Loading...

Typowa góralska Zadyma

Trudno uwierzyć, że na oblężonym całorocznie przez turystów Podhalu dopiero po koniec zeszłego roku powstał pierwszy browar restauracyjny...

Trudno uwierzyć, że na oblężonym całorocznie przez turystów Podhalu dopiero po koniec zeszłego roku powstał pierwszy browar restauracyjny. Właściciel ulokował go wprawdzie nie w Zakopanem, ale oddalony o ledwie 20km od góralskiej Mekki Nowy Targ też wydaje się rozsądną lokalizacją. Uściślając – „Zadyma” mieści się we wsi Szaflary, graniczącej z Nowym Targiem, jako pierwszy budynek po lewej za rogatkami miasta. Przez położenie przy Zakopiance rzuca się w oczy, do centrum Nowego Targu są stamtąd tylko trzy rzuty średnich rozmiarów kotem, no i podatek od nieruchomości w Szaflarach jest pewnie niższy niż w mieście. Pod względem przemyślenia inwestycji można tylko z aprobatą pokiwać głową. Sam budynek jest w stylu dużego pensjonatu góralskiego. Z zewnątrz oznacza to więc spadziste dachy i dużo drewna, a wewnątrz jeszcze więcej drewna. Ambiente jest miłe dla oka, jasne drewniane ściany oraz meble dobrze się komponują z kamienną posadzką. Wystrój wnętrza restauracji to długie drewniane ławy, akcenty góralskie i drewniane ozdóbki, łącznie z mylącymi drewnianymi beczułkami, którymi są obudowane krany do piw. Przy wejściu jest ponadto scena dla zespołu i drewniany parkiet, na którym za dnia, gdy nie ma koncertu, jest pełno zabawek dla dzieci. Wspomniałem o koncertach, w piwnicy „Zadymy” mieści się dodatkowo kręgielnia i sądząc po rozkładzie imprez, dużo się w Zadymie dzieje. Doprawdy, przemyślana inwestycja, szeroko zakrojona. Restauracja robi przestrzenne wrażenie i miło się w niej siedzi. Niedaleko wejścia jest stanowisko pizzera, zupełnie w głębi jest zaś bar, za którym jest umiejscowiona warzelnia firmy Kaspar Schulz. Telewizor też jest, ale na szczęście bardzo mały i w rogu sali, więc nie rzuca się w oczy i nie przeszkadza.

widok od wejścia - stanowisko pizzera, w tyle bar

scena i parkiet

bar wraz z kotłami. Widoczne beczułki wokół kranów.


Co mnie zdziwiło – ceny są na umiarkowanym poziomie biorąc pod uwagę lokalizację browaru. Pizza o przekroju 45cm, starcząca spokojnie dla 3 osób, kosztuje koło 20-28zł, a danie mięsne można kupić w przedziale 15-20zł. Wprawdzie nie dla jedzenia, jeno dla piw się do Zadymy wybrałem, nie omieszkałem jednak zamówić korbacików, czyli nitek serowych, w niektórych polskich sklepach sprzedawanych pod nazwą „dredy serowe” (smacznego!), co stanowi jeden z jaskrawszych przykładów niezbadanych ścieżek po których kroczą mistrzowie marketingu. W karcie dań korbaciki znalazłem pod pozycją „makaron góralski” i dostałem je na ciepło z tymiankiem i czosnkiem, wraz z sałatką z dżemem i czosnkiem, co się bardzo dobrze komponowało, mimo że zazwyczaj nie przepadam za słodkimi dodatkami do dań konkretnych. Danie było bardzo smaczne, choć oczywiście zasmuciłem się jak je dostałem i poczułem czosnek. Oznaczało to bowiem, że talerz musi przeczekać degustację wszystkich pięciu piw, która po spożyciu wręcz tureckiej dawki czosnku zostałaby pozbawiona sensu.


Do Zadymy wybraliśmy się w sobotę przedpołudniem. Było ludzi na niecałe pół sali i przez cały czas przychodzili nowi. Kelnerstwo w strojach regionalnych w osobie trzech dziewczyn i jednego kelnera było w każdym razie mocno zabiegane, czyli jest ruch w interesie, co ma niebagatelne znaczenie – przy 5 piwach w ofercie ważne jest, żeby były świeże, o co bywa trudno przy większym zastoju. Obsługujący nas kelner mówił wyuczoną polszczyzną, choć fajniej by było gdyby gwarą nawijał – tyle że wtedy mogłoby się pewnie trochę ludziów ze stolycy poobrażać. Kelner robił wrażenie naturszczyka, był bardzo bezpośredni w obejściu, co jednak pasowało do knajpy góralskiej. Dość szybko zaciekawił się moimi notatkami i ocenami jakie wystawiałem miejscowym piwom. Widząc zapewne, że danie z czosnkiem podczas picia pozostało nietknięte, zaoferowano mi parę kromek domowego chleba do przegryzienia. Wieloziarnisty, z całymi orzechami laskowymi, stanowi dodatkowy atut Zadymy.



Menu piw to nieśmiertelny standard polskich browarów restauracyjnych (jasne, pszeniczne i ciemne), wzbogacony jednak o marcowe oraz sezonowe, którym w momencie naszej wizyty było jasne miodowe. Szkoda że nie koźlak albo – co biorąc pod uwagę nazwę knajpy wręcz się narzuca – dymione.


Zadyma Jasne
W momencie gdy zostało przyniesione na stół, piany już niestety na jasnozłotym, mętnym napoju prawie nie było. Zapach nikły, chlebowo-słodowy o znikomej chmielowości, która jednak jest nadrabiana komponentą orzechowo-ziemną. Piwo jest nisko nasycone i niestety wodniste, co skonstatowałem z niejakim smutkiem, gdyż sama kompozycja wraz z chlebowo-fistaszkowo-delikatnie miodowym finiszem i średnio intensywną, a więc wbrew moim obawom dość konkretną goryczką jest udana. Ale niestety piwu brakuje zdecydowanie ciała i obecności aromatu w przednich partiach ust.

Ocena: 5/10




Zadyma Pszeniczne
Jako że na pierwsze piwo czekałem koło 10 minut, zamówiłem Pszeniczne od razu po tym jak Jasne postawiono przede mną na stole. No i na Pszeniczne czekałem... 10 sekund, to ono więc tym razem musiało poczekać aż się uporam z Jasnym. Aromat niestety jeszcze bardziej śladowy niż w Jasnym, trzeba się mocno skupić żeby wyczuć goździki, mocno dojrzałe banany oraz wanilię. Fajna kombinacja, ale zupełnie jej brak siły przebicia. Smak kwaskowaty, o raczej niskiej pełni, aromat w trakcie picia czuć już na szczęście bardziej konkretnie – nadal jednak nie na tyle ile w prawdziwie rasowym hefeweizenie. Z drugiej strony piwo potrafi do siebie przekonać swoją świeżością i pijalnością. Jest poprawne, do jedzenia, jak sądzę, dobrze by pasowało.

Ocena: 5,5/10


Zadyma Marcowe
Ciemnozłote piwo w zasadzie smakuje tak jak powinno smakować Jasne. Pachnie bowiem całkiem podobnie do Jasnego, ale z silniejszą słodowością. Ma więcej ciała, za to w posmaku jest nieco mniej aromatu fistaszkowego. Smakuje jak mocniejsza (choć nie alkoholowo) wersja Jasnego, nadrabiająca jego braki pod względem pełni, dysponując zarazem równie przyjemną goryczką i delikatnymi akcentami miodowymi w posmaku. Piwo jest świetnie wyważone i pije się je bardzo dobrze – tym razem oba kciuki do góry!

Ocena: 7/10




Zadyma Ciemne
Ciemnobrązowe z rubinowymi refleksami i ładną, kremową pianą. W zapachu chlebowa słodowość wzbogacona o elementy orzechów włoskich i dodatkowo delikatne nuty palono-kawowe i waniliowe oraz karmelowe. Nikło nasycony, ale bardzo dobry dunkel. Lekki, o średniej pełni, chlebowość się świetnie komponuje z akcentami kawowymi oraz lukrecją, wanilią, kandyzowanym cukrem i śladami orzechów włoskich, a wszystko przy aksamitnym odczuciu w ustach. Tym razem piwo dysponuje jedynie lekką goryczką, jest jednak świetnie zbalansowane. Tak się powinno warzyć dunkela, najlepsze piwo w lokalu!

Ocena: 7/10



Zadyma Miodowe
Piwo sezonowe niestety było miodowym, ale wbrew moim obawom solidnym trunkiem. Ciemnozłote, o zapachu podobnym do Jasnego lecz bardziej intensywnym. Miodowość ku mojemu zaskoczeniu bardzo delikatna i dobrze wkomponowana w chlebowość słodu. Smak to ciąg dalszy siurpryzy, czuć bowiem że miód jest tutaj jedynie dodatkiem i nie stanowi o całości piwa. Jednocześnie smak jest bardziej intensywny niż w Jasnym, bardziej jak w Marcowym choć oczywiście słodszy i bardziej miodowy. Słodycz z czasem się osadza w gardle, jest jednak mniejsza niż w polskich piwach miodowych czy strong lagerach, a w dodatku równoważona dość konkretną goryczką. Myślę, że jeśli inne polskie browary w ten sposób podchodziłyby do tematu, to puryści nie mieliby wobec niego takich obiekcji. Piwo jest nieco podobne do Zawiercia Miodowego, można powiedzieć że reprezentuje bardziej czeską niż polską szkołę aromatyzowania piwa.

Ocena: 6/10


Wypad był więc udany, choć nie zabraknie krytyki na koniec. Z początku bardzo się ucieszyłem, że piwa z Zadymy można brać na wynos, i to w butelkach NRW bez kaucji, w dodatku w takiej samej cenie co w przypadku picia na miejscu, czyli po 7,50zł za pół litra. Zakupiłem więc Marcowe i Ciemne, dowiozłem do domu... i się mocno zdziwiłem. Marcowe buchało diacetylem (aromatem masła) tak intensywnie, że skutecznie przykryty był cały jego podstawowy bukiet, co czyniło piwo niemalże niepijalnym. Otwarłem więc Ciemne żeby skonstatować, że i tu piwo we władanie wziął diacetyl, choć już nie niepodzielnie, jako że nuty palono-kawowe dzielnie się mu próbowały opierać. Oczywiście i tak piwo było dużo gorsze niż w knajpie. Początkowo więc pomyślałem, że w Zadymie występują karygodne braki na polu kontroli jakości, skoro raz im piwo wychodzi bardzo dobrze a raz fatalnie. Po lekturze paru tekstów na temat diacetylu podejrzewam jednak że nie tyle o kontrolę jakości tu chodzi, ile o pośpiech. Otóż jeśli w piwie wytworzy się zbyt dużo diacetylu należy je nieco dłużej leżakować, wówczas drożdże przetworzą diacetyl i piwo nie będzie miało maślanego aromatu. Łatwiej jest pobudzić drożdże do działania w nieco wyższych temperaturach, tutaj więc być może sprawę dodatkowo skomplikował fakt, że Marcowe i Ciemne to lagery. Sądzę, że doszło do sytuacji w której piwa w butelkach były już wykupione i trzeba było czym prędzej uzupełnić zapasy, nie odczekano więc aż drożdże się z diacetylem uporają. Tak czy owak, ktoś powinien te piwo skosztować przed butelkowaniem, bo jeśli jakiś klient podjedzie do Zadymy po piwo na wynos i dostanie coś takiego, to może to być jego ostatni raz. Polecam ku rozwadze.

Poza tym niedociągnięciem wycieczka do Zadymy będąc w okolicach jest wręcz wskazana. Dobre jedzenie i dobre piwo na pewno stanowią atrakcyjną odmianę dla Żywca za paręnaście złotych na Krupówkach.


piwne podróże 9033747413612663834

Prześlij komentarz

  1. Z jednej strony fajnie, że się coś rusza... Ale z drugiej, wszystkie te nasze polskie browary restauracyjne na jedno kopyto...

    Ostatnio oglądam amerykańską serię Drinking Made Easy i jak widzę co potrafią uwarzyć i sprzedawać małe amerykańskie browary restauracyjne w zapadłych dziurach, gdzie lokal wygląda jak melina dla bezdomnych to łapię się za głowę... Własne AIPA, BIPA, RIS, barleywine, rauchbier, vienna lager w malutkiej restauracji...

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobnie jak w USA rzecz się przedstawia w browarach restauracyjnych we Włoszech. Tyle że otwierając biznes trzeba się dostosować do rynku - a ten w Polsce jest póki co mało różnorodny. Jakby jakiś browar restauracyjny przestawił produkcję na mało znane gatunki górniaków to niestety szybko by zbankrutował. Bo tutaj jeszcze dochodzą koszta działalności, otworzenia lokalu itd., a te w Polsce są bardzo wysokie, więc rzeczywiście mały niszowy browar rzemieślniczo-restauracyjny to jest coś co u nas nie ma racji bytu od strony ekonomicznej. Ale kropla drąży skałę, mam nadzieję, że za jakiś czas w większości browarów restauracyjnych przynajmniej jedno piwo będzie reprezentowało niszowy gatunek.

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłeś może lubelskim browarze restauracyjnym Grodzka 15? Zajrzałam tam wprawdzie tylko raz, ale wypiłam za to pszeniczniaka o niebo lepszego niż większość dostępnych na polskim rynku. Niestety wybór mają mały :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze nie byłem, trochę daleko mam. Oni często mają w ofercie piwo, powiedzmy jak na Polskę dość egzotyczne gatunkowo, obecnie chyba weizenbocka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Może się nie znam, ale wydaje mi się, że aktualnie w Polsce browar restauracyjny w przeważającej większości jest to dodatek do gospody/restauracji (czy jak w Poznaniu hotelu i restauracji), który może i zarabia na siebie, ale jego głównym celem jest bycie dodatkowym wabikiem dla pozostałych działalności właściciela takiego browaru.

    Myślę, że otworzenie browaru z mniej popularnymi piwami w dobrze prosperującej restauracji w dużym mieście w najgorszym przypadku mogłoby trochę zyski obniżyć (które ciągle byłyby generowane), a gdyby ludzie się przekonali to myślę, że też można by na tym zarabiać.

    Ale to tylko moje skromne zdanie. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajne miejsce. Wystrój i meble na najwyższym poziomie wykonania.

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)