Loading...

Wszystkie drogi prowadzą do Pilzna. Część II.

Koło południa powoli, powolutku na terenie browaru zaczęły się schodzić grupki ludzi. Udaliśmy się na obiad do dużego namiotu w którym była również rozstawiona scena na której chwilę później miał się zacząć finał konkursu International Master Bartender. Dostęp do strefy PIMP, znaczy się, VIP, oznaczał żarcie i niefiltrowanego Urquella do syta. I like. Jedzenie było zapewne z przybrowarnianej restauracji Na Spilce - ciepłe rzeczy bez szału, poza knedlami mało charakterystyczne, mało czeskie. Taka 'international cuisine', w miarę poprawnie wykonana. Zimna płyta za to rewelacja, szynka wołowa, morskie robactwo. A do tego ten niefiltrowany Urquell. Tylko bawarskie precle ustawione na kołku na każdym stole raczej podrabiane, watowate, z pewnością nie z pieczywa zasadowego (Laugengebäck), a z zewnątrz pewnie kolorowane karmelem.

Po krótkim posiłku zostały nam dwie godziny do finałowego występu polskiego reprezentanta, stwierdziliśmy więc że pójdziemy odpocząć do hotelu, po drodze jednak bałamutność tego pomysłu spowodowała zmianę trajektorii i podążyliśmy za Docentem na pilzneńską starówkę.

Nie dość że Pilsner Fest, to jescze trwał jakiś maraton, ruch samochodowy był więc mocno ograniczony. Starówka ładna, z wielkim kościołem na środku rynku. Osobliwa rzecz - wchodzimy na rynek, a tu na wyjazd czeka kawalkada starych ciężarówek, na pakach których siedzą sobie a to rycerze w kolczugach, a to SS-mani, a to zamontowana jest makieta rakiety balistycznej. Do tego bannery rojące się od antyniemieckich tekstów, odniesienia do srogiego lania jakie Krzyżakom zgotowali Husyci, do zabójstwa gubernatora Heydricha przez czeskie podziemie itd. Nawet "Jeszcze Polska nie zginęła!" się między hasłąmi odnalazło. W czym rzecz? Komuniści jadą na Pragę z Pilzna żeby zaprotestować przeciwko dyktatowi niemieckiego kapitału, który wraz z niemiecką armią zagraża suwerenności wielu państw. Co więcej, frekwencja wypadła na tyle żałośnie, że sprowadzono posiłki z Polski oraz Niemiec. Przemawiał stary czeski komuch i nieco mniej stary niemiecki. Z bawarskim akcentem, przedstawił cele demonstracji i nadmienił że jest z "anektowanej NRD" (sic!). To była najdziwniejsza rzecz jaką kiedykolwiek usłyszałem z ust jakiegokolwiek Niemca na temat Niemiec. Poza tym ostro na swoje państwo nadawał. Dojcze kapital! Dojcze kapital! Oprócz nas przed mówcami stanęła jednak tylko mała grupka osób, więc większego wrażenia na mieszkańcach Pilzna korowód nie zrobił. Mogło na to wpłynąć główne hasło manifestacji - "Walka klas zamiast wojny światowej!" Bitch, please... Za to dowiedziałem się że Armia Czerwona to po czesku Ruda Armada. Yeah!

Na Parkanu
Udaliśmy się do wspomnianej już restauracji Na Parkanu żeby wypić Fenixa, sprzedawanego w Czechach przez SAB Millera witbiera, robionego w holenderskim Grolschu. Rok temu było to pyszne piwo. W Na Parkanu dramat - wodniste i nijakie, w dodatku bardziej na wierzch wypłynęły aromaty weizenowe, a witowość została niemalże jedynie w postaci lekkiego kwasku. No i taki jakby karton - chyba w tej beczce już swoje przeleżało. 

Klub Malych Pivovaru
Reszta została na miejscu, myśmy się za to ewakuowali razem z Docentem, Masonem i Marcinem do Klubu Malych Pivovaru obok naszego hotelu, który w tę sobotę wyjątkowo miał otwarte od 13tej. Wystrój szału nie robi - jasna wykładzina, jasne drewno i korek na ścianach, słoma na suficie, parę porozstawianych stolików. Na tym tle jeszcze lepiej wypadała śliczna barmanka. W drugim pomieszczeniu masa pustych butelek, wśród których znalazł się również Black Hope. W lodówkach bez szału - trochę Belgów, parę Niemców, ale raczej oklepane rzeczy. Sześć nalewaków, między innymi 5 AM Saint z Brewdoga, parę czeskich lagerów oraz Trebonicky Sniper IPA, który okazał się być klasycznym, brytyjskim przedstawicielem stylu, nieco kwiatowym, z mocno podkreśloną słodowością usytuowaną w rejonach opiekanych i delikatnie orzechowych. W smaku dość pełne, wręcz mięsiste, wyraźnie słodowe, z ciekawym posmakiem w którym mieszały się nuty orzechowe, trawiaste i ziemiste. Bardzo fajne angielskie czeskie piwo. (7,5/10)

mliko
Z powrotem do namiotu festiwalowego, a tam już finały trwają. Słowo na temat konkursu. Wpierw były eliminacje w poszczególnych państwach, po czym finaliści zostali sprowadzeni w czwartek do Pilzna, żeby od początku zbierać punkty w różnych dyscyplinach. Ten ostatni, finałowy występ był oczywiście najważniejszy. Jury złożone z Vaclava Berki, ubiegłorocznego zwycięzcy konkursu oraz jakiejś trzeciej BardzoWażnejOsoby oceniało kunszt barmański finalistów. Na scenie trzeba było nalać Urquella w odpowiednim stylu. A jest ich czterech. Imię pierwszego to cochtan, czyli lane bez piany, stąd najbardziej nagazowane. No, taki styl typowo polski, powiedzmy tyski. Drugi to hladinka, piana ma być bodajże na 4,5cm. Najbardziej popularny wariant lania Urquella. Trzeci to snyt, czyli w gruncie rzeczy to samo co hladinka, tyle że leje się 0,3l do półlitrowego kufla, potrzebne jest więc większe wyczucie. Najciekawszy sposób nalewania to mliko - nalewa się samą pianę, która ze względu na swoją gęstość w kuflu półlitrowym jest odpowiednikiem 0,3l płynu. Tak nalane piwo vel piana ma niemalże kremową konsystencję, mniej odczuwalną goryczkę i jest ponoć uważane za piwo dla kobiet. Stąd też prawdziwy mężczyzna wypija je duszkiem. Co też uczyniłem.

W namiocie znaleźliśmy się pod koniec występu "Amerykanina". Ahoj, jsem František Šťástka s Teksasu! Zrobił wszystko profesjonalnie, ale pozwolono mu mówić po czesku do publiki, co zapewniało mu dodatkową pewność siebie i nie było do końca fair wobec pozostałych uczestników. Wykonał swoją robotę poprawnie ale bez polotu. Przed występem Koreańczyka jakieś tańce koreańskie, po czym... Welcome, Kim Dzong Il!! Powaga! Tutaj było widać tremę i zerową umiejętność komunikacji w angielskim. Nawet dziesięciu słów ciężko mu się chyba było na pamięć nauczyć, w związku z czym część werbalna występu sprowadzała się do takiego Yyy, di aroma... yyy... di tejst... ju noł... important. Nie wypadł najlepiej, sądzimy więc że miejscowość w której mieszka mogła go po konkursie zmusić do harakiri za sprowadzenie na nią dyshonoru. Na nią i na jego nazwisko. Potem Polak, Tomasz Kapuścik z Tychów. Bardzo skupiony, profesjonalny, ale bodajże cochtana nalał na dwa razy, co Vaclav Berka, za plecami którego żeśmy się z Docentem ustawili wynagrodził bardzo małą ilością punktów. Ostatecznie zajął czwarte miejsce, mimo że przed grande finale był w pierwszej trójce. Potem przerwa i na scenę wyszedł Norweg, który przyjechał z kobietą o bajecznie zielonych oczach i tremą jak stąd do Trondheim. Łapki się trzęsły bardzo.

A następny był Włoch, Giacomo Fogli. Dla mnie gwiazda wieczoru. Długowłosy, lokaty blondyn z Toskanii był nawalony jak kompania Armii Czerwonej po opróżnieniu gorzelni w pańskim dworze. Błąkał się między stolikami strefy VIP-owskiej i aż dziw że się w końcu nie przewrócił. Wyglądał trochę jak wokalista Sadista w roku 1996 w wersji mega psycho nawalonej, ale zaindagowany o to nie wiedział co to ten cały 'Sandist'. Wzrok miał absolutnie psychopatyczny. Wyglądał jakby miał lada chwila wyjąć nóż i rozpętać piekło. Do tego rozwalone czoło, pełne szram. Ponoć w jeden z wcześniejszych wieczorów został odprowadzony totalnie zalany do hotelowej windy, wciśnięto za niego nawet guzik na piąte piętro. I po drodze z windy do swojego pokoju zdołał sobie rozwalić kolano i czoło. Ale jak wszedł już na scenę, rozpoczęła się full profeska. Bo nie o to chodzi żeby barman trzeźwy i sztywny jak kołek odstawił profesjonalną robotę, a o to żeby nawet będąc nabombiony jak Drezno w 1945 wywiązał się ze swoich obowiązków. Nalał fajnie, dowcipkował, interakcja z sędziami oraz publicznością wzorowa. Na scenie panowała włoska jowialność i nie widać było że wcześniej wypił chyba pół KEG-a Urquella. Ostatecznie zajął drugie miejsce, między innymi pewnie dlatego że nie dotarł na jedną z wcześniejszych konkurencji. No i prywatnie bardzo sympatyczny człowiek - jak gada to cały czas uśmiechnięty. Tylko dziwi że nie ma poważania dla włoskiego piwowarstwa.

Na Spilku
Po tych występach i wypiciu niezliczonej ilości niefiltrowanego Urquella, zjedzenia morskiego robactwa i innych pyszności małą grupką udaliśmy się do restauracji Na Spilce na terenie browaru. Na zewnątrz były juz masy ludzi, koncerty trwały, kiełbaski się smażyły, Pilsner lał się hektolitrami. Na Spilku to coś pokrewnego bawarskiej bierhalle, czyli bardzo obszerny lokal. Średnio mi podszedł. Ale Feniks był tutaj zdecydowanie lepszy niż w Na Parkanu. Bardziej wyrazisty, mniej wodnisty, moim zdaniem aromatycznie bardziej witowy, w końcu można było wyczuć białe winogrona. Nadal nie jest to poziom sprzed roku, ale jak najbardziej bardzo dobre piwo.

Wyszliśmy w porę żeby zobaczyć nominację zwycięzców na głównej scenie festiwalu. Wygrał farbowany Amerykanin, drugi był Włoch, trzeci Czech ale nie z USA. Polak zajął czwarte miejsce i niestety się okazało że nie potrafi przegrywać. Przecisnęliśmy się z Docentem na backstage, korzystając z naszych identyfikatorów VIP-owskich oraz aparatów fotograficznych jako przepustek, gdzie Tomek żalił się nam że pewnie konkurs był nieco ustawiony. Po czym udał się ponoć prosto do hotelu żeby topić smutki w wódzie. Tymczasem już w namiocie konkursowym był wywoływany na scenę żeby stanąć tam razem z Berką i innymi finalistami na pożegnanie oraz do wspólnych fotek. "Kde jes Polak?" słychać było nieraz przez mikrofon ze sceny. Bezskutecznie. <w to miejsce wstaw wielokropek>

Ale skoro już o głównej scenie festiwalowej była mowa, to jest to niesamowite wrażenie, wyjść na nią od tyłu, mieć przed sobą kilka tysięcy ludzi, palić fajkę, pstrykać fotki. Fajne przeżycie. Čechomor się zainstalował i zaczął coś rzępolić, po minucie przestał, a myśmy się ewakuowali z powrotem do namiotu festiwalowego. Tutaj po oficjalnym zakończeniu konkursu rozłożył się na scenie X-Cover, który grał same rockowe covery. Ale jak grał! Dawno się tak dobrze nie bawiłem na koncercie. Zagrane z polotem, na scenie cztery kompletnie różne osobowości, w tym jedna to Fields of the Nephilim meets King Diamond, a inna to Papcio Chmiel meets Uriah Heep, trzech muzyków w różnych utworach śpiewało, perkusista zamieniał się z gitarzystą instrumentami - zabawa jak ta lala.

Po wysłuchaniu koncertu, kiedy każdy z nas już chyba skończył dwudziestego niefiltrowanego Urquella tego dnia czas było na coś innego, wybralismy się więc, tym razem większą grupą, do Klubu Malych Pivovaru, gdzie balowaliśmy do około trzeciej w nocy. Niemal każde z wypitych piw było bardzo fajne. Trebonicky Amber Ale to poziomki w karmelu z lekką ściółką leśną, gęste i treściwe, z raczej lekką goryczką (7/10). Bratcice Sklepak 13% Polotmave miało fajną, "półciemną", głęboką słodowość, lekki chmiel, czysty profil, było gęstawe, miękkie w ustach i sesyjne w cholerę. Wyśmienity reprezentant stylu (7,5/10). Strakonicky Sklepak 11% to świetny pils pełen żateckiego chmielu, lekko słodkawy, wyraziście goryczkowy i świetnie skomponowany oraz wykonany (7,5/10). Wyłamywał się z tej hossy Permon Višňový, który wprawdzie nie był specjalnie słodki, a nawet charakteryzował się w miarę niezłą goryczką, jednak jego aromat przywodził nieodparte skojarzenia z syropem na kaszel. Mogę więc tylko powiedzieć, że pijałem już gorsze wynalazki (4,5/10).

Jako że afterparty na terenie festiwalu skończyło się o godzinie drugiej, weszliśmy do naszego hotelu, gdzie na piętrze mieliśmy dostęp do, a jakże, Pilsnera Urquella. Jurek z poznańskiego The Dubliner Pub, który jako trzeci w polskiej edycji konkursu przyjechał z nami, nalewał nam Urquelle (niestety tutaj już w wersji filtrowanej), a ja po krótkim czasie, kiedy to ostatnie strzępy zdrowego rozsądku poczęły się rozpaczliwie dobijać do mojej jaźni, ewakuowałem się do swojego pokoju. Pobudka po trzech godzinach i do domu.

Dziękuję Bartkowi, Bartkowi, Docentowi, Krzyśkowi, Marcinowi, Marcinowi, Masonowi, a także Piotrkowi z KP i Jurkowi z Dublinera za super imprezę i rewelacyjne towarzystwo, a także, a może przede wszystkim Marlenie za sprawną organizację rewelacyjnego wyjazdu.

Do następnego!

relacje 101916620232230507

Prześlij komentarz

  1. Czeski ruch oporu zlikwidował Heydricha, a nie Franka, no i pisze się precle nie brecle, ale po takiej ilosci pilznera ortografia i znajomość historii może zawodzić:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, ostatnio historia alternatywna jest ponoć w modzie :)

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)