Loading...

Birofilia 2013

Kolejna Birofilia zaliczona, trzecia wyprawa piwna do Żywca do kolekcji. Ciężko uwierzyć że to, co zaczynało jako spęd kolekcjonerów birofiliów, rozrosło się w takim stopniu. Z roku na rok widać gołym okiem, że wszystkiego jest więcej, wszystko jest bardziej. No, może nie wszystkiego, bo teren festiwalu uległ zmniejszeniu względem zeszłorocznej edycji, ale i ludzi więcej, i piw więcej, i złotówek więcej za jedzenie trzeba wydać, i kac na następny dzień coraz bardziej bezlitosny...

Ludzi w sobotę po 12tej było bardzo dużo, toteż chwilkę trwało zanim znaleźliśmy miejsce do parkowania, zaraz za wiaduktem wysokim na 1,70m i stertą śmieci oraz elementów wnętrza samochodowego. Po wejściu na teren festiwalu zakup żetonów po 2zł sztuka i do sklepiku festiwalowego, nieco już przerzedzonego, ale nadal imponująco wyposażonego. Klęska urodzaju, oczopląs, te sprawy. Nawet jeśli z początkowych 500 piw było tam w sobotę 400, to i tak było to za dużo dla mnie do ogarnięcia. Czułem się jak w jakimś hipermarkecie, czyli nieco przytłoczony ogromem wyboru. Nic to, Rodenbach Grand Cru oraz chilijski ale z browaru Kunstmann do plecaka. Patrząc na ceny, to niektóre piwa nieco droższe niż w sklepach specjalistycznych, inne tańsze. Szczególnie angielskie ejle (wyłączając bardziej chodliwe browary typu Thornbridge) po 5 żetonów. No ale miałem nie przesadzać, w domu już się trochę piw sezonuje. Poza tym mimo wszystko nawet tak mocno rozrośnięta oferta nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś – połowę z tych piw można spokojnie kupić w dobrze wyposażonym sklepie specjalistycznym.

Dalej Aleja Piw Świata. Ilość podpiętych beczek i rozrzut gatunkowy pierwsza klasa, niestety takie próbki drogo wychodzą. 2-3 żetony za 125ml to niemało. Artezan Pacific Pale Ale był za jeden żeton, no ale pewnie ze względu na to właśnie oraz na niezaprzeczalne walory organoleptyczne skończył się już w piątek. De Molen Single Hop Citra świetny, rześki, cytrusowy, pełen smaku. Emelisse Rauchbier trzyma poziom – mięsiste, dymione nie tak mocno jak Schlenkerla ale dużo bardziej niż Bracki Rauchbock.

Dalej do strefy gastro. Tym razem nie pod wielkim namiotem jak rok temu, a wzdłuż alejki prowadzącej do toi-toiów, stąd dużo mniejsza, no i niestety dużo mniej klimatyczna. Mniej festiwalowa. Świeżonka za 14zł, w dodatku mała porcja, mniejsza niż ta którą mam w pamięci sprzed roku. Najeść się taką małą miseczką nie dało. Co ciekawe, chorzowski browar Reden miał w strefie gastro stoisko z kawą. Droga była, fakt, ale rewelacyjna. Najważniejszym miejscem strefy gastro było jednak oczywiście koryto z piwami. Obsługiwane przez ludzi o cierpiętniczych minach, którym ich praca najwidoczniej się niezbyt podoba, oferowało świetnie dobraną selekcję.

Na wstępie rozczarował Atak Chmielu z pompy. To znaczy, nie sam Atak rozczarował, ale pompa właśnie. Co z tego że fajnie wygląda urządzenie, skoro piwo było wyzbyte ubitej piany oraz efektu kaskadowego i wglądało jak każdy inny Atak Chmielu? Fajnie za to, że Grodziskie od Artezana można było kupić w butelce. Fajnie też że można było kupić lekkie bądź średnio lekkie piwa z Artezana, AleBrowaru, Pinty, Widawy czy Pracowni Piwa po 8zł. Tutaj na szczęście płaciło się gotówką a nie żetonami. Artezan Wit był bardzo dobry, ale jednak nieco gorszy od tego którego piłem ongiś w Omercie. Ponoć właśnie to piwo sprawia twórcom najwięcej problemów związanych z utrzymaniem stałej formy. Za to Stare Ale Jare od Pinty wyraźnie lepsze niż to które piłem parę miesięcy temu z butelki. 

Do Pracowni Piwa wrócę później, tymczasem zaś parę słów o urodzinowym piwie Artezana. Coder powinien być serwowany chyba w nieco wyższej temperaturze niż na festiwalu, bo aromat miał dość wytłumiony. Piwo jest łagodne, słodowe, lekko słodkie. Wyczuwalne są nuty karmelowe, orzechowe, a także delikatne kawowe. Jest rześkie, niezbyt ciężkie, fajne choć nie wyróżniające się. Po powrocie wyczytałem, że to ma być „cappuccino beer”. Cappuccino to taka ugrzeczniona kawa, więc w sumie opis nie jest znowu aż tak bardzo oddalony od rzeczywistości. (6,5/10)

Największe wrażenie na korycie zrobił na mnie za to Szczun z browaru SzałPiw. Chmielony na zimno tripel był gęsty, mocny, zarazem jednak rześki i przede wszystkim pełen smaku. Zanotowałem sobie, że jest to gęsta, treściwa, cytrusowo marakujowa rewelacja. Z jednej strony aromat jest mocno amerykańsko (czyli tropikalno) chmielowy, z drugiej strony w smaku silne nuty gumy balonowej oraz biszkoptów, a także delikatna przyprawowość wskazują na piwo z rodowodem belgijskim. Pyszne piwo, mam nadzieję, że uda mi się zdobyć komplet SzałowychPiw z Poznania dla bardziej szczegółowego omówienia (8/10).

Rojber z tego samego browaru to niestety piwo o parę rzędów gorsze od Szczuna. Mocna owocowość typu sadowego (jabłka, gruszki) przechodzi w finiszu w coś na kształt ciasta rabarbarowego. Wytrawne, szczególnie w końcówce. Nudne, SzałuNieMa. (5,5/10)

Obok strefy gastro było miejsce od którego festiwal ma swoją nazwę, a z którym coraz mniej ma wspólnego, czyli strefa kolekcjonerska z birofilistyką. Duchota panująca w namiocie, który z wszystkich miejsc na festiwalu cieszył się najmniejszym zainteresowaniem, sprawiła że mimo wszystko nie pokusiłem się na Piwo Wschowskie ze słynnego browaru Edi, produkującego regionalną, lagerową odmianę berliner weisse (piwa niedługo po zabutelkowaniu zmieniają się w niezdatne do wypicia kwasiury). Na stoiskach pełno kapsli, podkładek i szkła, czasami również mniej znane (np. litewskie) piwa po zawrotnych cenach. Był nawet Westvleteren XII, ale 90zł za piwo to jak dla mnie stanowczo za dużo.

W Piwiarni Żywieckiej było mniej ludzi niż pamiętałem sprzed roku. Ponadto było to jedyne bodaj miejsce gdzie można było kupić piwo bezalkoholowe. Dla kierowcy, rzecz jasna. Czułem się wywołany do odpowiedzi na pełne powątpiewania spojrzenie sympatycznego człowieka który stał obok mnie przy barze kiedy wziąłem Żywca Niskoalkoholowego dla żony. Swoją drogą, ten sam człowiek chwilę wcześniej zamówił dla siebie Żywca. I kto się tutaj powinien tłumaczyć?

Clou imprezy to dla mnie jednak namiot festiwalowy, w którym odbywają się prelekcje, a swoje wyroby oferują piwowarzy domowi oraz browary, hmm, ‘rzemieślnicze’. Wstyd to przyznać, ale w tym roku nie skosztowałem niczego domowego. Raz, że gdy już byłem na miejscu, z jednej strony sektora de facto już nic nie było, a po drugiej stronie był niesamowity tłok. Dwa, że w tym roku piłem piwa w dawkach półlitrowych, wychodząc z założenia, że szczególnie w przypadku piw lekkich trzeba wypić minimum 0,3l żeby mieć pełny obraz danego piwa. No bo co z tego że aromat i pierwsze dwa łyki są fajne, skoro piwo po wypiciu połowy kufla zaczyna męczyć i nudzić? Tyle tylko że na takie piwo na szczęście nie trafiłem.

Były też wykłady, ale szczerze powiedziawszy, posłużyły jako tło do picia i rozmów, zamiast muzyki. Na terenie namiotu pogaworzyłem przede wszystkim z Kowalem, dzięki uprzejmości i hojności którego wszedłem w posiadanie Deda Moroza oraz Chateau z Artezana, a zamieniłem również parę słów z Tomkiem z blogu Piwne Podróże oraz Bartkiem Nowakiem, którego piwo zakupiłem na stoisku Jana Olbrachta. Gorycz Tropików jest zgodnie z nazwą piwem bardzo wytrawnym, wyraziście gorzkim, o aromacie cytrusowo-żywicznym. Z jednej strony jest z początku mocno pijalne, z drugiej jednostajna chmielowość pod koniec półlitrowej dawki zaczyna dawać się we znaki. (6,5/10)

Od Widawy kupiłem do domu Magic ESB, które zajęło na festiwalu drugie miejsce w swojej kategorii. Fajnie, że Wojtek Frączyk również bez pomocy Kopyra stara się urozmaicić ofertę browaru. Przy stoisku żywieckiego Krajcara nie omieszkałem wziąć pół litra saisona, uwarzonego specjalnie z okazji Birofilii. I był to strzał w dziesiątkę, bo Krajcar Saison Festiwalowy to świetne piwo. Wyszło coś co przypominało mi pełnego dunkelweizena. Karmelowo bananowo biszkoptowe w aromacie i smaku, wyraźnie słodkawe, dość pełne. Deserowe. ByłSzał. (7,5/10)

SzałuNieByło z kolei przy stoisku chorzowskiego Redenu. Kawę mieli wyśmienitą, za to jasny lager, który nota bene wygrał konkurs w swojej kategorii stylistycznej, swoją kwaskowością w aromacie niepokojąco przypominał mi koncernowe eurolagery. Przy czym skosztowałem tylko łyka, więc nie była to próbka miarodajna. W tym tygodniu się prawdopodobnie wybiorę do Chorzowa, więc będę miał okazję na spokojnie spróbować redeńskich piw.

Najbardziej ciekaw byłem krakowskiej Pracowni Piwa, szczególnie że pierwsze warki które dojechały niedawno do pubów bywały z tego co można wyczytać wadliwe. Na Birofilii jednak wszystko grało jak trza. Tomek mi mówił w wywiadzie, że browar jest nastawiony na robienie piw sesyjnych, niskoalkoholowych, przy których można spędzić cały wieczór nie upijając się zanadto. I to założenie się udało zrealizować. Piwa są lekkie, zarazem jednak pełne smaku. Jeszcze w strefie gastro wypiłem kubek Like On Neck, bittera o świeżym zapachu brzeczki, z przebłyskami chmielu, owoców i delikatnego cytrusa. Z jednej strony lekkie ciało, z drugiej mocna, wyrazista goryczka. Bardzo dobre. Na stoisko Pracowni dotarłem o 15 minut za późno żeby się nacieszyć ich najnowszym piwem, czyli Dwoma Smokami, za to podpięty był akurat Hey Now, czyli amerykańska pszenica. Piwo maksymalnie wytrawne, w smaku drożdżowo-cytrusowe. Bardzo wątłe ciało słodowe sprawia, że goryczka na poziomie około 23 IBU robi dość mocarne wrażenie. Pod tym względem przypomina trochę 5 A.M. Saint z BrewDoga. Bardzo fajne piwo, choć może trochę zbyt drożdżowe. W odbiorze było nieco podobne do Goryczy Tropików, ale lepiej się je piło. Rewelacyjny był za to Plan T. czyli brown ale. W aromacie oraz smaku wyraźne ziarno, kawa, czekolada i toffi, wyśmienicie ze sobą połączone. Lekko słodkie,  mimo to lekkie piwo. No, czyli sesyjne. Można mieć częściowo skojarzenia z krówkami (cukierkami). Mam nadzieję zakupić piwa z Pracowni do bardziej dogłębnej degustacji kiedy tylko zaczną być butelkowane.

Birofilia to również konkurs na najlepsze piwo domowe, które zostanie uwarzone w Brackim Browarze Zamkowym. Wygrał Czesław Dziełak i jego imperial IPA. Należą się gratulację i oczywiście cieszę się na możliwość wypicia takiego aromatycznego kowadła w grudniu, ale z drugiej strony, patrząc na trzeźwo, instytucja Grand Championa jako taka nie robi już takiego wrażenia jak rok, dwa czy trzy lata temu. Po prostu na polskim rynku pojawiło się sporo nowych browarów, a krajowa oferta ciekawych piw rozszerza się w tempie wykładniczym, czasami wręcz trudno jest znaleźć czas żeby wszystkiego spróbować. Stąd pojawienie się jednego nowego piwa już chyba mało kogo doprowadza do hercklekotu. Ale to dobrze - tak właśnie ma być.

Tegoroczna Birofilia odzwierciedlała trendy krajowe polskiego rynku piwa, tj. jego segmentu, nazwijmy to nieco buńczucznie, ‘koneserskiego’. Czyli stale rozrastająca się dostępność egzotycznych piw, dynamika nowych mikrobrowarów, eksperymentatorstwo browarów restauracyjnych, zmierzch pewnych tradycji (mniejsze zainteresowanie birofilistyką). No i postępująca inflacja. Jedna rzecz była jednak oderwana od polskiej rzeczywistości, już wykraczając poza tematykę piwną. Otóż toi-toie, jak na przekór, stanowiły o dziwo antytezę wobec burdelu w polskiej polityce i gospodarce. Były czyste, schludne, nie śmierdzące, wyposażone w mydło i papier. Naprawdę! It’s magic!

piwne podróże 769973435988515851

Prześlij komentarz

  1. I znowu się nie spotkaliśmy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szukałem człowieka w masce gazowej, ale nie znalazłem :D

      Usuń
    2. Tym razem byłem "człowiekiem z emaliowanym dzbankiem". ;)

      Usuń
  2. Nasz super gitarzysta w objęciach piwa i pięknej damy - czegóż więcej chcieć od życia :) Pozdrawiam Tomek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak de facto dzień w dzień ;) Dzięki Tomek, szkoda że Cię nie było!

      Usuń
    2. No nie było mnie, bo w tym terminie miałem mały biznesik, poniekąd związany troszkę z polską sceną piwną ;) Do zobaczenia za jakiś czas, a gdzie, to się zobaczy :)

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)