w wersji leżakowanej po brandy niestety cierpi na przypadłość wielu widawskich leżaków, mianowicie ich forma zmienia się w tempie ekspresowym. Nie da się uniknąć skojarzenia z ogórkiem kiszonym, choć nie dominował na szczęście obrazu. Piwo jest gęste, o dużej pełni, z raczej subtelną wędzonką, gorzką czekoladą, owocowymi nutami pokrewnymi śliwce i delikatnej dzikości. Tyle że właśnie – ‘dziczenie’ piwa wymknęło się spod kontroli, no i jest trochę ogórka. Szkoda, szczególnie że na WFP było jeszcze fantastyczne.

Obowiązkową szamę zaliczyliśmy na Mariackiej, gdzie do bardzo ostrej zapiekanki zamówiłem bardzo ostry sos. To był naprawdę świetny pomysł. Różne rzeczy w życiu jadłem, kiedyś arrabiatę miałem taką ostrą, że pojawiły mi się mroczki przed oczami, natomiast ta zapiekanka nie tyle parzyła, co sprawiała klasyczny, fizyczny ból. Nowe doświadczenie. Pobiegłem do Lornety z Meduzą i zamówiłem Żywca Białe, żeby popijać zapiekankę, łagodząc ból w ustach. Faktycznie działało. Koniec końców jednak ani nie dojadłem do końca zapiekanki, ani nie dopiłem piwa.

Nie ma się co katować.

Upojeni 8662271018755762416

Prześlij komentarz

  1. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że pewne zamiłowania chodzą parami, a nawet czwórkami. Już nie tylko dobre piwo, podróże, solidny rock&roll ale i umiłowanie pikantnych potraw. Trzymam kciuki za to, żebyś w moim wieku miał żołądek w nieco lepszym stanie :-D.
    P.S. Wybierasz się może na IM (tak z głupia frant pytam...).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkopuł w tym, że ja już być może mam żołądek w takim stanie co Ty ;)
      IM to Żelazny Majdanek? Jak tak, to nie, w obrębie metalu w zasadzie obracam się tylko w klimatach bardzo ciężkich.

      Usuń
  2. Co do widawy. Dotyczy to beczki czy butelek też?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, te piwa są wszystkie niepasteryzowane, zarówno w beczce jak i butelce, stąd zdziczenie dziczeje w miarę postępu czasu. Przykład - Imperial Wild Black Kiss z beczki na WFP by świetny, natomiast tydzień temu dwie butelki które miałem były niepijalne. Jedyne rozwiązanie to pić jak najprędzej i nawet nie myśleć o leżakowaniu.

      Usuń
    2. ja piłem po butelce rum oraz brandy barrel aged, i po sztuce posiadam jeszcze, trzymam w lodówce, zobacze na dniach co z tego z wyszło

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)