Loading...

NZ IPA

Jak prawie każdy piwny poszukiwacz nowych smaków, po pierwszym zetknięciu się z aromatem nowofalowych chmieli z USA zakochałem się w nich. Nigdy nie przestałem jednak wielbić aromatu chmielu żateckiego w czeskim pilsie czy kiwać głową z uznaniem nad EKG oraz Fugglesem w angielskim bitterze. Koniec końców prawie każda odmiana chmielu ma w sobie coś przyjemnego (może poza Daną), a ja uwielbiam pod tym względem różnorodność. Jeśli jednak kazano by mi wskazać typ chmielu który uważam za szczególnie miły moim zmysłom, palcem na globusie nie zatrzymałbym się wcale w Czechach ani Wielkiej Brytanii, ani nawet Ameryce. Wskazałbym krainę leżącą na krańcu świata. Chmiele z Nowej Zelandii z ich feerią aromatów białych winogron, agrestu, limonki oraz trawy mają chyba najbardziej rześki aromat z wszystkich chmieli. Zielony, ale i owocowy. Zaryzykowałbym stwierdzenie że mój ulubiony, przynajmniej na tę chwilę. Za sprawą pewnego Brazylijczyka mieszkającego w Nowej Zelandii wszedłem w posiadanie dwóch piw gatunku IPA z Nowej Zelandii, które potwierdzają moje wysokie mniemanie o tamtejszych chmielach. Jedno tęsknym okiem wypatruje oddalających się czasów marmoladowej IPA angielskiej, zaś drugie entuzjastycznie czyni krok do przodu, wprost do wiadra wypełnionego szyszkami emanującymi modnymi obecnie nutami chmielowymi.

Hodgson IPA odwołuje się mimo swojego nachmielenia (Motueka i Kohatu) do dawnych, angielskich reprezentantów stylu. Nazwa jest ukłonem w stronę Georga Hodgsona, osoby która wywarła duży wpływ na export IPA do Indii w czasach Imperium Brytyjskiego. Ma całe 8,8% alkoholu i ponoć wybornie się nadaje do leżakowania (producent sugeruje 4-5 lat. Aha, chodzi mi rzecz jasna o piwo a nie Hodgsona.), odmiennie od wielu współczesnych wersji IPA, które z czasem gubią swoją chmielowość i niewiele ciekawego w nich zostaje. Autorem piwa jest jednoosobowy browar kontraktowy Ben Middlemiss.

Stephen John Francis Middlemiss jest kimś w rodzaju żywej legendy piwowarstwa nowozelandzkiego. Piwa warzy od 40 lat, przy czym pierwszą warkę uwarzył kiedy liczył sobie dopiero 14 wiosen. Po przeprowadzce do Australii wyrobił sobie renomę jako piwowar domowy, a z zebranego po złomowiskach żelastwa, przycinanego i pospawanego, skonstruował swój pierwszy bieda-browar. Przełomowym momentem okazał się rok 1992, kiedy pełnił rolę przewodnika Michaela Jacksona w trakcie objazdowej trasy po browarach wschodniej Australii. Pytano się go wówczas często, czemu tak właściwie nie jest zawodowym piwowarem. Jeszcze w tym samym roku się nim stał, kiedy Marlborough Brewing Company otwarła pierwszy browar w mieście jego pochodzenia, nowozelandzkim Blenheim. Zatrudnili Bena, który był odpowiedzialny za produkcję 100hl piwa tygodniowo. Później rozwinął Steam Brewing Company, następny browar, który funkcjonuje do dziś, ale już bez Bena. Trzema piwami które uważa za najlepsze i najważniejsze w swojej karierze są Benediction (dubbel), Romanov (imperial stout) oraz Hodgson IPA. Obecnie Ben warzy cztery różne piwa – dwa belgijskie „klasztorne” oraz dwa w stylu IPA.

I rzeczywiście, nie jest to typowe piwo nowofalowe. Sugestia kiwi oraz agrestu naprowadza nas na pochodzenie chmielu, ale jest na tyle delikatna, że gdybym nie wiedział, to nie szukałbym jej na przepastnych polach Rohanu, pardon, Nowej Zelandii. Chmielowość jest przede wszystkim kwiatowa, trochę cytrusowa, ba, może wręcz korzenna, nader wszystko czuć jednak solidną, lekko karmelową słodowość, przejrzałe ciemne owoce oraz nuty ziemiste. W ustach piwo jest gęstawe i raczej ciężkie, aczkolwiek ożywiane lekko kwaskową nutą. Słodowość zachowuje się tutaj wyjątkowo asertywnie, pokazując chmielowi miejsce w szeregu, ale nie poniżając go. Średnio mocna goryczka wybrzmiewa razem z grzejącym uczuciem w gardle. Bardzo osobliwe piwo, poziom nachmielenia, woltaż, pojawiająca się wraz z ogrzaniem morelowość, ogólny charakter – wszystko sprawia, że człowiek się zastanawia, czy nie tak właśnie smakowały klasyczne IPA sprzed dwóch wieków. I to jest coś, co wzbudza mój szacunek – Middlemiss wziął chmiele nowofalowe, „perfumowane”, dodał ich do piwa spore ilości, a i tak potrafił uzyskać taki elegancki efekt retro. Hopheadzi szukający w piwie połączenia lasu iglastego z plantacją owoców tropikalnych będą zawiedzeni. Miłośnicy charakternych piw z głębią będą kiwać głową z uznaniem. (8/10)

8 Wired to następna legenda nowozelandzkiego piwowarstwa, tyle że wybitnie nowofalowego. Browar kontraktowy znany głównie za sprawą piw iStout oraz Hop Wired IPA nieśmiało zaczyna wchodzić na rynek europejski, czyli z pewnością za niedługo będzie dostępny również w Polsce. Tyle że nie jest do końca nowozelandzki, Søren Eriksen przybył bowiem do Marlborough z Danii. Czyli taki drugi Mikkeller. Szlify zdobywał w Rennaissance Brewing, chcąc docelowo otworzyć własny browar. Doszedł jednak do wniosku, że jest to zbyt ambitny projekt i zaczął wynajmować moce produkcyjne w swoim macierzystym browarze. Nazwa odnosi się do drutu określonej grubości, który w Nowej Zelandii jest przeznaczony do elektrycznych płotów, autochtoni stosują go jednak również do naprawy wszelkiego sprzętu. Jest na tyle popularny i wielofunkcyjny, że stał się jednym z symboli Nowej Zelandii – symbolem umiejętności rozwiązywania problemów nawet jak się pod ręką nie ma prawie niczego. Tak samo jak 8 Wired Brewing – firma nie ma browaru, a robi świetne piwa.

8 Wired Hop Wired IPA (alk. 7,3%) to nowozelandzki chmiel w pigułce. Tak jak Hodgson IPA ukazuje jego wszechstronność, tak Hop Wired to piwo surfujące po nowej fali piwowarstwa. Było ponoć pierwszym komercyjnym piwem chmielonym na aromat w takiej intensywności nowozelandzkim chmielem, jest więc dla NZ IPA tym czym Pilsner-Urquell jest dla pilsów czeskich. Aromat jest mniej iglasty, mniej cytrusowy i bardziej zielony od amerykańskich przedstawicieli gatunku. Trawa, limonka, agrest i lekki akcent białych winogron – takie nuty można wyczuć, choć i słodki miąższ owoców tropikalnych się tu znajdzie, tyak samo jak słód. W smaku jest nad wyraz wyważone. Umiarkowanie mocna goryczka kontrująca lekko naznaczoną słodycz, średnio pełne ciało oraz nowozelandzka chmielowość aromatyczna, która mogłaby być jednak ciut bardziej intensywna – to są atrybuty ‘grzecznej’ wersji IPA. Z drugiej strony alkohol jest ukryty całkowicie, a piwo wchodzi jak masełko, jest bardzo orzeźwiające. Wydaje mi się jednak, że swoje już przeleżało i chmielowość nieco wywietrzała – szczególnie mając w pamięci intensywnie agrestowy zapach kooperacyjnego piwa 8 Wired i BrewDoga o nazwie Dog Wired. Wprawdzie i w Hop Wired nuty agrestu bodaj najmocniej wbijają się w nozdrza, ale całościowo aromat jest mniej intensywny niż w Dog Wired. Jest tu więc miejsce na poprawę, choć nawet w obecnej formie jest to bardzo dobre, wbrew pozorom subiektywnie dość lekkie piwo. (7/10)

Spodziewałem się bycia zaoranym przez piwo z 8 Wired, tymczasem to klasyczna pozycja od Bena Middlemissa, wymieniona swoją drogą wśród 500 światowych klasyków piwowarstwa przez Michaela Jacksona, okazała się ciekawsza. Z miłą chęcią zakupiłbym parę sztuk i porządnie przeleżakował.

recenzje 1181210689798372962

Prześlij komentarz

  1. Piszesz:
    "Z miłą chęcią zakupiłbym parę sztuk i porządnie przeleżakował."
    Po co?
    Żeby całkiem chmiele wywietrzały?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta IPA do leżakowania się nadaje, bo nie polega w całości na efekciarskim nachmieleniu tak jak nowe odsłony tego stylu. Producent zaleca leżakowanie, a na necie można znaleźć opisy osób które tak uczyniły i są zachwycone.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)