Loading...

Inflacja piwnych premier

Znacie to uczucie? To mrowienie w ciele kiedy polski browar nowofalowy zapowiada nowe piwo? Taka wiecie, IPA-sripa czy stout-srałt? Kiedy nieubłaganym krokiem zbliża się jego premiera w pobliskim multitapie? Kiedy po biegu na przełaj przez pobliskie kartoflisko, plując kluskami z wyczerpania w końcu stojąc w tłoku dopychacie się do lady, wyjmujecie z portfela marne paręnaście złociszy, żeby po paru niuchach i łykach stwierdzić, że całkiem niezłe to piwo? No to jak, znacie to uczucie, czujecie to?

Bo ja już nie.

Serio, jeszcze całkiem niedawno każda polska piwna premiera wywoływała u mnie mniejsze bądź większe uczucie podniecenia, a przede wszystkim przemożną chęć skosztowania danego specyfiku. Kiedy mi się to nie udawało, czułem absmak i rozczarowanie bezsilnością wobec otaczającej mnie rzeczywistości. Coś się jednak w końcu zmieniło.

Coś się mianowicie stało, że w przedostatni weekend, w dniu premier dwóch nowych piw z Pracowni Piwa, w tym milda który we mnie jako gatunek przywołuje niesamowite wspomnienia z podróży na Maltę, ja byłem w Katowicach, a mimo wszystko nie skosztowałem Bobbyego ani Dżoka. Zamiast iść do Białej Małpy, wolałem zacząć wieczór w C-4, rozwinąć go paroma niemieckimi krafcikami w Browariacie i zakończyć go Murphysem w Kredensie. No, dwoma Murphysami.

Czemu? Z powodu braku miejsc siedzących w Małpie. Naszła mnie bowiem oto myśl, że bez jaj - jestem klientem płacącym ciężkie pieniądze, a nie petentem w urzędzie który ma płacić i stać, a jak nie to wynocha. I perspektywa skosztowania dwóch nowych piw nic w moim nastawieniu nie zmieniła.

Cóż więc się tak naprawdę stało? Ano nic. Po prostu dojrzałem.

Nowe premiery nie wywołują już u mnie niemal żadnych palpitacji. Owszem, jestem ich ciekaw, ale nie będę specjalnie nadrabiał parunastu kilometrów dla jednej butelki ani stał jak kołek i jeszcze dziękował Niebiosom że spłynął na mnie duch kraftu za czynaście zyli.

Wspomniana Pracownia Piwa jest oczywiście tylko przykładem, tak samo bym się zachował gdyby była to premiera któregokolwiek z innych polskich rzemieślników. Być może wpływ na to ma fakt, że dotychczas, poza IPA z Redena, wszystkie piwne premiery obecnego roku których spróbowałem okazały się dla mnie mniejszymi bądź większymi rozczarowaniami. Ale myślę że nie należy wszystkiego sprowadzać do tej tylko kwestii. Po prostu, to co jeszcze niedawno było czymś nowym i ekscytującym, ot choćby premiera jakiegoś wspomnianego stałta-srałta, obecnie stała się bardziej powszechna. I ja (a sądzę że jest nas dużo więcej) stwierdziłem w końcu że są na świecie ważniejsze rzeczy od nowego piwa. Naprawdę. Większa podaż przeciwdziała w tym sensie płytkiemu materializmowi. Jak bowiem można się śmiać z ludzi, koczujących pod jakimś salonem żeby jako pierwsi dorwać w swoje łapska nowy model produkowanego przez chińskie dzieci w obozie pracy sr-IPhone'a, a jednocześnie dać się pokroić za szklankę nowego india pale ale w dniu premiery. Przecież to się niczym nie różni.

Zanim mi jednak ktoś zarzuci, że typowe polskie narzekanctwo itd., wyjaśniam że nie jest to tekst o bezcelowości piwnych premier. Wręcz przeciwnie, rozwój rynku jest najbardziej pożądany, ja się z tego cieszę i chętnie nowości próbuję. Chodzi tylko o to, żeby się nie dać zwariować. Piwo to jednak tylko piwo, to raz, a dwa, klient ma się domagać ekwiwalentu za swoje pieniądze, bez zbędnego, działąjącego psująco na producenta podlizywania się. I ja naprawdę na swój sposób podziwiam samozaparcie ludzi którzy w dniu premiery tłoczą się jak sardynki w warszawskich Kuflach i Kapslach i są cali szczęśliwi jak już przez bar powędruje paręnaście zeta w jedną, a szklanka z nowym piwem w drugą stronę. I jak im się uda w tym tłoku nie rozlać połowy zawartości po podłodze oraz innych obecnych (bo chyba ciężko wszystkich nazwać współbiesiadnikami). Tyle że to nie dla mnie. Wolę w bardziej dogodnych okolicznościach wypić to co już znam, względnie i nie znam - ale knajpa to nie urząd, a piwo to nie pozwolenie na budowę domu.

Jeszcze niedawno smuciło mnie nieco że niektóre piwa są dla mnie niczym białe kruki. Choćby te ze wspomnianej Pracowni albo Artezana. Pojawiają się wprawdzie co jakiś czas w okolicy, ale są zazwyczaj spijane niemal na pniu i kiedy w końcu trafię do takiego miejsca, to se mogę zasadzić co najwyżej Raciborskie Death Metal albo jakiegoś maślaka z Witnicy. No ale tak na dobrą sprawę - co z tego? Czy już sama myśl że człowiek wypatruje gorączkowo wieści o nowym piwie w okolicy i kiedy tylko dostanie cynk, pędzi z jęzorem wywalonym na wierzch żeby się jeszcze na to piwo załapać - czyż sama taka myśl nie jest po prostu przerażająco głupia? Mam ja rozum i godność człowieka, nie dla mnie i nie ze mną takie cyrki.

publicystyka 2993754124345292684

Prześlij komentarz

  1. U mnie od pół roku wisi niedokończony tekst na ten temat. Mam wrażenie, że trochę dałem się zwariować, ale już mi przeszło, więc i tekst leży i płacze w kątku. Dużo w tym racji. Piw na świecie jest na szczęście na tyle dużo, że nie trzeba gonić za tymi, nic nieobiecującymi, premierami. Z drugiej strony wciąż mi przykro, że do trzynastego pod względem ludności miasta w Polsce nowe piwa nie dojeżdżają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie osobiście irytują premiery typu Doctor Brew, tj. dużo szumu o nic tak naprawdę. Pomału dorastamy chyba do świadomej rewolucji piwnej, a przynajmniej część osób. Nie za bardzo mam ochotę lecieć przez całe miasto po to, żeby wypić cokolwiek na stojaka i polansować się przy ladzie -- to podobno oznaka starzenia się i braku spontaniczności :P ;), -- bo to nie o to chodzi chyba ?? I kolejnym objawem starzenia się jest sięganie w moim przypadku po np. St. Peters Ruby Red Ale, w którym strasznie wieje nudą ;). Brawo za tekst, który nie spodoba się zbyt wielu, ale nie chodzi przecież o tych wielu, tylko o tak niewiele.

      Usuń
  2. Ci o których tu piszesz, że są w stanie się pokroić, by być na premierze jakiegoś piwa, to nic innego jak piwni hipsterzy. Oni nie są na premierze bo ciekawi są nowego piwa, oni są tam tylko po to, by się tym pochwalić wśród znajomych i zaliczyć kolejną premierę, bo to jest przecież takie modne. Taka trochę "sztuka dla sztuki". Ważny jest sam fakt bycia tam, a nie jak dane piwo smakuje.
    Dla mnie to totalnie bez sensu. Lepiej spokojnie zaczekać na wersję butelkową i napić się w spokoju w domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wnioskiem się gadzam, aczkolwiek moim zdaniem nieco zbyt surowo oceniasz tych jak to piszesz piwnych hipsterów. Myślę że część z nich jest rzeczywiście bardzo ciekawa nowego piwa. Tak bardzo że zrobią dla niego wiele. Tyle że jak już napisałem - jak komuś się to podoba to ok. Mi się podobać nie musi.

      Usuń
  3. Szczerze powiem gdyby multitap był w zasięgu jazdy tramwajem-pewnie na wielu premierach bym był-ponieważ nie mam tak dobrze-pijam butelkowe:)
    javiki

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta tytułowa inflacja chyba dobrze określa przyczynę Twojego stanu umysłu. Kiedyś było tych premier dużo mnie, to i człowiek się cieszył i czekał jak na wizytę jakiejś np. gwiazdy rocka. A teraz się tego narobiło... I nie tylko, że browary się powtarzają, to i piwa nie te, co kiedyś. W tym roku tylko Coffee Stout z Kormorana zrobił na mnie większe wrażenie. Kilka piw było niezłych (Birbanty dwa, jak dla mnie), sporo kiepskich i totalne porażki (ostatnia URSA). Tak już będzie - rewolucja się rozkręca! Zresztą Brown Ale czy Citra, czy DrBrew trzy lata temu wywołały by entuzjazm. Dziś też są ofiarami "inflacji". Nawet blogerzy nie nadążają za nowościami, bo w moim sklepie osiedlowym pojawiają się one szybciej niż ich recenzje w necie. Cóż - inflacja...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A właśnie, jeszcze o Hoppy New Year i grodziskim z Pracowni zapomniałem, te też były udane. Zobaczymy, ostatnio się zaopatrzyłem w dalsze nowości. Jestem pełen obaw.

      Usuń
    2. Twoje obawy są, niestety, uzasadnione. Miarą mojego znudzenia i przesytu niech będzie fakt, że zdegustowałem piwo i po dwóch dniach nie mogłem sobie przypomnieć ani smaku ani producenta.Zaznaczam, że w czasie degustacji byłem trzeźwy, przynajmniej na tyle, że pamiętam wygląd etykiety :-) (jakaś taka westernowa)
      PS Pracownia niestety do Bydzi dalej nie dociera....

      Usuń
    3. Inflacja swoją drogą, ale powoli to już fizyczna niemożność nadążania za wszystkim. Jeszcze te dwa lata temu, kiedy wypadało może po jednej, dwie premiery w miesiącu to nie wymagało to jakiegoś specjalnego wysiłku. Teraz, nawet jeśli komuś przy sporej dozie samozaparcia starczy czasu to wątroba odmówi współpracy ;)

      Usuń
  5. nowości nowościami... wiekszość z nich jest mocno chmielona i można je określić w ciemno słowami typu cytrusy, tropiki, żywica...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta swoista jednowymiarowość to jeszcze inna rzecz. Faktycznie nowi kontraktowcy warzą zazwyczaj na pewniaka dosypując worami chmiele z USA. Oczywiście nie znaczy to że muszą to być złe piwa, tyle że 'scena' zaczyna galopować na jedno kopyto.

      Usuń
  6. Raczej nie do końca. Raczej chodzi o to ze inne piwa się tak dobrze nie sprzedają. IPA, APA, czy Black IPA -to sa piwa których aż tak wiele na rynku nie ma. Ile osób wysupła 7-10zł za butelke zwykłego stouta -typowego angielskiego z 4%alko? Jeśli za 4-5zł mam Guinessa. Ile osób kupiłoby zwykłego ALE (takiego jak Iron Maiden) -gdyby był typowy i poprawny do bólu-pewnie 1 raz wielu ale później..za 10-12 zł kupic 1 butelkę ALE gdzie coś podobnego mam z Miłosławia za 3-4zł. Wydaje mi się że dzisiaj większość tego nowofalowego piwa wypijają ludzie poszukujący nowych piw ale i goryczki w piwie.A goryczka z dodatkowym aromatem amerykańskich chmieli-daje oszałamiające efekty. I to jest ta przyczyna. Z tym że ida tez chmiele Australijskie czy z Nowej zelandii.
    javiki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może być i tak, ale ludziom się te ekstrema w końcu przejedzą. To jest tak jakby mając wybór w restauracji między daniem łagodnym a super ostrym za tę samą cenę, wybierać to drugie, bo jest więcej doznań. Oczywiście są ludzie którym dania super ostre/AIPY po prostu bardziej smakują, ale reszta w końcu chyba wróci do bardziej zbalansowanych trunków.

      Usuń
  7. mysle ze ogolnie nastepuje inflacja na rynku craft, piwa dotychczas nowych gatunkow spowszechnialy. moge to opisac na przykladzie bydgoskiego l'eclerka, ktory jest lokalnym sklepem-mekka. super wyposazony, a tu patrz: wczoraj widzialem okolo 100 butli piw alebrowaru ktorym wlasnie mijal temrin, nikt ich nie przecenil i pewnie poszly do WC (cena okolo 8-9pln), niedaleko obok stoja ciechanowe grand prixy (notabene b.dobre piwko, za cene 6.50), jest ich jak nic 10-12 skrzynek i nie zapowiada sie zeby do 25.04 bo taka maja date waznosci sie wyprzedaly ;-)
    albo sklepy zmniejsza zamowienia albo obniza ceny albo beda wylewac piwo....

    mam nadzieje ze po serii spekakularnych premier po roku nie bedzie spektakularnych zamkniec browarow kontraktowych ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przynajmniej przy zamknięciu browaru kontraktowego nie ma problemu co robić ze sprzętem ;) Wydaje mi się nota bene, że obędzie się bez spektakularności, ale parę browarów kontraktowych po cichu zakończy swoją działalność.

      A co do Waszego słynnego Leclerca - proponują udać się z ofertą do kierownika działu, może uda się wytargować obniżkę za piwa bliskie przeterminowania, szczególnie przy zakupie hurtowym. Koleś może mieć po prostu zbyt dużo na głowie i nie ogarniać że mu się piwa zaraz przeterminują, a większość tego typu sklepów ma chyba procedury w razie zbliżania się terminu przydatności na dany produkt.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)