Loading...

Wielkie wyrównanie 2014

Czasami jest tak, że piję jakieś piwo i podzieliłbym się moimi wrażeniami z czytelnikami, ale nie ma co za dużo na jego temat pisać. Bywa też tak, że nie potrafię zespolić recenzji kilku piw w sensowny, tematyczny wpis. Takie recenzje leżą sobie potem odłogiem. Z czasem tyle ich przybyło, że zacząłem się zastanawiać co z nimi zrobić i wpadłem na prosty pomysł. Jak wiecie (bądź i nie) pierwotnie ten blog powstał jako osobisty pamiętnik, swoista ściąga z notatkami piw które wypiłem. Po to żebym mógł sobie przypomnieć które z nich warto powtórzyć, a które nie za bardzo. Trzeba było więc w końcu uzupełnić bazę danych, a cóż nadaje się lepiej na podsumowanie wolnych strzelców z ubiegłego roku niż koniec roku następnego? Postaram się zwięźle, na tyle na ile wpis o 65 piwach może być zwięzły. Są to stare opisy, w przypadku wielu piw zapewne nieaktualne, o czym należy pamiętać. Sama zagranica, mało piw wartych uwagi. I nie, nie oczekuję że ktokolwiek przeczyta cały wpis od początku do końca. Nie taki jest jego cel.

Francuski Gardians Grain Blanc (alk. 4,7%) to jasny lager warzony z dodatkiem ryżu. I browar robi wielki szum wokół tego ryżu, że lokalny, z prowincji Camargue, że oddaje smak tej ziemi etc. pp. W takim razie miałka ta ziemia. Wyważony aromat słodowo chmielowy, cukrowy, w smaku wodniste, kwaskowe, lekko gorzkie, z nutami kartonu. Typowy ojrolager, tyle że sprzedawany w sprytny sposób. (4/10)

Ambra Rossa di Treviso (alk. 5,5%) to amber ale z włoskiego browaru San Gabriel. Dziwny amber ale, bowiem nieco rustykalny, który skojarzył mi się z wiejskimi niefiltrami z litewskiej Auksztoty. Aromat mocno sodowy, cukrowy, karmelowy. Mocno kwiatowy, z nutkami siana. Smak uboższy, średnio pełny, kwiatowo słodowy. Lekka goryczka. Dobre, pijalne piwo. (6,5/10)

La Barbaude Maltador (alk. 5,8%), czyli wracamy do Francji. Dowcipnie nazwane piwo to według RateBeer sweet stout. Cóż, jest to w takim razie bardzo wytrawny sweet stout. Nie wygląda na stouta – zbyt jasne, ale pachnie i smakuje jak stout. Kawa, czekolada, ciut toffi. Średnio pełne – nie jest to dry stout ale słodyczy w nim też nie ma. Łagodne i wyważone, z lekką goryczką. Bardzo smaczne. (7/10)

Weihenstephaner Original to helles o czystym profilu słodowym, leciutko słodkawe, z nikłą goryczką. Całkiem w porządku, choć mniej charakterne od konkurencji z Paulanera. (5,5/10)

Corgon 10 to absolutna abominacja. Nawet w nie słynącej z wysokojakościowych piw Słowacji ciężko jest natrafić na aż takiego gniota. Słód, mokra szmata i garść migdałów. Żulowskie piwo dla żuli. (1,5/10)

Kozel Extra Sviezi to Citra Kozel. Tak, dodano Citry. No i co z tego, skoro piwo jest dużo gorsze od szeregowych jedenastki i dwunastki, całkiem niezłych piw zresztą. W sumie to w pierwszym momencie zareagowałem entuzjastycznie kiedy go ujrzałem w sklepie w Popradzie, ale tak po prawdzie, co jest złego w poczciwym chmielu żateckim żeby się tam zaraz emocjonować jakąś Citrą? Problemem piwa jest to, że chmielu jest mało, słodu jest mało, smaku jest mało. Ekstrakt początkowy to 8,5%, can you dig it? Zwyczajowy, chlebowo-ziołowy miks ma towarzysza w postaci mało wyraźnej cytryny i wyraźnego kartonu. Woda, mała wyrazistość, lekka goryczka. Swoją brzeczkowością która nieco wystaje ponad wodnistość robi wręcz wrażenie bezalkoholowego sikacza. Karton też jest nie na miejscu. Najgorszy Kozel otrzymuje ode mnie tyle punktów ile ma alkoholu. (3,5/10)

Kral Pils to czeskie piwo mojego ulubionego browaru, czyli Staropilsen. Od tych panocków piłem onegdaj w Bułgarii dwa różne piwa, które w moim osobistym panteonie najgorszych piw wszechczasów są w pierwszej dziesiątce. I Kral Pils do nich dołącza. Jest to słodkawe, strasznie mdłe piwo łączące w sobie zielone jabłuszka, ordynarny alkohol i ciasto drożdżowe. Co za syf. (1/10)

Niewiele lepiej było z Gold Bergerem, produktem węgierskiego Drehera. Jest to rozwodniony, słodkawy, bezgoryczkowy, marginalnie słodowy eurolager. Naprawdę okropne. (1,5/10)

Pozostając w bułgarskich klimatach, to tamże piłem rok wcześniej najgorszego pilsa w moim życiu, czyli Steiningera. Z tego samego browaru (Eichbaum) pochodzi marka Zähringer, pod której banderą wypiłem w Rumunii trzy różne piwa.

Zähringer Lager to lekko słodkie, wodniste piwo, lekko goryczkowe, które pachnie w dodatku jak ordynarny eurolager, tyle tylko że dodano ciut więcej chmielu. Pić się da, ale po co? (4/10)

Zähringer Hefeweissbier jak na styl robi dość pełne wrażenie i niestety jest mało rześkie. Ale połączenie słodkiego, dojrzałego banana, szczypty goździka i pajdy chleba pszennego jednak nie jest nieprzyjemne. (6/10)

Zähringer Schwarzbier to mało wyraziste, wodniste piwo ciemne, w którym na ograniczonym poziomie można wyczuć zarówno czekoladę jak i chmiel. Wszystkiego tutaj jednak mało, a piwo jest poprawne, ale i nudne. (5,5/10)

Pozostając jeszcze chwilkę przy Eichbaumie, to stamtąd na szeroki świat wyjeżdża również szczoch nazwany Carl Theodor Lager. Jest to piwo niemalże bezzapachowe. W smaku jest lekko słodowe i cierpkawe, ‘tanie’, if you know what I mean. Otrzepało mnie. A jak mnie otrzepuje od piwa, to znaczy że jest bardzo źle. (1,5/10)

Arcobräu Urfass - słodki, jasny słód przechodzi tutaj płynnie w pokaźną dawkę słodkiej kukurydzy z puszki. W słodkim, bezgoryczkowym smaku dochodzi do tego jeszcze trochę kartonu. Dramat. (2/10)

Rieder IPA to dość obskurne, austriackie piwo które odkryłem w rumuńskim Auchanie. Robi raczej mało nowofalowe wrażenie, pełnia jest konkretna a piwo przez to przyciężkawe, natomiast w aromacie słodowość jest na równi intensywna co chmiele. Ogółem jednak następuje zgrzyt, bo przy tym ciężarze intensywność aromatyczno-smakowa jest jednak zbyt umiarkowana. Obok słodu jest tutaj trochę skórki od cytrusów, sosny i agrestu, a nachmielenie ma również charakter pieprzny, ale całkiem gorzkie piwo robi na mnie jednak nieco mało zdecydowane wrażenie. Smaczne jest, ale można było z tego więcej wycisnąć. (6,5/10)

Soproni Demon Fekete to całkiem niezły węgierski dunkel. Jest tutaj dużo karmelu, czekolady, paloności oraz orzechów. W ustach ciemne słody kontynuują swoją robotę, robi się marginalnie truflowo, choć nieco przeszkadza wodnistość oraz cierpkość w finiszu. Jak by nad tym trochę popracować, to mogłoby wyjść bardzo smaczne piwo. (6/10)

Wychwood Dr. Thirsty’s No. 4 Blonde ma wprawdzie fajną etykietę (jak większość Wychwoodów), ale na tym pozytywy się kończą. Można wyczuć jasne słody, trochę chmielowej pieprzności, ciut masełka oraz bardzo subtelnego cytrusa. Piwo jest wodniste i tylko lekko gorzkie, a specyficzna, lekka kwaskowość która w smaku łączy się z jasnymi słodami sprawia, że piwo może się łatwo skojarzyć z tanim eurolagerem. Niezbyt udane. (4/10)

Z Mołdawii pochodzi Żygulewskie Boćkowe, zapewne warzone na licencji rosyjskiej. Dziwne jest pić piwo z kraju w którym mówi się po rumuńsku, nazwane po rosyjsku. Dziwne jest też pić piwo niemalże absolutnie wyzbyte smaku i aromatu. Czuć jedynie słodycz, której przy niemalże doskonałej pustce aromatycznej absolutnie nie ma pod co podczepić. (2/10)

Viru jest znany głównie za sprawą swojej butelki w stylu art deco. Zgaduję że jest to w Estonii, skąd pochodzi, takie piwo dyskotekowe dla bananowej młodzieży. Podobnie jak w Żygulewskim powyżej mamy tutaj do czynienia ze słodyczą bez smaku. Ciut słodowe może jest, ale słodycz też jest mocniejsza. Szkoda rozlewać takie coś do tak fajnych butelek. (1,5/10)

Valentins Hefeweissbier Dunkel to taki tani niemiecki pszeniczniak który jest sprzedawany w bałkańskich marketach. Wersję jasną piłem rok wcześniej w Bułgarii i mi bardzo smakowała, wersja ciemna nie okazała się gorsza. Banan, banan, pełno banana. Jeszcze trochę słodu i minimalna ilość karmelu, a całość jest gładka i wyważona. Bardzo smaczne piwo. (7/10)

St. Louis Premium Kriek to jeden ze słodszych lambików owocowych, ale połączenie nut wiśniowych i porzeczkowych z bardzo delikatnym kwaskiem robi dobrą robotę. (6,5/10)

Red Bocq też jest z Belgii, ale nie jest to lambik a piwo pszeniczne z owocami. Są tutaj wiśnie, landrynki, trochę bzu, a w smaku również pianki marshmallow. Najmocniej czuć wiśnie, co w połączeniu ze zdecydowanie przegiętą słodyczą kojarzy się z cukierkami na kaszel. Gdyby nie ta słodycz to byłoby ok. (5,5/10)

Mongozo Banana było ongiś reklamowane jako piwo z Czarnego Lądu, nie jestem pewien czy nie z Tanzanii, podczas gdy jest warzone w belgijskim Huyghe (nie wiem jak się to czyta, ale podejrzewam że po polsku brzmi to brzydko), tak samo jak reszta piw marki Mongozo. Jak nazwa wskazuje, piwo jest warzone z dodatkiem bananów, wskutek czego eksplozja słodyczy wraz ze wszędobylskim aromatem bananowym przykrywa właściwie całkowicie jakiekolwiek elementy piwne, jeśli nie liczyć bardzo słabej cierpkości w finiszu. Oranżadka bananowa, która da się pić. (4,5/10)

Bavik Faro to oszustwo. Tanie oszustwo, bo za jakieś 3zł, no ale nazwa sugeruje dosładzanego lambika, a tymczasem to piwo jest wodniste jak typowe nealko, karmelowo-ziemisto-dunklowe w aromacie, a w smaku karmelowo brzeczkowe, jak niemiecki malzbier, od którego z kolei jest ciut mniej słodkie. Na domiar złego za słodycz odpowiada tutaj cierpki w gruncie rzeczy słodzik. I o dziwo pić się to mimo wszystko da. Ale po co? (4/10)

Bavik Pony Stout to też oszustwo, czekoladowo karmelowy ulepek, mocno gazowany i słodki niczym polskie piwo miodowe. Tyle tylko że ta czekoladowa część nie jest wyzbyta walorów. Ale co to ma ze stoutem wspólnego ja się pytam? (4/10)

Tiny Rebel The Full Nelson był pity w Omercie z butelki. Jak można się domyśleć, jest to piwo chmielone w całości nowozelandzkim szczepem Nelson Sauvignon, ale rzeczywistość nie sprostała oczekiwaniom. Niby jest tutaj trochę białego winogrona, ale jednak trzon piwa jest landrynkowo-kwiatowy. Przy czym piwo jednak było już trochę utlenione (miód). Jest w miarę lekkie, z goryczką również nie przesadzono, ale pijalności to ja w nim nie zaznałem. (5,5/10)

Pity w bukareszteńskim Beer O’ Clock Leikeim Pils to miękkie piwo o zbalansowanym profilu. Łagodne, mało intensywne, ani przesadnie chmielowe ani słodowe. Z jednej strony wporzo, z drugiej jednak trochę bez wyrazu. Ale wporzo, jak najbardziej. (6/10)

Dreher Bak pity do obiadu w wiejskiej restauracji na północ od Budapesztu okazał się być piwem bardziej karmelowo-czekoladowym niż śliwkowym, jak na bocka niemalże wytrawnym, o ziemistym wydźwięku. Nie jest to pierwsza ani nawet druga liga, ale całkiem przyjemne piwo. (6/10)

Mönchshof Landbier jest piwem w stylu helles, czyli poza jasnymi, typowo dla Bawarii mocno trącącymi zbożem słodami niczego szczególnego nie czuć. W zestawieniu z konkurencją to piwo jest jednak nieco pełniejsze i słodsze, a i goryczka została dla równowagi podniesiona, co bynajmniej nie oznacza że piwo operuje pod tym względem w rejonach pilsa. W porządku. Jak na styl. (5,5/10)

Mönchshof Bockbier (alk. 6,9%) ma barwę po jaśniejszej stronie stylu, i korelujący z nią, karmelowo rodzynkowy bukiet z przebłyskami miodowymi. Wyraźna jak na średnio pełne piwo słodycz kończy się lekko wytrawnie, drapiącym gardło finiszem. Delikatny, jabłkowy aldehyd tym bardziej nie ułatwia mi wpadnięcie w zachwyt nad tym piwem. Jest średnie, a nawet trochę gorsze. (4,5/10)

Schönramer Surtaler Leichttyp to ukłon w stronę tych którzy nie lubią mieć w piwie dużo alkoholu, ale piwa bezalkoholowe uważają za obciach. Trochę tutaj brzeczki, trochę siana, ciut chmielu. Piwo jest wodniste, lekko gorzkie, z nieznacznie chmielowym posmakiem. Jak na prawie niealko nie jest źle, ale dobrze też nie jest. (5/10)

Schönramer Gold to piwo niezbyt cenionego przeze mnie gatunku helles. Mogło być lepiej, mogło być gorzej. Mamy tutaj więc głównie słód, lekką kwaskowość, a także o dziwo ciut chmielu. W smaku jest całkiem pełne jak na swój gatunek, słodkawe, z lekką goryczką. Wchodzi jako tako. (5/10)

Byłem też w katowickiej Bierhalle.

Pils z Bierhalle to klasa. Naprawdę. Miałem go w pamięci jako piwo bardzo dobre, ale teraz jestem już pewien, że lepszego pilsa w żadnym polskim browarze restauracyjnym nie piłem. Rewelacyjne połączenie rześkiej chmielowości z odpowiednią podbudową słodową. Niesamowicie pijalne. (7,5/10)

Co innego Marcowe, które niestety obniżyło swoje loty. Nie ma już tej fajnej lepkości co kiedyś, jest już tylko słodka słodowość okraszona oszczędną dawką drożdży. Alkoholu jednak nadal nie czuć, a jak na marcowe jest naprawdę niezłe. (6/10)

Dunkel okazał się ‘jasnawym’ dunkelem. Dużo tutaj lekko prażonego ziarna, troszkę rodzynek i skórki chleba, niestety również aldehydu octowego (zielonych jabłek). Mało ciemny aromat. Lekka słodycz, średnia pełnia i średnia gorycz. Dość pełny koniec, nieco ‘ciemny’, połączenie skórki od chleba z delikatną czekoladą. Naprawdę niezłe. (6,5/10)

Koźlak był ekstra. Rewelacyjna nuta kawy połączona z toffi, garścią orzechów i suszonych owoców. Podbita pełnia, miękkie uczucie w ustach, lekka słodycz i doskonałe zbalansowanie. Jeden z najlepszych koźlaków jakie piłem. (7,5/10)

Steiger 11% ze Słowacji to typowy, nudny dunkel ze słodzikiem, jakich się za naszą południową granicą sporo warzy. No i takie skomasowanie nut karmelowych, maślanych i metalicznych, połączone z syntetyczną słodyczą i wątłym ciałem to jest tragedia, i tyle. Chyba że komuś smakuje ciemny Złoty Bażant -  to i Steigera powinien wychylić bez marudzenia. (3/10)

Rohozec Podskalák Světlé Výčepní 10° (alk. 4,2%) ma poza swoim wyglądem niewiele do zaoferowania. Aromat kwaskowy, nieco stęchły i maślany, z nutami trawy oraz metalu. W smaku słodowość, ale w głównej mierze jednak pustka. Metaliczność ulega uwypukleniu, a na koniec piwowar przechmielił, sprawiając że goryczka jest mocna, ściągająca i mocno zalegająca. Brakuje balansu, za sprawą czego piwo nieco męczy. Kiepskawe. (4/10)

Rohozec Skalák Světlý Ležák 11° (alk. 5%) pachnie jasnym słodem, zielonymi jabłkami, mokrą ścierą i szczątkowo również chmielem i migdałami. Jest nienaturalnie słodkie jak na tak odfermentowane piwo, a to pewnie przez cukier w składzie. Poza tym jest wodniste, lekko słodowe w smaku, z goryczką niską do średniej. Męczący pale lager, tyle że nieco lżejszy i gładszy od Raciborskiego et consortes, a stąd bardziej pijalny. (4/10)

Rohozec Skalák Světlý Ležák 12° ma w zapachu kwaskowy słód, zielone jabłka oraz szczątkowy chmiel. Tutaj nie uświadczyłem ani ściery ani migdałów. W smaku równie słodkie jak 11%, ale goryczka jest nieco mocniejsza i całość przez to jako tako pijalna. A, posmak jest nieco metaliczny. (4,5/10)

Grisette Blanche pachnie jak niezbyt mocna herbatka Earl Grey z dodatkiem cytryny i kolendry. W smaku jest nieco kwaskowo i skojarzenia stają się bardziej cytrynowe, pojawia się natomiast specyficzna, drażniąca cierpkość która mi się kojarzy ze słodzikiem albo stewią. Początek obiecujący, ale ogółem rzecz biorąc nie ma co polecać. (4/10)

Roman Blanche des Flandres dla odmiany przypomina mi uwarzonego przeze mnie wita w którym nie było czuć kolendry. No i tutaj jej też nie ma. Czuć głównie słód i drożdże, z początku również chmiel, zaś nadbudowę tworzy konglomerat lekko opiekanego jabłka, goździka i cytrusa, ale jej intensywność chyli się ku granicy percepcji. Nie jest to złe piwo, ale nie smakuje jak belgijski wit powinien. (5,5/10)

Wittekerke to piwo o dwie klasy lepsze. Ma cytrynowo cytrusowy bukiet z dodatkiem soku ananasowego. Kolendrę dodano bardzo oszczędnie, toteż lekki i rześki smak jest w głównej mierze cytrusowy i mało przyprawowy. Płatki owsiane zapewniły mu gładką teksturę, a ja tym razem nie mam się do czego przyczepić. Bardzo fajny wit. (7/10)

Steenbrugge Witbier to piwo słodowe i trochę biało-winne, dzięki czemu mimo obecności nut drożdżowych pozostaje rześkie. Kolendry w zasadzie nie wyczułem, spodobały mi się natomiast wtręty waniliowe. Bardzo fajne. (7/10)

Ungurio Kojos (alk. 5,3%) to ‘nefiltruotas lageris’, jest jednak zupełnie inny od wiejskich litewskich niefiltrów, jest bowiem chmielony Cascade oraz Millenium. Ma rześki aromat łączący w sobie nuty cukrowo-słodowe z trawiastym oraz cytrusowym nachmieleniem, pojawiają się jednak również nuty siarkowe. Potwierdza się to w smaku, mało gorzkim, ale za to bardzo wytrawnym, nieco siarkowym właśnie, a za sprawą tego również chropowatym. Piwo jest ‘zniefiltrowane’ w bardzo małym stopniu, nie czuję żeby się ten fakt przełożył na smak. Nie jest rześkie ani specjalnie pijalne. Mało się tutaj dzieje, piwo może pewnie konkurować z pewnym powodzeniem z eurolagerami, ale konkurencje na paraolimpiadach wzbudzają raczej małe zainteresowanie gawiedzi. (4,5/10)

Nezinomas Krantas to dubbel, którym browar broni swojego imienia. Aromat pianki toffi, lekko karmelowej słodowości, dużo owocowych estrów (wiśnie, porzeczka), jest też trochę banana, bardzo delikatna pikantność, a w tle nieco alkoholu, który jednak nie przeszkadza. W smaku atakuje wyraźny anyż, całe szczęście lubię tę przyprawę. Pełnia dość wysoka, zwraca uwagę lekka słodycz, równoważona bardzo lekką goryczką i subtelną kwaskowością. Smak poza anyżem słodowo-owocowy, ciemne nuty słodowe miejscami przypominają suszone owoce. W finiszu pojawia się delikatna wiśnia. Bardzo pijalny dubbel, wręcz orzeźwiający, a stąd nieco nietypowy. Bardzo fajne, miłe zaskoczenie. (7/10)

Schussenrieder Original No. 1 (alk. 4,7%) to niefiltrowany lager o słomkowej barwie. Na aromat składa się jasny, trochę słomowy słód, kapka chmielu oraz drożdży. Jak na niemieckie piwo tego typu pachnie mało piwnicznie. W smaku wyjątkowo mało wyraziste, bardzo wodniste, bez słodyczy i bez goryczki. Na dobrą sprawę można powiedzieć – bez smaku. Zwykły eurolager miewa go więcej. Wprawdzie piwo z browaru Schussenrieder nie ma większości wad takiego eurolagera, ale to nie czyni go automatycznie lepszym. (3,5/10)

Schussenrieder Schwarzbier No. 1 (alk. 5,3%) ma orzechowo-brązowy kolor, pokrewny altbierowi. Aromat jest karmelowo-migdałowy z nutami toffi oraz mydlano-kwiatowymi, bez jakiejkolwiek wyczuwalnej paloności. W smaku wodniste, wprawdzie mniej niż Original No. 1, ale przy mniej udanym profilu aromatycznym całość wypada jeszcze ciut gorzej. (3,5/10)

Gwoli sprawiedliwości muszę nadmienić, że piwa z holenderskiego US Heit były wszystkie po terminie, stąd w bukiecie pojawił się miód.

Us Heit Twels Pilsner (alk. 5%) to piwo niesamowicie zalatujące gruszką w miodzie, a raczej miodem z lekkim dodatkiem gruszki. Nie jest to rodzaj utlenienia którego bym z konieczności nie lubił, tutaj jednak przechodzi w wyraźną landrynkę której już za bardzo nie trawię. Poza tym jest tu jednak również odrobina jasnego słodu, jak i zielonego chmielu. W smaku mamy ten sam kolaż, choć nieco lepiej to funkcjonuje niźli w zapachu. Piwo jest jednak przyciężkawe i biorąc pod uwagę nikłą goryczkę ciężko je uznać za pilznera. Wielbiciele przyciężkawych polskich jasnych lagerów byliby jednak zadowoleni. Ja się do nich nie zaliczam. (4/10)

Us Heit Twels Speciaal (alk. 5,5%) to mało spektakularny lager wiedeński. Ponownie aromatem rządzi miodowe utlenienie, co tutaj akurat nie kontrastuje ze smakiem, który jest wyraźnie słodki, dość pełny, niosący ze sobą sugestię rodzynek nad ciut karmelowym ciałem słodowym. Średnie, pijalne. (5/10)

Us Heit Twels Bokbier (alk. 6%) to w końcu jakieś fajne piwo z tego browaru. Ponownie czuć miodowość, jest ona jednak lżejsza i lepiej dopasowana niż w poprzednich dwóch piwach. Tak, biorąc pod uwagę orzechową, karmelową, ciut czekoladową słodowość tego koźlaka, to jest ona tutaj wręcz na miejscu. W smaku jest lekko słodkie, pełnawe, aktywują się również nuty suszonych owoców, dobrze współgrające z orzechowością. Może i jest to mało złożone piwo, ale przyjemnie się je pije. Jestem na tak. (6,5/10)

Us Heit Buorrenbier (alk. 6%) to niby belgian ale, ale orzeszki w miodzie, stojące obok wazonu kwiatów, na słodkiej, wręcz nieco zaklejającej podbudowie to rzecz mówiąc wprost słaba. Nie ma się co nad tym piwem rozwodzić. (4/10)

Twin Peaks to owoc kooperacji browarów Thornbridge oraz Sierra Nevada. Ponieważ tego dnia (a było to dawno temu) mało piłem, zdecydowałem się na najdroższe piwo w ofercie Wielokranu. Dwie dyszki. I pożałowałem. Na tablicy widziałem napisane kredą obok siebie Thornbridge oraz APA, no to sięgnąłem p nie bez zastanowienia. Aromat jest z jednej strony cytrusowo-mandarynkowy, z drugiej strony rządzą nim nuty zielone, limonkowe, trawiasto-ziołowe, graniczące z kiwi. I taki, nieco nowozelandzki charakter aromatu to zazwyczaj bardzo fajna sprawa, jednakże do Twin Peaks wkradły się również denerwujące nuty kiblowo-siarkowe. W smaku były słabo obecne, a z czasem się ułożyły, aromat natomiast pozostawał nieprzyjemny. Szkoda, bo poza tym wszystko grało - piwo jest lekkie z podbitą, ale nieprzeholowaną goryczką i fajnie zbalansowane. Przyjemne. No ale bez tej kiblozy proszę. (5/10)

Bakalar za Studene Chmeleni udowadnia, że nie wystarczy chmielić na zimno żeby w udanym stylu wskoczyć na pędzący pociąg nowej fali. Maślane, fakt, chmielowe, ale i słodowe piwo na dobrą sprawę nie różni się niczym od innych czeskich pilsów. Tych przeciętnych, rzecz jasna. No, może ma odrobinę bardziej intensywną goryczkę, ale to nie wystarcza żeby przemawiało do bardziej wyrobionego konsumenta. (5/10)

Bernard wziął się w końcu za górną fermentację, czego efektem Bohemian Ale. Myślałem że to jakiś ESB z czeskimi chmielami, a tu siurpryza, bo piwo jest stronk (alk. 8,2%), w dodatku warzone z dodatkiem kolendry, którą wyraźnie czuć w bukiecie. Ten poza tym jest owocowy pomiędzy cytrusem a morelą, mydlany i słodowy. Smak jest pikantny, nieco pieprzny, słodkawy i kolendrowy. Cierpkość alkoholu jawi się cały czas jako sugestia, bo jest zmiękczana osobliwym połączeniem nut słodowych i mydlanych. No i tę morelę jeszcze. Ponieważ jego sugestia jednak cały czas jest jednak obecna, piwo nie charakteryzuje się aż taką pijalnością. Aha, goryczka jest lekka. Co można wywnioskować po opisie? A czy ktoś by się zdziwił gdybym w taki sposób opisał jakiegoś tripla? No właśnie, Bohemian Ale to w istocie taki kolendrowy tripel, i to niezły. Ale po co go tak myląco nazwano, to nie wiem. (6,5/10)

Pivovar Nachod, producent Primatorów, był jednym z pierwszych czeskich browarów który wyszedł poza paradygmat desitek, jedenastek, dwunastek i karmelowych dunkeli i zaprezentował gawiedzi stouta i bittera. Jako że jestem regularnym konsumentem (bardzo nierównych) wyrobów z Nachodu, ucieszyłem się na wieść o IPA primatorskim. Zupełnie niepotrzebnie. To moje piwo (z butli) pachniało i smakowało tak jakby ktoś do puszki ze słodką kukurydzą wrzucił całą garść monet i trochę masła, a na odchodnym jeszcze potraktował szczyptą obierek zielonego jabłka. Co to jest, ja się pytam? Wada na wadzie, wypuszczanie takiego gniota to zuchwałość niebywała. (2,5/10)

Sea Witch IPA (alk. 5,5%) to jedno z trzech piw w tym stylu, które w zeszłym roku z zaskoczenia na rynek wypuścił czeski Vysoky Chlumec. Piwo jest silnie chlebowo-brzeczkowe, z cytrusowo-trawiastymi przebłyskami świeżego chmielu. Średnie ciało, średnia goryczka, w posmaku ponownie przeważają nuty chlebowe. Fajne piwko, ale nie dla hophedów. (6,5/10)

Drugą ipą od Chlumca jest Flying Cloud IPA (alk. 5,5%), piwo mniej udane. Nie czuć tutaj chmielenia na zimno amerykańskimi chmielami, które ponoć miało miejsce. W bukiecie silnie wyczuwalne są owocowe estry kojarzące się z czerwonymi owocami, przechodzące w okolice banana i gumy balonowej, oraz nieco karmelowej bazy słodowej. Poza całkiem mocną goryczką nachmielenie jest raczej umiarkowane czy wręcz niskie. Problem jest jeden – piwo jest średnio pijalne. (5,5/10)

Mało poważany cieszyński browar (?) kontraktowy (??) Sachsenberg uzupełnił jakiś czas temu swoje portfolio skłądające się głównie z aromatyzowanych potworków o piwo RAF India Pale Ale (ekstr. 17%, alk. 7,1%). Byłem go wówczas ciekaw, no bo raz że IPA ponoć w stylu angielskim, czyli rzadkość w dzisiejszych czasach, a dwa że sławi historię polskich oraz czeskich dywizjonów lotniczych walczących dla angielskich zdrajców w IIWŚ. Już po zapachu jednak czuć, że piwu przydałaby się filtracja. Ogromne pokłady drożdży, bardzo silny banan, a do tego nutki nieco kwiatowego chmielu. Po chwili zaczynają się też przebijać lekko opiekane słody. Nareszcie jest to jednak piwo z Sachsenberga które da się wypić. Słodkie, gęste, ciężkie. Smak nadal mocno drożdżowo-owocowy, chmiel tutaj wylądował głównie dla średnio mocnej goryczki. To piwo nie ma na szczęście ewidentnych wad, co jednak nie znaczy że mi smakuje. Jest ciężkie, zbyt ciężkie, przymulające, niesamowicie męczy. Gęstość nie idzie tutaj w parze z rześkim smakiem chmielowym. Niestety, wyszło rozczarowanie, choć jestem pewien że gdyby je odfiltrować, to byłoby lepsze. (4,5/10)

Meantime IPA niestety powitało moje nozdrza odorem starych skarpet i ciasta drożdżowego. W smaku się to dziwnym trafem komponuje. Jest konkretna pełnia, nuty ziemiste i trawiaste, ziemista, ‘angielska’ goryczka i specyficzna ziołowość w części głównej. Smaczne, choć pachnie nieciekawie, przynajmniej z tej (starej już i na szczęście nieosiągalnej) warki. (6/10)

Dvur Chyne Chynski Leżak Dvanactka to piwo które można śmiało używać na kursach degustacyjnych zamiast fiołki z DMS-em. Serio, jeśli pierwsza warka Ursa Blond Cascade była mocno kukurydziana, to Chynski Lezak pachnie i smakuje jak ekstrakt z puszkowanej kukurydzy z dodatkiem szczypiorku. Tak bardzo, że nawet ja, który nie jest szczególnie uczulony na tę wadę, uznał piwo za przykre. Są też jasny słód, drożdże i nieco chmielu, ale głównym aktorem jest DMS. W smaku jest dość pełne i słodkie, co nie dziwi biorąc pod uwagę poziom odfermentowania (ekstr. 12%, alk. 4%), z przyjemną, raczej mocną goryczką. Gdyby nie ten nieszczęsny DMS byłoby dobre. (4/10)

Dvur Chyne Starostova Sedmnactka to z pewnością jedno z dziwniejszych czeskich piw jakie piłem. Z wyglądu przypomina polotmave, a ze smaku podbite polotmave. 6,5% alkoholu w piwie o ekstrakcie bazowym równym 17% przełożyło się na potężną słodycz i konkretną gęstość, przy czym uczucie w ustach jest lekko kremowe. Kompozycja słodów dała mu nuty karmelu, orzechów laskowych i migdałów, a ponadto czuć odrobinę toffi, drożdży oraz chmielu. Niepoukładane piwo w którym na końcu alkoholowa cierpkość miesza się z chmielową goryczką. Coś mi w nim jednak o dziwo spasowało. (6/10)

Qasek 11% z ostrawskiego Biovaru to pils zdominowany przez słodką, jasną słodowość, mniej przez żatecki, okraszony nutkami cytrusowymi chmiel oraz uzupełniony subtelną dawką ‘czeskiego’ masełka. W smaku lekka słodycz wnet jest zmywana przez wyjątkowo mocną goryczkę, nawet jak na standardy czeskie. Zaczyna się ona już w przednich partiach ust, jednakże słodowość jej towarzyszy, za sprawą czego piwo nie jest przegięte w żadną stronę. Bardzo dobry klasyk. (7/10)

Czeski browar Mordyr podkreśla wybudowanie browaru swoimi siłami, „bez dotacji lub innych świństw”. Czyli że nie lubią żebrać. Albo racjonalizują swoją porażkę. Mordýř Svetly Lezak (ekstr. 12%, alk. 5%) to czeska klasyka. Silna woń chmielowa jest zdominowana przez świeżo skoszoną trawę oraz podszyta nutą miodowo-cukrową, łączącą się z jasnym słodem. W smaku bez wyczuwalnego dwuacetylu, średnio pełna słodowość z nutą słodyczy jest kontrowana średnio intensywnym, chmielowym finiszem, z umiarkowaną, ale wyrazistą goryczką. Na końcu piwo żegna się z gardłem lekko słonawą nutą. Ma wszak jeden mankament – jest nieco przegazowane i pieni się w ustach niemalże jak Duvel. Poza tym jest bardzo dobrze wyważone i ma potencjał na jeszcze więcej. (7/10)

Mordýř Vídeňský Speciál (alk. 5,5%) to karmelkowe piwo, z cukrowym zapachem, wyraźną obecnością nut masła oraz toffi, dość pełne i słodowe w smaku, balansowane średnio mocną goryczką. Pijalne, choć nie jest to nic specjalnego. Charakterem jest bardziej zbliżone do niemieckich marcowych niż do bardziej chmielowych czeskich polotmavych. (6/10)

Mordýř India Pale Ale prezentuje typowo czeskie, mocno wyważone podejście do stylu IPA. Wyraźna karmelowo-słodowa podbudowa pokryta jest warstwą nut chmielopochodnych – żywicznych, cytrusowych, mango i marakui. Konkretna pełnia odpowiedzialna jest za miękki, ładnie zbalansowany smak z mocną, ale nie męczącą goryczką. Masło jest obecne w ilościach naprawdę minimalnych, na granicy percepcji. Świetne piwo. (7,5/10)



Tyle na dziś, znaczy się, na koniec 2014 roku. Wyrównanie roku 2015 będzie bardziej zwięzłe. Możliwe też że ukaże się prędzej niż w grudniu 2016.

recenzje 8795056517019639727

Prześlij komentarz

  1. Valentins Hefeweissbier Dunkel jest też sprzedawany w polskich marketach, np francuskim, zaczynającym się na literę a. Coś mi się widzi, że bałkańska aura musiała mieć wpływ na obniżenie wymagań. Dla mnie to najgorszy dunkelweizen jaki piłem, całkiem wodnisty, prawie bez smaku i aromatu. Może trafiła mi się nieudana warka, może nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem świadom niebezpieczeństwa obniżenia standardów w otoczeniu estetycznie miałkim, ale zazwyczaj wówczas mocno skupiam się na tym, żeby tego uniknąć. Ten Valentins był zresztą pity w kilkudniowym ciągu razem z innymi piwami, i jak widać powyżej, prawie każde złajałem z góry na dół. Możliwe więc że Ty miałeś do czynienia ze słabą warką/partią albo że ja z kolei miałem niebywałe szczęście i trafiło mi się piwo z wyjątkowo dobrej warki/partii.

      Usuń
  2. Dosyć prawdopodobne, ale powtarzać tego piwa nie będę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z zestawienia najlepiej wypadł tablet w tle Soproni Demon Fekete

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)