Loading...

Twiggle twiggle twiggle

‘Whatcha gonna do wit all dem flaws?’

Tak sobie konsumenci wielu warek Twigga mogli właśnie nucić. A miało być tak pięknie. Anglik żeni się z Ukrainką i wspólnie z Polką cała trójka otwiera browar w Polszy. Angielskie piwa warzone tradycyjnym sposobem w Krakowie. Typowe ejle do podpięcia pod pompę, aromatyczne i sesyjne zarazem. Tymczasem związany w jakiś sposób z brewpubem T.E.A. Time krakowski browar Twigg swoją warkę testową rozprowadził jakiś czas temu przez tenże brewpub, co zakończyło się blamażem. Ostro zainfekowane piwo zalegało w nonicach i ludzie się pukali w głowę jak takie coś można zupełnie bez obciachu wciskać ludziom. Jakiś czas później przyszła prawdziwa próba ognia. Następne dwie warki, sprzedawane w różnych knajpach zasiliły w sporej mierze miejskie kanalizacje, bo wadliwość przekraczała wszelkie cywilizowane normy. Browar nabrał wpierw wody w usta, potem jednak przeprosił. Następne warki trafiły m.in. do butelek i postanowiłem sprawdzić czy sprzęt został na tyle opanowany, że piwo stało się pijalne. Po tylu wtopach od samego startu mogą one być bowiem łabędzim śpiewem młodziutkiego browaru.

Black Rob (alk. 5,8%) to według etykiety coffee stout, choć piwo wyszło raczej porterowo. I receptura wydaje się być w miarę dopracowana, wszak likier czekoladowy, lekka ziemistość czy echa kawy (w żadnym wypadku jednak nie czyniące zadość samookreśleniu stylistycznemu) to fajna rzecz. Piwo ma całkiem solidne ciało i delikatną słodycz resztkową, a kończy się nieco ziemiście i wyraźnie czekoladowo, a przy tym wytrawnie, choć goryczka nie jest szczególnie mocna. Cóż jednak z tego, skoro wadą piwa jest jego przegazowanie. Jak sięgam po angielski styl to spodziewam się że będzie raczej kojący dla żołądka miast nadmiernie go zakwaszać. Tymczasem Black Rob pieni się jak trefne De Moleny dwa lata temu, piana rośnie gigantyczna, piwo długo się nalewa, a gruboziarniste bąbelki pryskają w ustach jak oszalałe, niwelując pozytywne wrażenie aromatu. Szkoda, ale przy odrobinie dopracowania może z tego wyjść fajna rzecz. (5,5/10)

May Day (alk. 3,8%), czyli mild ale, piwo w gatunku w Polsce póki co niedoreprezentowanym. Czerwone jabłka łączą się z orzechami, by po akordzie marcepanowym wywołać sugestię palonego ziarna i toffi. Piwo lekkie, całkiem gładkie i bardzo pijalne. Akcenty czerwonych owoców fajnie się z delikatną orzechowością komponują, a wytrawny finisz jest punktowany lekką goryczką. Bardzo fajne, lekkie, sesyjne piwo, na wskroś angielskie. Po lekturze opinii u innych wnioskuję wprawdzie, że akurat mi się trafiła udana warka, później było z tym chyba dużo gorzej, no ale ja oceniam tę sztukę którą mam przed, a w zasadzie to za sobą. (7/10)

Następny był Anzus, amerykański pale ale, który ludziom na tyle nie zasmakował, że ja go sobie odpuściłem. Ostateczne rozstrzygnięcie miała przynieść Yakima Queen (alk. 6%), czyli AIPA, w myśl powiedzenia „tonący ajpy się chwyta”. Tutaj dla odmiany piwo okazało się tak wygazowane, że aż się prosi o serwowanie z pompy. No ale z butelki, niemalże do zera wygazowane piwo? W takim stylu? Jest delikatny cytrus który jednak szybko ucieka, jest mocna goryczka, jest solidna słodowość. Jest też posmak szarego nalotu na metalowych stelażach (ciekawe czy ktoś skojarzy), odrobinę chlorowy, co chluby piwu nie przynosi. Są też nuty drożdży które zaczęły żyć własnym życiem i dały tutaj trochę niepasującego ‘funku’. Jest też trochę aldehydu octowego. Nawet więcej niż tylko trochę. Sporo. Bardzo sporo. Wszędzie zielone jabłka. Z czasem za to brak nagazowania przestaje przeszkadzać. Wystarczy sobie wyobrazić picie tego trunku w angielskim pubie, pod inną nazwą, bo AIPA to to nie jest. Nie żeby to sprawiało że piwo staje się nagle smaczne, no ale przecież mogło zabić, eee, być gorsze. A tak to można je przełknąć. Nawet mimo tego aldehydu. Ale to jedyny plus. Reasumując – są denerwujące wady, ponadto mam nieodparte wrażenie że piwo wyszło zupełnie niezgodnie z założeniami. (4/10)

Konkluzja może być tylko jedna. Chłopy (i dziołchy) mają czasami niezłe receptury, tylko jeszcze nie do końca opanowany sprzęt. Czas i cierpliwość potencjalnych klientów powoli się kończy, choć jeśli następne piwa będą tej klasy co listopadowy May Day, to browar może jeszcze wyjść na prostą. Trzymam kciuki, bo zainwestowali pewnie sporo w sprzęt, ale póki co nie wygląda to zbyt dobrze, szczególnie biorąc pod uwagę formę ostatnich dwóch wywarów. Co ciekawe, przeglądając opisy twiggowych piw u różnych osób, to wachlarz wad występujących w danym piwie potrafi się zmieniać z warki na warkę, a nawet być różny w obrębie jednej warki. I niestety, nie widać parcia ku lepszemu - May Day opisany powyżej został zakupiony w listopadzie, później 'zyskał' na wadach. Może pomogłoby sprowadzenie doświadczonego piwowara do asystowania przy produkcji i wytknięcia błędów które w jej trakcie muszą być popełniane? To już nie te czasy kiedy ludzie rzucali się ślepo na wszystko z napisem 'górna fermentacja'. A obecnie kupowanie piw Twigga niestety przypomina stąpanie po polu minowym. Mnie się udało przejść w miarę cało i zdrowo, innym już niekoniecznie.

recenzje 8459990772198852850

Prześlij komentarz

  1. O proszę, ja połowę najnowszej warki Black Rob'a wylałem do zlewu bo ni cholery nie był taki jak go opisałeś :P Mam jeszcze May Day i mam nadzieję, że będzie taki jak u ciebie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, z opisów ostatniej warki (ostatnich warek?) wynika że raczej watpię ;)

      Usuń
    2. Właśnie wypiłem, miałeś dużego fuksa tyle Ci powiem.

      Usuń
  2. A ja właśnie skusiłem się na May Day jako pierwsze (i ostatnie w najbliższym czasie) z tego browaru. Zapach? Symboliczny. Smak? Tragedia. Woda po trzykroć. Odczucie potęgowało totalny BRAK wysycenia. Piwo pod koniec nalewałem z wysokości 0,5m, żeby wymusić jakąkolwiek piankę. Ni c**ja, jakbym nalewał wodę z kranu to zrobiłbym większą pianę. 2/10.
    W związku z powyższym, nie planuję sięgnąć w najbliższym czasie po Twigga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, ja niemalże zupełny brak nasycenia miałem w Yakima Queen, a w Black Robie aż nadmiar. Tam musi odchodzić niezła partyzantka podczas produkcji.

      Usuń
    2. Wiesz, piwowar jest doktorem nauk fizycznych specjalizacja fizyka wysokich energii i elektrodynamika. Tam nie ma partyzantki, tam działa prawdziwa mechanika kwantowa w makroświecie, taki kot Schrödingera wersja hard. Raz jest wysycenie, raz nie ma, raz piwo da się wypić, raz nie da. Poza tym jest jeszcze kilka stanów pośrednich, ale raczej nie jest to proces czasu ciągłego :P

      Usuń
  3. To ja miałem mniej szczęścia. 4 piwa na 4 spróbowane wylądowały w ściekach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepiej Im się udała etykieta. Nie dość, że idiotyczna, to jeszcze niechlujnie naklejona. Uchroniło mnie to przed zakupem tak przez Was zachwalanych specyfików, za co browarowi serdecznie dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój May Day kupiony 24 listopada ub. r. był bez gazu, bez piany i bez smaku piwa. Czułem jedynie jakiś koszmarny kwasek w tym wywarze i poczęstowałem nim miejską kanalizację. Drugiej szansy temu browarowi nie daję, bo zbyt wiele mamy obecnie nowych inicjatyw, żeby się z takimi Twiggami mordować i w pełni się zgadzam z piwożlopemJackiem, że etykietę mają wyjątkowo idiotyczną.

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)